Marius Lindvik, nowy mistrz świata: "Straciłem głos"
Gunnar Andersen, Bjoern Wirkola, Marius Lindvik. To krótka lista norweskich skoczków, którzy zostawali mistrzami świata na własnych, norweskich skoczniach. Dwie legendy skoków dokonały tego dawno temu w Oslo, Lindvik dwa dni temu w Trondheim. Zapraszamy na krótką rozmowę ze świeżo upieczonym złotym medalistą ze skoczni normalnej.
Skijumping.pl: Jesteś już potrójnym mistrzem - olimpijskim, świata i w lotach. Masz trzy z pięciu wielkich trofeów w skokach, brakuje dwóch. Wszystkie pięć zdobył tylko jeden skoczek w historii. Masz to gdzieś z tyłu głowy, albo nawet w planach?
Marius Lindvik: Tak, chciałbym to osiągnąć. Wciąż mam przed sobą ważne cele w sporcie, coś, czego jestem głodny. I będę dawał z siebie wszystko, walcząc o kolejne trofea. Ale na razie koncentruję się na tym, co tuż przede mną. A przede mną duża skocznia na mistrzostwach.
Jak można opisać uczucie zdobycia złotego medalu we własnym kraju?
Wstrzeliłem się idealnie z formą. Nie byłem faworytem. Ale miałem idealny dzień i odnalazłem sobie te perfekcyjne skoki. To absolutnie niesamowite uczucie. Wspaniale jest słyszeć ten doping i okrzyki radości po lądowaniu. Ale mnie najbardziej przepaja radość z tego, że oddałem te najlepsze skoki właśnie w jednym z tych dwu najważniejszych konkursów sezonu.
Pamiętasz swoją pierwszą myśl po przebudzeniu w dniu konkursu?
Tak, obudziłem się i pomyślałem "kurczę, jestem zmęczony i niewyspany". Ale potem poszliśmy na salę gimnastyczną na rozruch i jak dotarłem na skocznię, byłem już rozbudzony, pobudzony i gotowy.
A pierwsza myśl w poniedziałek?
"Co stało się z moim głosem". Po zwycięstwie tak dużo krzyczałem z radości, że prawie całkiem straciłem głos. Nadal mam jeszcze lekką chrypkę.
Wolisz skocznie duże, czy normalne?
Gdy skaczesz dobrze, to ze sportowego punktu widzenia nie ma znaczenia, ja na każdym rozmiarze czuję się tak samo. Ale osobiście bardziej lubię dużą skocznię, bo można dalej polecieć.
Korespondencja z Trondheim, Marcin Hetnał