Okiem Samozwańczego Autorytetu: Uduśmy te skoki. Tasiemką
Wiele zawdzięczamy Norwegom. Odkrycie Ameryki, normański styl w architekturze, piękną i subtelną tradycję picia miodu z czaszek pokonanych wrogów* i Brunosta. Nade wszystko zawdzięczamy im jednak narty i, co za tym idzie, skoki narciarskie. On je wymyślili, rozpropagowali, nauczyli skakać na nich innych. A teraz być może właśnie je dobili. A konkretnie - zadusili tasiemką.
Skoki od co najmniej dekady znajdują się w fazie zwijania. Od czasu, gdy wynaleziono sztywne wiązanie do narciarstwa alpejskiego, skakanie na usypanych ze śniegu górkach zaczęło stawać się coraz mniej popularne. Rozwój dyscypliny położył podwaliny pod jego marginalizację i zepchnął do kurczącej się niszy. Im bardziej rosną skocznie, tym więcej kosztuje ich budowa, utrzymanie i przygotowanie do zawodów. Zmieniający się klimat - jak przy wszystkich sportach uprawianych na śniegu - sprawia, że skoki na naturalnym białym puchu są równie rzadkie, co trzeźwy poseł w hotelu sejmowym w sobotę wieczorem. Ale łatwiej przenieść wyżej trasę narciarską, niż skocznię. Wprowadzenie przeliczników za belkę i wiatr (choć sam jestem zwolennikiem tych rozwiązań), ich niedopracowanie i nieumiejętne zarządzanie tymi narzędziami, były kolejnymi ciosami dla popularności dyscypliny. Do tego doszło nieudolne zarządzanie wyścigiem technologicznym, wciąż zmieniające się, ale wciąż nieskuteczne przepisy mające sprawić, by wygrywali najbardziej utalentowani i najciężej trenujący, a nie najsprytniejsi, bądź najmniej uczciwi. Pustoszeją skocznie, spada telewizyjna oglądalność, skoki na wysokim poziomie znikają z kolejnych krajów. Rosnące koszty i malejące wpływy to śmiertelna spirala, z której nie potrafią wyprowadzić dyscypliny obecni piloci.
A teraz norweska kadra wywołała skandal, który może sprawić, że w jednej chwili od skoków odwrócą się kolejne rzesze kibiców. I kolejni sponsorzy. Bo naginanie przepisów, szukanie rozwiązań, które nie zostały w nich ujęte, to jedno. Ale bezczelne ich łamanie, to jest inny poziom. Nie mówię, że ciągłe manipulowanie przy kombinezonach, butach, czy wiązaniach jest tym, co w sporcie by mnie pociągało. Nie twierdzę, że inne drużyny zawsze grały czysto, bo wiemy, że nie. Ale tu widzieliśmy oszustwo na rympał, bezwzględne przekroczenie jakichkolwiek reguł, nie wspominając już o zwykłej uczciwości. Norwegowie szyli sobie kombinezony z niedozwolonymi elementami, i mieli na tym materiale chip, którego nie mieli prawa mieć. Ten chip powinien zostać wprasowany w strój skoczka dopiero po sprawdzeniu przez Christiana Kathola. Skąd go wzięli?
Adrian Livelten - asystent, który wszywał tasiemkę oraz Marius Lindik |
To kluczowe pytanie. Bo Norwegowie zrobili bezczelny przekręt - to nie ulega wątpliwości. A jeśli zrobili to Norwegowie, to naturalnie powstaje pytanie, czy w sprawę nie były też zamieszane kadry USA oraz Estonii. Bo jak wiadomo - współpracują one z Norwegami bardzo ściśle, czerpiąc pełnymi garściami z norweskiego know-how. Przypomnijmy sobie te obrazki, gdy wygrywał Marius Lindvik. Na dole skoczni ściskali go nie tylko Norwedzy. Mamy więc być może do czynienia z koalicją, nazwijmy ją na potrzeby tego tekstu - Nordycką. Ale trzeba pójść dalej i zakwestionować tutaj uczciwość Federacji. Fakt, że pierwszy protest został odrzucony a kontrolujący sprzęt Christian Kathol przekonywał, że wszystko jest w porządku, jest poważną okolicznością obciążającą. Thomas Thurnbichler jasno powiedział, że mniej lub bardziej formalnie zgłaszano sugestie odnośnie norweskich kombinezonów już od kilku tygodni. Adam Małysz wprost mówił - wygląda wyraźnie na to, że FIS pozwala innym (nie sprecyzował dokładnie komu) na więcej, a innym na mniej. Wiadomo, że w kwestii "wolno mniej" miał na myśli Polaków, którym od startu sezonu wlepiono już 5 dyskwalifikacji.
