Strona główna • Austriackie Skoki Narciarskie

„To będzie sezon pełen niewiadomych” – rozmowa z Danielem Tschofenigiem

Przygotowania Daniela Tschofeniga do czwartego sezonu Pucharu Świata nie przebiegały lekko ze względu na kontuzję. Mimo pokrzyżowanych przez naderwany mięsień przywodziciela planów 22-letni Austriak wchodzi w tę zimę z dobrym nastawieniem. W rozmowie ze Skijumping.pl opowiada o presji i pracy mentalnej, a także celach na najbliższy sezon i oczekiwaniu na pierwsze w karierze zwycięstwo.


Kinga Marchela: Za Tobą dobre starty w Letnim Grand Prix. Odniosłeś m.in. swoje pierwsze zwycięstwo w zawodach najwyższej rangi podczas konkursu w Hinzenbach. Czy takie udane skoki dodają pewności siebie przed rozpoczęciem zimy?

Daniel Tschofenig: Oczywiście, dobre starty w Letnim Grand Prix zawsze dają pozytywne odczucia, ale też od mojego ostatniego konkursu Klingenthal minęło już trochę czasu. Po nim przez trzy tygodnie nie skakałem w ogóle, bo skupiłem się na dbaniu o moje ciało, żeby znowu nabrało dobrej formy. Ale byliśmy niedawno na obozie kadrowym i wszystko wydaje się iść w dobrym kierunku. Z dużą skocznią w Klingenthal miałem więcej trudności w porównaniu z tą małą w Hinzenbach, ale udało nam się to przepracować. Oczywiście, wciąż mam pracę do wykonania, ale jestem pewien, że zimowy sezon będzie dobry. Nie wiem, na jakim poziomie go zakończę. Dla mnie to będzie najbardziej niepewny sezon, pełen niewiadomych. Głównie przez tę kontuzję, którą miałem latem i niewielką liczbę oddanych skoków. Ale mimo to czuję się dobrze i całkiem pewnie.

Czy ta kontuzja mocno przeszkodziła w przygotowaniach do zimy?

Tak, bardzo pokrzyżowała plany. Kiedy byłem tuż po naderwaniu mięśnia, myślałem, że minie kilka tygodni i będę znów w pełni sił do działania. Koniec końców, zajęło to dużo więcej czasu, niż oczekiwałem i wpłynęło na moje ćwiczenia i przygotowania do sezonu bardziej, niż wszyscy przewidywali. Wykonaliśmy dobrą pracę z zespołem, bo szybko udało mi się wrócić na skocznię, ale to wciąż były dwa miesiące przerwy. I nawet po powrocie do skakania nie byłem jeszcze w stuprocentowym treningu fizycznym. Dlatego po Klingenthal miałem trzy tygodnie przerwy, by moje mięśnie się zregenerowały do końca, bo wciąż były z tym problemy. Miałem też plan, by jakoś ten „materiał” z planu przygotowawczego realizować w inny sposób, próbować innych rzeczy, by wciąż przygotowywać się do sezonu, oszczędzając ten naderwany mięsień. Ale nie wszystko udało się zrealizować. Co prawda nie jestem daleko w tyle za drużyną, ale żałuję, że nie miałem więcej czasu na przygotowania.

Jak takie komplikacje, kontuzje, zmiany planów wpływają na Twoje samopoczucie? Jak oddziałują na psychikę?

Ta kontuzja sprawiła, że przypomniałem sobie, o co tak naprawdę tu chodzi. Bo musisz być zdrowy i dbać o swoje ciało, żeby skakać na najwyższym poziomie. Ta cała sytuacja też wzmocniła moją motywację, bo szybko chciałem wrócić do pracy i dawać z siebie wszystko. Co do samego sezonu zimowego, to odczuwam to nieco inaczej pod względem mentalnym. Nie miałem zbyt wielu momentów, w których mógłbym porównać się do reszty drużyny i ich poziomu. Mieliśmy ostatnio co prawda kilka obozów i zawodów, ale wciąż trudno nam się porównywać. Zdecydowanie jestem mniej pewny siebie, szczególnie w tym aspekcie, czy będę na szczycie już w pierwszych konkursach. Ale jestem przekonany, że w końcu tam dotrę, bo mam na to całą zimę. To też trochę zdjęło ze mnie presję pod względem wyników, bo wiem, że nie mogę oczekiwać, że będę w pełni formy już na początku, skoro miałem trudne momenty przed startem zimy.

