Strona główna • Niemieckie Skoki Narciarskie

Pius Paschke: „Nadszedł czas, by stanąć w pierwszym szeregu" [WYWIAD]

W ostatnich tygodniach o Piusie Paschke powiedziano i napisano bardzo dużo. Ale zwykle robili to inni. Lider pucharu świata chętnie rozmawia z dziennikarzami w mixzonie po zawodach, ale na wywiad trudno go namówić. Nam się jednak udało. O Piusie Paschke - Pius Paschke. Zapraszamy do lektury.

Słyszałem, że jest bardzo nieśmiały, ktoś określił go wręcz mianem "introwertyczny". Nic z tych rzeczy. Owszem, skromny, nie lubi opowiadać zbyt dużo czy wylewnie o życiu prywatnym, ale nie jest dla dziennikarza trudnym rozmówcą. Wygodny fotel w hotelowym lobby w Wiśle dodatkowo pomaga się rozluźnić. Jest wczesne piątkowe popołudnie, przez przeszklony dach leniwie sączy się szara poświata dnia, wzmocniona światłem z ekstrawaganckich żyrandoli. Wokół słychać szmer głosów nielicznych gości i ciche pobrzękiwanie naczyń w kawiarni. Do kwalifikacji jest jeszcze sporo czasu, ale Pius - jak to członek niemieckiej kadry a do tego skoczek budzący teraz olbrzymie zainteresowanie - ma napięty harmonogram. W żaden sposób nie daje jednak tego odczuć. Uśmiechnięty, zrelaksowany, grzeczny, miły w obyciu. Doświadczony, cierpliwy profesjonalista, który po wielu, wielu latach dotarł na szczyt. Nikt nie okrzykiwał go cudownym dzieckiem, nikogo nie olśnił swoim wielkim talentem, nie przepowiadano mu przyszłości usłanej sukcesami. Długo, ciężko i cierpliwie pracował na to, by dziś być tu, gdzie jest. Takim ludziom woda sodowa nie uderza do głowy, twardo stąpają po ziemi. 

Skijumping.pl: Pius to bardzo rzadkie imię. W Polsce kojarzy się w zasadzie jedynie z papieżami kościoła rzymskokatolickiego. W Niemczech również jest bardzo rzadko nadawane, statystycznie mamy jednego Piusa na 3,6 tys Niemców a dziś już niemal nikt tak nie nazywa dzieci. Dlaczego rodzice dali Ci na imię akurat Pius?

Pius Paschke: Moim rodzicie mieli przyjaciela, który miał na imię właśnie Pius. Bardzo im się spodobało brzmienie tego imienia. Lubili też oczywiście tego człowieka. I wpadli na pomysł, by właśnie tak dać na imię swojemu synowi. 

Zatem w miejscowości Kiefersfelden w Górnej Bawarii przychodzi 20 maja 1990 roku na świat chłopiec, a rodzicie dają mu na imię Pius. Dlaczego Pius postanowił wybrać skoki narciarskie?

- Zacząłem oczywiście od zjeżdżania na nartach, tak, jak mój starszy brat. Ale zawsze uwielbiałem skakać z muld i małych górek na trasach. Interesowało mniej to bardziej, niż wykonywanie prawidłowych skrętów. To mi przynosiło prawdziwą frajdę. Więc w naturalny sposób trafiłem do klubu dla skoczków. W sumie dość późno, bo miałem wtedy dziewięć lat. 

Pierwszy skok?