Johann Andre Forfang w locie |
Są zatem dwie możliwości. Pierwsza jest taka, że domniemana Koalicja Nordycka działała sama. Chcieli oszukać wszystkich, włączając FIS. Kupili chipy podobne do tych, jakie używa FIS i skopiowali elektroniczne dane z mikroprocesora w zatwierdzonym już kombinezonie. Następnie wszyli tasiemki, (albo jak wolicie sznureczki, czy grube nici) które, będąc mniej elastyczne niż materiał kombinezonu, naciągały krok w dół, gdy skoczek rozszerzał nogi podczas skoku. I przedstawiali przy kontroli oszukańczy kombinezon, jako legalny, zatwierdzony wcześniej przez Christiana Kathola. A ten, po otrzymaniu protestu od innych ekip sprawę zbagatelizował. Zabrakło mu wyobraźni. Stwierdził "Takie fajne mistrzostwa nam tu Norwegowie zorganizowali, po co robić zadymę w ostatni dzień. Zmęczony już jestem tyle dni pracy, po co sobie dodawać roboty. Poza tym taka afera nie służy dobrze ani mojej własnej wiarygodności, ani atmosferze wokół skoków. Mam teraz przyznać, po tylu tygodniach odrzucanych sugestii, że dawałem się przez cały ten czas oszukiwać Norwegom? Po co mi to? Idziemyw zaparte". I tu popełnił zasadniczy błąd. Po pierwsze, ma taką rolę, że zawsze powinien być zdeterminowany, by nie odpuszczać nawet najmniejszego sygnału, że coś jest nie tak. Po drugie - nie przewidział, że koalicja Austriacko-Polsko-Słoweńska (nazwijmy ją na potrzeby niniejszego tekstu habsburską) będzie zdeterminowana i ma w zanadrzu plan B. Planem B było upublicznienie nagrań, w związku z tym o sprawie zrobiło się głośno. Następnie członkowie sztabów koalicji habsburskiej mogli po zawodach odpowiadać na pytania dziennikarzy. Narracja była podobna: "nie wiemy, skąd pochodzi filmik, widzieliśmy go w Internecie, ale to, co na nim widać jest absolutnie karygodne, a nasz protest został odrzucony przez FIS, co jest bardzo podejrzane". Koalicja Habsburska wyraźnie skierowała tu reflektor podejrzeń nie nie tylko na Koalicję Nordycką, ale również na FIS. A centralną postacią jest tu Kathol. Sorry, taką ma funkcję.
Norweski trener kadry A Magnus Brevig i kontroler sprzętu Christian Kathol |
Zatem druga możliwość jest znacznie bardziej ponura. Norwegowie znaleźli w FIS kogoś, kto im pomógł. Odrzucał protesty i krył przekręty. A być może dostarczył FISowskie chipy, by Norwegowie mogli je sobie wprasować w co chcieli i bezproblemowo przechodzić kontrolę przed skokiem - bez względu na to, kto by jej dokonywał. Zanim skieruje się palec oskarżenia w kierunku konkretnej osoby, trzeba oczywiście najpierw zbadać wszelkie okoliczności, by sprawdzić, czy tak było. Wygląda na to, że przynajmniej niektórzy członkowie koalicji habsburskiej są zdeterminowani, by tak się właśnie stało. Czy ja wierzę, że powołany do dbania o uczciwość skoków Austriak Christian Kathol, spiskował z Norwegami przeciw między innymi swoim krajanom? Wydaje mi się to mało prawdopodobne. Ale ten człowiek - jak żona Cezara - powinien być poza wszelkimi podejrzeniami. Zatem niech spróbuje się oczyścić z zarzutów, niech publicznie poda argumenty, dlaczego zachowywał się tak, jak się zachowywał. Jego dotychczasowe słowa budzą więcej wątpliwości, niż ich rozwiewają.
