"Za wszystko musiałam płacić sama". Była reprezentantka Kosowa przerywa milczenie
Miał być medal olimpijski dla Kosowa, budowa systemu, infrastruktury do skoków. Tymczasem jedyna tamtejsza skoczkini, naturalizowana Austriaczka Sophie Sorschag, w połowie stycznia tego roku wywiesiła białą flagę. W ostatnich dniach była zawodniczka po raz pierwszy od zakończenia kariery zabrała publicznie głos.
Drużynowa mistrzyni świata z Oberstdorfu po konflikcie z macierzystą federacją przez kilka miesięcy szukała nowego kraju, którego barwy mogłaby reprezentować na skoczniach. W styczniu 2023 roku Sorschag otrzymała paszport Kosowa, w październiku dzięki silnej interwencji samej zawodniczki FIS zwolniła ją z obowiązkowej karencji po zmianie obywatelstwa, dając zielone światło do startów w sezonie 2023/24. Od samego początku w Pucharze Świata nie wiodło jej się jednak zbyt dobrze. Tylko trzy razy przebrnęła przez kwalifikacje, najwyżej uplasowała się na 33. miejscu w Lillehammer. W styczniu, w połowie touru Pucharu Świata w Japonii, 25-latka spakowała się i sama wróciła o domu.
Od tego czasu nie komentowała publicznie swojej decyzji. Milczenie przerwała dopiero podczas niedawnego wywiadu z kosowskim portalem Koha.net. - Głównym powodem, dla którego nie startuję już w skokach narciarskich, jest brak wsparcia finansowego - informuje Sorschag. - Nasz wspólny projekt rozpoczął się 25 stycznia 2023 roku, kiedy to w Trieście została podpisana umowa przez Kosowską Federację Narciarską i przeze mnie. Uścisnęliśmy sobie dłoń na znak zaufania z członkami Federacji Narciarskiej Kosowa i Komitetu Olimpijskiego Kosowa w sprawie naszego projektu skoków narciarskich i olimpijskiego marzenia.
Ze strony kosowskich instytucji sportowych co rusz padały zapewnienia, że wszelkie poniesione wydatki zostaną skoczkini zwrócone, ale skończyło się na obietnicach. Była już sportsmenka twierdzi, że ze strony instytucji sportowych Kosowa nie otrzymała żadnych środków finansowych, sama musiała ponosić wszystkie koszty. Zawodniczka ubolewa też, że była zmuszona rywalizować w sprzęcie dużo gorszej jakości niż ten, w którym startowały jej rywalki. W związku z niedotrzymaniem warunków umowy kilkakrotnie pisała do osób odpowiedzialnych za narciarstwo w Kosowie oraz do szefów tamtejszego komitetu olimpijskiego. Ale nigdy nie otrzymała odpowiedzi na swoje pisma, nikt też do dziś nie odbiera od niej telefonów.
- Nie miałam żadnego wsparcia, za wszystko musiałam płacić sama. Moje wydatki obejmowały między innymi sprzęt, miesięczną pensję trenera, koszty wynajmu skoczni, specjalne ubezpieczenie, podróże na zawody dla mnie i dla trenera. Musiałam pożyczyć więc sporo pieniędzy. Oprócz studiów muszę teraz jeszcze ciężko pracować, aby jakoś związać koniec z końcem i spłacić to, co pożyczyłam - wyznaje ze smutkiem była skoczkini.