- To było w zimie. Miałem - jak wspomniałem - dziewięć lat. Pojechałem na narty do Austrii, do Kitzbühel. Tam były małe skocznie i stwierdziłem, że właśnie tam i wtedy chcę spróbować swoich sił. Oddałem go jeszcze w zwykłych nartach zjazdowych. Czułem się w nich pewnie i skakanie ze skoczni bardzo mi się podobało. Natomiast zamiana zjazdówek na skokówki, której dokonałem dopiero drugiego dnia pobytu na skoczni okazała się wielkim krokiem. Pierwsze skoki na nartach do skoków okazały się bardziej skomplikowane, niż sądziłem. Stwierdziłem, że skakanie w tych nartach jest naprawdę bardzo trudne. Ale krok po kroku oswajałem się z tym i po jednym dniu czułem się już pewnie. To była skocznia K-15 albo K-20. Na start - jak wszyscy początkujący skoczkowie - musiałem kilka razy zjechać spod buli. Gdy już się oswoiłem z czuciem nart przy zjeżdżaniu i hamowaniu, oddałem pierwsze skoki. A właściwie nie tyle skoki, co zjazdy z progu. Ale powolutku zacząłem próbować się wybijać i lądowałem coraz dalej. Wróciłem do domu i zacząłem regularnie trenować na skoczni w sąsiedniej wsi - Oberaudorf. Jako dziecko wstąpiłem do klubu WSV Kiefersfelden i do dziś jestem jego członkiem. Nigdy bym go nie zamienił na inny. Moi rodzice w nim pracują w sekcji narciarstwa zjazdowego.

 

Gdy nie skaczesz, pracujesz w bawarskiej policji. Dlaczego akurat w policji?

- Ponieważ to świetna praca i świetna możliwość samorozwoju. W dodatku praca w policji daje mi możliwość bycia również sportowcem. Przez siedem miesięcy w roku jestem skoczkiem, przez pięć - policjantem. A gdy będę musiał już zakończyć swoją przygodę ze skokami, będzie czekała na mnie dobra, pewna praca. Nie muszę się już martwić tym, co będę robił w przyszłości, już zdecydowałem i mam wyuczony zawód. 

Czy jako policjant zmierzyłeś się już z jakąś niebezpieczną sytuacją?

- Nie, jeszcze nigdy nie musiałem brać udziału w żadnej niebezpiecznej akcji.

Czy jesteś już rozpoznawany z racji swoich sukcesów?

- Nie, jeszcze nie za bardzo. Oczywiście znają mnie najbliżsi, rodzina, sąsiedzi, niektórzy ludzie z mojej wsi. Więc jest ok, sława mi jeszcze nie przeszkadza i bardzo się z tego cieszę. Mogę się swobodnie poruszać bez zainteresowania ze strony kibiców. Skoczkowie mają też to szczęście, że fani najczęściej widzą faceta w kasku i goglach, więc bez tych akcesoriów trudniej nas rozpoznać na ulicy.

Co najbardziej lubisz w skokach narciarskich?

- Oczywiście sam lot. A szczególnie takie loty jak teraz, gdy jestem w niezłej formie. To naprawdę niezła frajda. Od samego progu mam dużą prędkość i mam dobrą sylwetkę w powietrzu. Gdy czujesz ten opór powietrza, czujesz, że naprawdę możesz sobie odlecieć, to jest to naprawdę duża przyjemność.

 

A czego nie lubisz najbardziej?

- Podróżowania. Lubię moje treningi, bez względu na to, czy na skoczni, czy w sali gimnastycznej, lub na siłowni. Wszystko, co bezpośrednio wiąże się ze skakaniem, daje mi radość. Ale podróżowanie to coś, z czym sobie radzę, bo muszę, ale gdyby nie trzeba było co tydzień zmieniać  miejsca pobytu, to na pewno lubiłbym skoki jeszcze bardziej. 

Twoje najlepsze wspomnienie związane ze skokami?

- Postawię na mistrzostwa świata w Oberstdorfie (2021 - przyp. aut.) i złoty medal w drużynie. Nie byliśmy wtedy faworytami do złota, a tylko jedną z dobrych drużyn. I kiedy udało się zdobyć to mistrzostwo, to poczułem się naprawdę wyjątkowo. Wszyscy wykonaliśmy wtedy kawał dobrej roboty. Złoty medal w drużynie daje więcej radości w tym sensie, że zwycięzcą jest wtedy więcej, niż jedna osoba. Radość się kumuluje. Ale moje pierwsze podium w Ruce, a potem moje zwycięstwo w Engelbergu też dało mi mnóstwo zadowolenia.

Jak to się stało, że po tylu latach dość przeciętnego skakania dotarłeś na sam szczyt i wygrywasz konkursy w gronie najlepszych zawodników świata?

