Strona główna • Norweskie Skoki Narciarskie

„Sami musimy sporo dokładać" - Forfang o sytuacji finansowej norweskiej kadry

Johann Andre Forfang zimą stanął na czele buntu, którego efektem były zmiany w sztabie trenerskim reprezentacji Norwegii. W rozmowie z dziennikiem Dagbladet mówi m.in. o współpracy z nowym trenerem i warunkach ekonomicznych w norweskiej kadrze.


- Z Magnusem Brevigiem trenowałem od kilku lat, więc nie jest to dla mnie nic nowego - wyjaśnia Forfang. - Na co dzień w Trondheim szkolą nas Henning Stensrud i Christian Meyer. Tak było zawsze. Nie chcę się zbytnio rozwodzić nad tym, co było, ale Magnus bardzo dobrze radzi sobie z tą rolą. Steruje statkiem pewną ręką. Wygląda na to, że dorósł do tego wyzwania. Jest "na bieżąco" z naszymi codziennymi trenerami. Oznacza to, że przejście od codziennych sesji treningowych do spotkań z drużyną narodową jest bardziej płynne. Chcieliśmy lepszej komunikacji między trenerami i lepszej komunikacji między sportowcami a trenerami. Magnus wie, czego my, sportowcy, chcemy. Traktuje to poważnie. Jest ponadto profesjonalistą, zarówno pod względem techniki, jak i sprzętu.

Jeden z redaktorów dziennika Nettavisen, Ernst A. Lersveen, użył w odniesieniu do zachowania norweskich skoczków określenia "marudzące małe dzieci". Chodzi o postawę jako przyjęli wobec Aleksandra Stoeckla, który od 13 lat prowadził narodową drużynę Norwegii. Swoją nieprzejednaną postawą doprowadzili do zwolnienia Austriaka. Jak odnosi się do tego Forfang? - Celowo zachowaliśmy spokój i próbowaliśmy jak najmniej mieszać w tym garnku. Staramy się teraz jak tylko możemy, patrzeć w przyszłość i konstruktywnie pracować przed zimą. Oczywiście, Lersveen ma prawo myśleć, co chce. Nie zawsze jednak  wszystko o czym się publicznie mówi,  jest przedstawione we właściwy sposób.

Część kibiców reprezentacji Norwegii solidaryzująca się z Alexandrem Stoecklem grzmi na portalach społecznościowych, że będzie kibicować reprezentacji Polski. - Myślę, że to irracjonalna reakcja na całą sprawę - uważa skoczek. - Odnieśmy to do piłki nożnej, gdzie cały czas dochodzi do zmian trenerów. To zupełnie normalne w kulturze, w której liczy się wydajność i wyniki. Można zrozumieć, że ludzie są bardzo emocjonalnie przywiązani do starego teamu w skokach narciarskich. Jeśli chcą kibicować Polsce, to proszę bardzo... Nie sądzę jednak, by kiedykolwiek tak naprawdę kibicowali nam, norweskim skoczkom. Jeśli jesteś kibicem angielskiej drużyny piłkarskiej, a trener odchodzi, to nie podążasz za trenerem do następnej drużyny. To byłoby dziwne.

Nie od dziś wiadomo, że sytuacja ekonomiczna norweskiej kadry jest trudna, a problemy ze znalezieniem strategicznego sponsora ciągną się w nieskończoność. Skoczkowie uczą się radzić sobie w takich warunkach. - Borykamy się z problemami finansowymi. Na każdym kroku szuka się oszczędności, także w kwestii wyżywienia i zakwaterowania. W kadrze narodowej jestem od 2014 roku. Doświadczyłem zarówno dobrych, jak i złych finansowo czasów. Sami musimy sporo dokładać, nie możemy zawsze liczyć na pokrycie kosztów przez federację narciarską. Ale mamy szczęście, że u nas w, Trondheim znajduje się najlepsza skocznia narciarska na świecie.  Czysto sportowo wszystko działa bardzo dobrze. Mamy stworzone warunki do sukcesu - uważa norweski skoczek.

W najbliższym sezonie Trondheim będzie gospodarzem mistrzostw świata. Gospodarze mają już precyzyjnie określony cel wynikowi. Planem jest zdobycie w skokach pięciu medali, w tym co najmniej dwóch złotych. - To, co sprawia, że trudno jest wyznaczać cele w mistrzostwach, to fakt, że o sukcesie może zadecydować dyspozycja dnia. W grę wchodzi wiele czynników. Ale myślę, że będziemy w dobrej formie, gdy rozpoczną się mistrzostwa. Mamy wystarczająco dużo dobrych skoczków, którzy mogą zdobywać medale u siebie.