Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

„Cudów nie trzeba” – Stoch pewny swoich możliwości

Skromne trzy punkty to dorobek Kamila Stocha po premierowym weekendzie Pucharu Świata 2024/25. 37-letni reprezentant Polski, który do rozpoczętej zimy szykował się pod okiem Michala Doležala, na awans do czołowej „30” w Lillehammer musiał zaczekać do niedzieli, kiedy zajął 28. lokatę.


– Nie będę ściemniał, szału nie ma. Nie jest to coś, czego oczekiwałem. Z drugiej strony, jakkolwiek by to nie brzmiało, mam świadomość, że nie jestem daleki od tego, gdzie chciałbym być i jak chciałbym skakać. Zacząłem sezon naprawdę źle, ale moje niedzielne próby w miarę zaczęły przypominać skoki, które mogę oddawać – mówi nam Kamil Stoch po inauguracyjnym weekendzie w Norwegii.

Trzykrotny mistrz olimpijski w piątek nie dostał się do składu na konkurs drużyn mieszanych, w sobotę zajął 35. miejsce, a w niedzielę został sklasyfikowany na 28. pozycji – po lotach na odległość 118,5 oraz 119,5 metra.

– W pierwszej serii zabrakło timingu. Skok był bardzo mocno spóźniony, później mocno usztywniłem się za progiem. Drugi skok był zaczęty przez tyłek i potem musiałem zaczekać, wstrzymując całe odbicie. To detale, które dają po pięć metrów na każdą serię. Gdybym skakał pięć metrów dalej w każdej serii, wówczas rozmawialibyśmy inaczej, ale jest, jak jest. Przyjmuję to i cieszę się, że z każdym dniem robiłem krok naprzód. Pomału, konsekwentnie. Tego postaram się trzymać – zaznacza przed kamerą Skijumping.pl.

W poprzednim sezonie Stoch wywiózł z Lillehammer także trzy punkty.

– Jest zdecydowana różnica, choćby w moim postrzeganiu tej sytuacji. Przed rokiem totalnie nie wiedziałem, co się dzieje. Byłem skołowany i nie wiedziałem, gdzie mam szukać rozwiązania problemu. Robiłem dobrą minę do złej gry i sam zaklinałem rzeczywistość. Tym razem mam świadomość, jak skakałem choćby tydzień wcześniej w Wiśle. Wiem, że wiele problemów wzięło się z dużego usztywnienia ciała. Potrzebuję przerobić ten weekend, który dał mi bardzo dużo. W niedzielę czułem się bardzo dobrze, zrelaksowany, ale byłem już totalnie zmęczony. Mam jasną wizję tego, co mam robić na skoczni, później przyjdzie swoboda startowa, jak to bywało w przeszłości i pójdzie. Cudów nie trzeba. Wystarczy skoczyć normalnie. Wiem, że wtedy będzie dużo lepiej – przekonuje reprezentant Polski.

Pucharowy weekend w Lillehammer był dla Stocha dopiero drugim sprawdzianem od rozpoczęcia pracy z własnym sztabem szkoleniowym. Pierwszy miał miejsce we wrześniu w Wiśle, w ramach tegorocznej edycji Letniego Grand Prix.

– W miniony weekend czułem się bardzo mocno spięty, zestresowany to nie jest dobre słowo. Do tego stopnia, że z wewnętrznego napięcia bolały mnie mięśnie. To nie był ból jak po treningu, po wykonanej robocie. Tutaj niczego się jeszcze nie zrobiło, a był beton, który sprawiał ból. To dopiero puściło w niedzielę, ale z tym przyszło ogólne zmęczenie. I tak nie jest źle, bo z niedzielnych skoków można już coś wyciągnąć. To były skoki, a nie jakieś zjazdy – uważa mistrz świata z 2013 roku.

Stoch tym samym rozpoczął 22. sezon Pucharu Świata w karierze.

– Zależy mi i zawsze mi będzie zależeć. Taki już jestem. Po to trenuję, żeby być najlepszym i lepszą wersją siebie. Postaram się dalej działać tak, żeby stawać się lepszą wersją siebie. Po niedzielnych zawodach rozmawiałem ze swoim trenerem i sam stwierdził, że skoki narciarskie jako dyscyplina to dramat <śmiech>… Czasami są kompletnie niezrozumiałe. W jednym czasie skaczesz dobrze, przyjeżdżasz na zawody i coś się blokuje. Potem potrzeba czasu i wszystko się odblokowuje, też nie wiadomo skąd i idzie. Taki sport… Za to go kochamy! – kończy trzykrotny zdobywca Złotego Orła.