Jak ważna w karierze skoczka jest praca mentalna?

Uważam, że można mieć najlepiej zbudowane ciało, olbrzymie predyspozycje i najlepszą technikę, ale jeśli twoja głowa nie jest w odpowiednim miejscu, wszystko to przestaje mieć aż takie znaczenie. Według mnie głowa odpowiada za sukces i dotarcie na szczyt w co najmniej siedemdziesięciu, nawet osiemdziesięciu procentach. I nad nią też trzeba pracować, tak samo jak chodzimy na siłownię czy pracujemy z trenerem. Myślę, że to jedna z najważniejszych rzeczy, jeśli nie najważniejsza, w skokach narciarskich.

Jakie cele stawiasz przed sobą na tę zimę? Może pierwsza wygrana w Pucharze Świata?

Szczerze mówiąc, nie stawiam sobie żadnych celów. Przestałem to robić przed ostatnim sezonem, bo miałem poczucie, że w ten sposób nakładam na siebie zbyt dużą presję. Oczywiście, czekam na moje pierwsze zwycięstwo. W zeszłym sezonie kilkukrotnie byłem niego blisko, ale nigdy mi się nie udało. Myślę, że dobrym pierwszym krokiem była ta wygrana w Letnim Grand Prix, chociaż zimą jest zawsze trochę inaczej. Ale w tym sezonie dam z siebie wszystko, by w końcu to pierwsze zwycięstwo osiągnąć.

Nad jakimi aspektami musisz jeszcze popracować, żeby skakać w tym sezonie na najwyższym możliwym dla Ciebie poziomie?

Bardzo mi pomógł ostatni obóz szkoleniowy, bo wykonałem na nim kilka dobrych kroków, szczególnie związanych z lotem. Ale wciąż mam pewne rzeczy do rozpracowania na skoczni. Nie mam takiego flow, o którym wszyscy zawsze mówią. Jeszcze nie osiągnąłem go w pełni. Chciałbym, żeby ktokolwiek, patrząc na moje skoki, nie widział od razu, że próbuję jeszcze coś poprawić. To jednak czasem widać w skokach. To chyba jest w tym momencie najważniejsze, żebym dotarł do takiego stanu, gdzie wszystko będzie szło naturalnie i będę czuł to flow. Jeśli uda mi się to osiągnąć na początku zimy to będzie dobrze, aczkolwiek jeszcze trochę pracy mnie czeka.

Myślisz też o przyszłorocznych mistrzostwach świata w Trondheim?

Zdecydowanie. Podobnie jak w ubiegłym roku, mamy naprawdę mocną drużynę. Już samo pojechanie do Trondheim byłoby świetnym doświadczeniem, szczególnie że jadąc tam z naszą drużyną, będziemy mieli duże szanse na medal. Jestem bardzo podekscytowany. W zeszłym roku zająłem tam drugie miejsce, a podczas tegorocznego letniego zgrupowania tam też szło mi całkiem dobrze. Byłem w stanie wykonać tam solidną pracę, dlatego jestem podekscytowany. Szczególnie że lubię i tę skocznię, i to miasto.

Skakałeś w Trondheim przed przebudową skoczni?

Nie, nigdy nie byłem na starym obiekcie. Słyszałem tylko od kolegów z drużyny, że chociaż nowa skocznia różni się trochę od tej starej, to nie jest aż tak drastycznie inna. Ja ją lubię i dobrze mi się na niej skacze.

To Twoja ulubiona skocznia? Czy jest inny obiekt, na którym lepiej Ci się skacze?

Trudno wybrać jedną, ale chyba najbliższe jest mi Zakopane. Mam dużo dobrych wspomnień związanych z tym miejscem. Tam miałem mój pierwszy wynik w czołowej piątce Pucharu Świata i moje złote medale na mistrzostwach świata juniorów. Do tego dochodzi jeszcze ta atmosfera, którą tworzą tłumy kibiców. Dobrze mi się tu skacze, co nie sprawia, że w innych miejscach idzie mi to gorzej. Z Zakopanem mam po prostu fajne wspomnienia.

A jest jakaś skocznia, której jeszcze musisz się nauczyć i z którą musisz się zaprzyjaźnić?