- Budowałem formę krok po kroku i pomijając pewne wahnięcia formy z zimy na zimę skakałem coraz lepiej. Co roku próbowałem poprawić coś małego, jakiś jeden element. Nauczyć się czegoś o sobie samym i o tym, co jest dla mnie ważne. Gdy byłem młodszy, robiłem wiele na raz i niekoniecznie takich rzeczy, które były dla istotne dla mojego rozwoju. Im jestem starszy, tym lepiej gram w tę grę, tym lepiej rozumiem, co jest naprawdę ważne, by poprawiać swoje skoki. Jestem na dobrej drodze i widać, że metoda poprawiania skoków małymi kroczkami działa. Ostatnie lata byłem stałą częścią drużyny i pomagałem jej odnosić sukcesy, ale indywidualnie zawsze byłem gdzieś w tle. Czasem wskakiwałem do pierwszej dziesiątki. A teraz nadszedł dla mnie czas, by wreszcie wkroczyć do pierwszego szeregu. 

Dziennikarze pisząc teraz o Tobie podkreślają, że zacząłeś odnosić sukcesy w dość późnym wieku. Wypominanie wieku Ci nie przeszkadza?

- Dla mnie nie ma to żadnego znaczenia. Wiem, jak działają media. Zdaję sobie sprawę z mojego wieku, ale uważam, że to nie jest ważne. Nie mam z tym żadnego problemu. A wiek to tylko cyfra. Najważniejsze jest to, jak się czuję, jak moje ciało odpowiada na trening czy zawody. A ja wciąż czuje się bardzo młodo, przynajmniej przez większość czasu (śmiech). 

Czym dla Ciebie różni się zwycięstwo indywidualne od zwycięstwa drużynowego?

 

- Ma trochę inny smak. Zwycięstwo indywidualne z całą pewnością jest dla mnie bardzo ważne. To bardzo miłe, bardzo dobre uczucie. Ale zwycięstwo drużynowe jest dla mnie bardziej wyjątkowe. Jest w tym takie poczucie wspólnoty i współpracy, członkowie drużyny się nawzajem mobilizują. Gdy czasem ci nie idzie, możesz użyć pozytywnej energii kolegów, żeby się podbudować. Bardzo lubię zawody drużynowe i są dla mnie szczególnym przeżyciem.

Zawodowi sportowcy czasem się nudzą - w podróży, czy w hotelach. Jak Ty najchętniej spędzasz wolny czas?

- Tak, w hotelach zdarza się czasem, że masz czas do zabicia. Ja lubię grać na gitarze. Zawsze mam ze sobą gitarę podróżną. Nie jestem zbyt dobrym gitarzystą, ale gram dla samego siebie. To mnie rozluźnia. Jest na pewno lepszym sposobem spędzania czasu, niż gapienie się w smartfon. Czuję, że robię coś kreatywnego, dobrze to mnie działa. Słyszałem, że Piotr Żyła też grywa. Ale ja wolę grywać samemu. Jestem samoukiem, nigdy nie uczyłem się od żadnego nauczyciela i nie przywykłem grywać z innymi ludźmi. To dla mnie trudne, zgrać się z innym gitarzystą. Próbowałem raz czy dwa, ale doszedłem do wniosku, że lepiej się czuję, grając sobie samemu. 

A lubisz słuchać muzyki?

- Tak. Lubie muzykę rockową i country. Zwykle słucham takiej muzyki, w której wyraźnie słychać instrumenty. Nie jestem fanem muzyki elektronicznej. Lubię brzmienie gitary, gitary basowej, perkusji. Nie mam jednego ulubionego zespołu, mam kilka zespołów, które lubię. Ostatnio słucham dużo Disturbed, ale też sporo country, na przykład Zacha Bryana i Whiskey Myers. 

Skoro sam grasz na gitarze, to pewnie masz ulubionego gitarzystę?

- John Frusciante jest naprawdę niezłym grajkiem. Na pewno nie potrafię grać tak, jak on (śmiech)

Każdy ma marzenia, nawet jeśli głośno o nich nie mówi. Gdzie widzisz siebie na koniec tego sezonu? 

