Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

„Poczułem spełnienie i to nie było dobre” – Piotr Żyła o kluczowych momentach kariery

W marcu Piotr Żyła może stanąć przed szansą zdobycia kolejnego złota mistrzostw świata w narciarstwie klasycznym. 37-letni reprezentant Polski ma już drużynowy medal z najcenniejszego kruszcu z 2017 roku, a także dwa indywidualne tytuły na skoczni normalnej z 2021 i 2023 roku. Na łamach „Niezbędnika Kibica 24/25” opowiedział o najważniejszych chwilach w dotychczasowej karierze i odniósł się do najbliższego czempionatu w Trondheim. Poniżej zamieszczamy fragmenty rozmowy.

Piotr Żyła, który w sierpniu przeszedł zabieg kontuzjowanego kolana, nie weźmie udziału w początkowej fazie sezonu 2024/25. Trener Thomas Thurnbichler zakomunikował, że dwukrotny triumfator zawodów z cyklu Pucharu Świata wróci do rywalizacji przy okazji mikołajkowych kwalifikacji na obiekcie im. Adama Małysza w Wiśle, która będzie trzecim przystankiem nadchodzącej zimy. Jej punktem kulminacyjnym będą mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym na zmodernizowanym kompleksie Granaasen w Trondheim.

– Bardzo ładne miasto – mówi Piotr Żyła o Trondheim. – Kojarzy mi się jeszcze starą dużą skocznią. Jesienią nie byłem tam na zgrupowaniu, ale testowaliśmy nowe obiekty w marcu, podczas Pucharu Świata. Trudno mi je na razie oceniać. Pod koniec zeszłej zimy skakałem źle. Na razie przy Trondheim stawiam znak zapytania. Przede mną jeszcze dużo pracy, trzeba dobrze przygotować się do zimy. Trzeba myśleć na bieżąco, konkurs po konkursie. Wszystkie zawody wymagają czegoś innego, a na każdy konkurs chcę być dobrze przygotowany – zaznacza podopieczny Thomasa Thurnbichlera.

Przeczytaj także: Inauguracja Pucharu Świata bez Piotra Żyły!

Żyła wchodzi w sezon 2024/25 jako siedmiokrotny medalista MŚ w narciarstwie klasycznym, w tym trzykrotnie indywidualny. Pierwsze złoto, choć zespołowe, zgarnął w 2017 roku. Doświadczony reprezentant Polski nie ukrywa, że marzenie o zostaniu mistrzem świata w skokach narciarskich pojawiło się u niego już w dzieciństwie.

– Skakałem sobie na nartach biegowych i oglądało się te skoki. Faktycznie, miałem taką myśl, że fajnie byłoby zostać najlepszym skoczkiem na świecie… Przez lata zapomniałem o tym, bo różnie to bywało. Czasem lepiej, czasem gorzej, ale nie pamiętałem, że w dzieciństwie postawiłem sobie taki cel. Dopiero później, kiedy w 2017 roku w Lahti zdobyliśmy drużynowe mistrzostwo świata, poczułem spełnienie. W końcu zostałem mistrzem świata. I to nie było do końca dobre, bo później straciłem motywację. Musiałem ją odzyskać z biegiem lat. Niestety, po zdobyciu złotego medalu niebo nie jest bardziej niebieskie, a trawa bardziej zielona. Trzeba było dalej trenować, chcąc osiągnąć kolejne sukcesy – opowiada zawodnik urodzony w Cieszynie.

Żyła nie ukrywa, że młodzieńczych latach rywalizacja z mistrzami świata robiła na nim duże wrażenie.

– Robiło się wielkie oczy, widząc ich skoki. Też chciało się tak samo… Na różnych etapach mojej kariery zwracałem uwagę na innych zawodników. Na początku był to zdecydowanie Kazuyoshi Funaki. Wywoływał efekt „wow!”. Zawsze był też Adam Małysz, wiadomo. Był gościem, któremu się kibicowało i chciało się skakać jak on, szczególnie po jego zwycięstwie w Turnieju Czterech Skoczni. Osiągnąć coś takiego? Patrzyło się na niego jak na guru, bossa. Był też Janne Ahonen. To było coś niesamowitego, że mogę z nim rywalizować. Aż mnie trochę spinało… Po kolejnym powrocie Ahonena na skocznię znów miałem okazję z nim startować. Czułem duży respekt, ale bywałem lepszy. Pokonać takiego gościa? Ogromna satysfakcja – nie ukrywa trzykrotny olimpijczyk. 

W 2021 roku Żyła został indywidualnym mistrzem świata na normalnym obiekcie w Oberstdorfie, a dwa lata później obronił tytuł w Planicy. Jak podkreśla, nie wraca do nagrań skoków po złote medale.

– To zabija motywację i chęć dalszej pracy. Mam takie podejście, że cały czas muszę myśleć nad tym, co zrobić, aby było dobrze. Myśl o tym, że już coś się osiągnęło, nie pomaga. Tak było po Lahti – zwraca uwagę nasz rozmówca.

Skoczek w długiej rozmowie o najważniejszych momentach dotychczasowej kariery opowiedział też między innymi o zainteresowaniu, z którym musiał zderzać się po kolejnych sukcesach sportowych. Wielki wybuch nastąpił w 2013 roku – po premierowej wiktorii pucharowej na legendarnym wzgórzu Holmenkollen w Oslo.

– W 2006 roku wygrałem jedyny konkurs w Pucharze Kontynentalnym i pomyślałem sobie, że fajnie byłoby wygrać w Pucharze Świata. Chociaż jedne zawody, gdzie tam cały cykl <śmiech>… Przez lata zapomniało się o tym i wejście do czołowej „10” w elicie było już czymś niesamowitym. Oslo i 2013 rok było ogromnym zaskoczeniem. Nagle pomyślałem… co jest grane? Co się dzieje? W ogóle nie byłem na to przygotowany, co pokazuje fakt, że na konferencję prasową poszedłem z kaskiem na głowie. Miałem sponsora, w takiej chwili chciałem go eksponować, więc... siedziałem w kasku. Czapeczki nie zabrałem, bo skąd miałem wiedzieć, że w ogóle będę na podium? Rok wcześniej byłem trzeci po pierwszej serii, a spadłem na siódmą lokatę. W 2013 roku znów byłem trzeci na półmetku, ale co mi po trzecim miejscu? Podszedłem do tego z dużym dystansem. No i wyszło, a potem zrobiło się zamieszanie – wraca myślami do wydarzeń sprzed ponad dekady.

Cały wywiad Dominika Formeli z Piotrem Żyłą przeczytasz na łamach „Niezbędnika Kibica 24/25", który zamówisz na sklep.skijumping.pl.