Tak, to Titisee-Neustadt. Nigdy się z tą skocznią nie polubiłem. Nie wiem, dlaczego tak to wygląda. Wiem, że tory najazdowe są od siebie nieco bardziej oddalone, a rozbieg jest dłuższy, ale wciąż nie potrafię rozgryźć tego obiektu. Nie oddałem tam ani jednego dobrego skoku. W tym roku znowu będę miał szansę spróbować, ale nie jest to weekend Pucharu Świata, którego wypatruję z niecierpliwością.

Jakie są Twoje wnioski po ubiegłym sezonie? Wyciągnąłeś z niego jakieś lekcje, których efekty chcesz wdrożyć tej zimy?

Poprzedni sezon był na pewno najbardziej wymagającym mentalnie. Podczas mojego pierwszego Pucharu Świata nie miałem znakomitych wyników, skończyłem na jakimś 25. miejscu, ale cieszyłem się, że tam jestem i mogę zdobywać punkty. Wszystko było nowe, więc pozwoliłem sobie na poznawanie tego. Mój drugi sezon od początku był całkiem mocny, zajmowałem lepsze miejsca i wszystko wychodziło mi idealnie. A ostatnią zimę zacząłem naprawdę z przytupem. Miałem dobre lato i wiedziałem, na co mnie stać. Czułem, że mam tak wszystko ułożone, że mogę być na szczycie. Ale potem część rzeczy działała, a część nie i czułem, że czegoś mi brakuje. To mnie naprawdę dobiło. Ale myślę, że podczas takich sezonów uczysz się najwięcej. Musiałem zrobić krok do tyłu i wrócić do treningów, co było bolesne. Musiałem wycofać się z Pucharu Świata, a nigdy wcześniej tego nie doświadczyłem. Teraz wiem, że to nie jest deal breaker. To, że wypadasz z Pucharu Świata, nie oznacza, że wypadasz ze wszystkiego. Zawsze możesz tam wrócić i znów dobrze się spisywać. Myślę, że nauczyłem się dzięki temu trochę o sobie, ale też trochę o samym zespole w takich sytuacjach. Pomoże mi to w przyszłości.

Koledzy z zespołu wspierali Cię w tych trudnych momentach?

Tak, byli bardzo wspierający. Oczywiście, mieli swoje sprawy i nie pisali do mnie non stop, ale czułem ich wsparcie. Pisali do mnie, żebym się nie martwił, robił swoje i spokojnie wracał do formy. Najbliżej byłem chyba z Manuelem Fettnerem, bo on także był w Innsbrucku. To wszystko dało mi takie pozytywne odczucia, że cała drużyna jest ze mną i o mnie myśli, nawet jeśli chwilowo nie jestem na szczycie. Że oni wiedzą, że wrócę. To było naprawdę duże wsparcie.

Wspomniałeś wcześniej o tym, że Wasza drużyna jest naprawdę mocna. Jest też dość liczna, bo wielu zawodników skacze na dobrym poziomie. Czy to nakłada pewnego rodzaju presję? Czujesz, że musisz regularnie udowadniać, że zasługujesz na miejsce w Pucharze Świata?

Coś w tym jest. Z jednej strony jest to dobre, ale na pewno są też jakieś negatywne aspekty. Zawsze chciałbyś mieć swoje pewne miejsce i nie chcesz w żadnym momencie obawiać się, że odpadniesz z Pucharu Świata. Ale to, że pojawia się dużo młodszych chłopaków, którzy dobrze skaczą, też daje nam presję, by dobrze skakać, bo wiemy, że inaczej wkrótce będziemy musieli opuścić Puchar Świata. Więc tej presji zawsze jest dużo i nikt nie ma gwarancji, że całą zimę będzie skakał w pierwszej lidze. Ale myślę, że to też sprawiło, że już od kilku lat nasz zespół jest naprawdę mocny.

A co z presją wynikającą z otoczenia, z tego, że jesteś młodym prosperującym zawodnikiem?