- Mam nadzieję, że skończę zimę w gronie trzech najlepszych skoczków sezonu. Ale przede wszystkim skupiam się na najbliższym tygodniu. To jest moja perspektywa. Muszę wykonywać swoją tygodniową pracę, a wtedy przyjdą wyniki. Mam też z tyłu głowy, że zwykle zimą mam obniżkę formy w styczniu lub lutym. Ostatnio przyplątały mi się też drobne problemy z plecami. Najważniejsze jest to, że te pierwsze tygodnie sezonu okazały się dla mnie tak udane. Teraz głównym wyzwaniem jest ustabilizować formę. Zrobię wszystko, by skakać daleko i równo do końca sezonu. I wtedy zobaczymy, gdzie będę na koniec sezonu.

 

Jakie jest Twoje największe marzenie, jako skoczka, które trofeum najbardziej chciałbyś zdobyć?

- Moim ulubionym trofeum jest Mistrzostwo Świata w Lotach. Loty narciarskie to kwintesencja skoków. Sprawiają mi najwięcej radości, to najlepsza rzecz. Ale w Niemczech wielkim prestiżem cieszy się też Turniej Czterech Skoczni. Z kolei puchar świata pokazuje, kto tak naprawdę jest najlepszym skoczkiem danej zimy. To trofeum jest najbardziej wymierne. 

Skoro już jesteśmy przy Turnieju Czterech Skoczni. Niemcy czekają na zwycięstwo od 24 lat. Nie ma ucieczki od tego, że stajesz się ich wielką nadzieją. Czy już zacząłeś odczuwać tę presję i czy ona Cię stresuje, czy motywuje? 

- Były takie lata, że presja na wyniki mnie stresowała, ale teraz mnie tylko motywuje. Ale wcale nie będzie łatwo wygrać tego Turnieju. Tylko w naszej drużynie jest kilku świetnych zawodników, którzy już stawali na podium Turnieju Czterech Skoczni. A poza tym pamiętam o tym, że to taka impreza, w której potrzeba też troszeczkę szczęścia. Nikt przed Turniejem nie może być pewnym swego. Trzeba ruszyć do rywalizacji i ostro walczyć a na koniec się okaże, kto jest najlepszy. Zeszłoroczny Turniej był dla mnie bardzo ważny, bo właśnie w zeszłym roku zrobiłem duże postępy w stosunku do poprzednich lat. W tym roku znów spróbuję zrobić duży krok naprzód. To jest moja filozofia - na każdej skoczni być lepszym, niż przed rokiem. 

To pytanie musi paść  - który skok jest dla Ciebie rekordem świata? 253,5 metra Stefana Krafta, czy 291 metrów Ryoyou Kabayashi'ego? 

- Skok Ryouyu. Został nagrany z wielu kamer, każdy mógł zobaczyć, że to był najdłuższy skok w historii, nie ma sensu tego podważać. Siedziałem sobie przed komputerem i oglądałem te skoki jak małe dziecko. Czekałem, kiedy ukażą się nowe filmiki. I naprawdę chciałem tam pojechać! To było niesamowite! Rozumiem, że tak zwanym oficjalnym rekordem pozostaje skok Stefana, ale to było naprawdę niesamowite. Fajnie było zobaczyć, jak daleko można dziś skoczyć, myślę, że skoki powyżej 300 metrów są już jak najbardziej możliwe. Ale rozumiem, że FIS musi podczas swoich zawodów zapewnić sprawiedliwą, a zarazem bezpieczną rywalizację dla skoczków i to jest naprawdę duże wyzwanie. I pozostanie to dużym wyzwaniem na przyszłość.

 

Paschke jest dopiero dziewiątym zawodnikiem w 46-letniej historii pucharu świata, któremu udało się wygrać co najmniej pięć z pierwszych ośmiu konkursów. Dołączył tym osiągnięciem do klubu naprawdę wybitnych skoczków. Z tego grona tylko jeden - Simon Ammann w sezonie 2008/2009 - nie zdobył Kryształowej Kuli. Nie zdobył, bo w drugiej części sezonu na niebotyczny poziom wskoczył Gregor Schlierenzauer i wygrał 11 z ostatnich 16 konkursów. Nic jeszcze nie jest przesądzone, ale Niemiec zbudował już sobie duży kapitał w tej rozgrywce.

W Wiśle z Piusem Paschke rozmawiał Marcin Hetnał