Nie mam problemu z taką presją, wręcz ją lubię w niektórych momentach. Sprawia ona, że jestem bardziej zmotywowany i silniejszy, skupiam się bardziej na wyzwaniu, które mnie czeka. Na szczęście nie jestem już jedynym młodym zawodnikiem w teamie, mam też kilka sezonów w Pucharze Świata za sobą. Nie czuję takiej presji, że będę następną austriacką gwiazdą, następcą kogokolwiek. Oczywiście, chciałbym, żeby tak było, ale tej presji już nie odczuwam. Czułem ją dwa lata temu, nawet może jeszcze w ubiegłym roku. Ale myślę, że ten czas już dla mnie minął. Bo nie jestem tym „nowym” w Pucharze Świata. Jasne, jestem dalej młody, ale nie widzę siebie jako nowego talentu, który musi coś udowodnić. Pojawiają się kolejni utalentowani młodzi zawodnicy.

Pamiętasz swój pierwszy start w Pucharze Świata?

Tak, to było Bischofshofen w 2021 roku. To były najbardziej chaotyczne zawody, jakich doświadczyłem. Nie skakałem kilka dni wcześniej w Innsbrucku i nie planowałem też skakać w Bischofshofen, dlatego nie było mnie nawet na miejscu. Wieczorem, dzień przed kwalifikacjami, dostałem telefon, że mam skakać, a ja byłem poza domem i nie miałem nawet mojego sprzętu. Musieliśmy go przetransportować z Innsbrucku do Bischofshofen. To był też czas pandemii, więc przez cały dzień przed startem czekałem na wynik testu na COVID-19. Otrzymałem go godzinę przed startem kwalifikacji, więc nie miałem czasu nawet się porządnie rozgrzać, to był totalny chaos. Ale to miało też dobry wpływ, bo nie miałem czasu aż tak stresować się samym startem, tylko skupiłem się na tym czy wszystko mam, czy test na COVID-19 będzie negatywny. To zdjęło ze mnie presję debiutu i myślę, że dlatego wszystko tak dobrze zagrało i zdobyłem moje pierwsze pucharowe punkty.

Teraz przed Tobą kolejny już sezon Pucharu Świata. Jeśli spojrzysz na tego Daniela z Bischofshofen i na tego Daniela teraz, to bardzo się zmieniłeś przez te kilka lat?

Myślę, że wciąż jesteśmy do siebie podobni. Oczywiście, dużo rzeczy się zmieniło i nie powiem, że nie zmieniłem się jako osoba. To część rozwoju sportowca i dorastania. Myślę, że to bzdura, jeśli ktoś mówi „jestem dokładnie taki sam jak pięć lat temu”. To znaczy, że nie wykonałeś żadnej pracy nad sobą. Ale myślę, że mimo tego, że wciąż jestem do siebie podobny, zaszły we mnie zmiany. Myślę, że półtora roku temu nie byłem taki sam jak trzy lata temu, gdy debiutowałem w Pucharze Świata. Teraz znowu jestem podobny do tego siebie sprzed trzech lat. Bardziej cieszą mnie małe rzeczy, samo skakanie znów bardziej mnie cieszy. Myślę, że szczególnie zeszłej zimy było tak, że skoki nie były już dla mnie taką przyjemnością. Ale wracam do tego momentu, gdzie cieszy mnie bycie na skoczni i cała praca związana z przygotowaniem do startów.

Gdybyś miał wybrać jeden najważniejszy moment w swojej karierze to który byś wybrał?

Myślę, że to było Lake Placid dwa sezony temu, kiedy zdobyłem swoje pierwsze podium indywidualne i dodatkowo też w konkursie duetów. Nie wiem, czy to był najważniejszy moment, ale na pewno zostanie w mojej głowie na zawsze. To było moje pierwsze podium, pierwszy raz w USA, pierwsze konkursy duetów. Wszystkie przeżycia z tym związane, też z zaskakującą liczbą fanów, wywarły na mnie duże wrażenie. To pierwsze podium też dało mi poczucie takiego spełnienia i zrealizowania celu, który sobie wyznaczyłem.

A jaki jest Twój najważniejszy, długoterminowy cel?

Byłem na igrzyskach w Pekinie, ale nie oddałem tam żadnych skoków konkursowych. Mogłem jednak doświadczyć, jak to jest, gdy ktoś wygrywa złoty medal. To było trudne i frustrujące, bo obserwowałem, jak inni wygrywają, a sam nie mogłem nawet podjąć próby.  Oczywiście, cieszyłem się ich szczęściem, ale chciałem też być na ich miejscu. Wtedy postanowiłem, że moim celem będzie zdobycie olimpijskiego medalu. Nie wiem, czy od razu złotego, ale na następnych, albo którychś z kolei igrzyskach, na pewno będę o to walczył.