Sprawa jest rozwojowa, a reperkusje mogą być różne. Póki co, FIS poinformowała, że śledztwo w tej sprawie rozpoczęło Niezależne Biuro Etyki i Zgodności z Przepisami. Sprawdziłem, co to za zwierzę, to biuro. W ostatnio aktualizowanej wersji dokumentu (z listopada 2016) zwanego "Uniwersalny Kod Etyczny FIS", nie ma takiego biura. Jest oficer. Po angielsku Officer, tymczasem biuro to Office. Być może błąd w tłumaczeniu? Być może jednak ten dokument zaktualizowano i pojedynczy oficer dostał asystenta, albo dwóch? A FIS nie wrzucił zaktualizowanego dokumentu do sieci? W interesie samej FIS jest to, by owo biuro było naprawdę niezależne, zatem z niecierpliwością czekam na ogłoszenie składu personalnego. Nawet jednoosobowego. Wedle statutu taka osoba jest wybierana przez Kongres FIS na dwuletnią kadencję. Warunki - nie może być członkiem FIS, ani żadnego krajowego związku narciarskiego. Jednocześnie powinna to być osoba, która ma wystarczające kompetencje, by takie śledztwo przeprowadzić.
Istnieje też komisja o tej samej nazwie, co jasno stanowią statuty FIS z 2024 roku. Oficer, biuro, czy komisja, mają to być ludzi spoza FIS i związków. No to trzymajmy rękę na pulsie, czy faktycznie tak będzie. I co ów oficer zdecyduje. Możliwe rozstrzygnięcia mogą być naprawdę poważne. Stojąca obok koalicji habsburskiej ekipa Niemiec, ustami Horsta Hüttela, niemieckiego dyrektora sportowego od skoków narciarskich i kombinacji norweskiej wyraziła publiczne żądanie, by FIS skontrolowała, czy Marius Lindvik skakał w tym samym lewym kombinezonie na skoczni normalniej. Niemcy licytują ostro, ale grają o wysoką stawkę. Zdyskwalifikowanie Lindvika i za tamten konkurs, daje złoto Wellingerowi a brąz czwartemu do tej pory Geigerowi. Palce lizać. Srebro przypadłoby Jan Hörlowi. Christian Kathol już odparował, że to jest technicznie niemożliwe. A Horst Hüttel odpowiedział, że oczywiście, że możliwe. Chip powinien posiadać informacje, ile razy był sczytywany. Ktoś tu znowu minął się z prawdą. Może dlatego, że bardzo mocno odwraca wzrok, gry obok niej przechodzi? Co więc dalej? Dyskwalifikacja wsteczna - z odebraniem nagród pieniężnych za konkursy Pucharu Świata? A jeśli skala oszustwa była tak rozległa, czy Norwegowie powinni skakać do końca sezonu? Czy FIS odwoła RAW Air? A może oburzeni i niepogodzeni z losem Norwedzy sami stwierdzą, że nie chcą go organizować?
Jan Erik Aalbu |
Ich narracja stopniowo się zmienia. Początkowo zareagowali niezwykle defensywnie. Wszystkiego się wypierali. "To zupełna nieprawda, mówią tak, bo nam zazdroszczą". Potem defensywa przybrała formę trochę agresywną, a trochę cyrkową. "Proszę Pani, to nie tylko ja, oni też". I nawet, jeśli mają tu trochę racji, to cytując Onufrego Zagłobę - "Nie czas, nie miejsce, nie argumenta". Poza tym było zabawnie. "To nie oszukiwanie, tylko złamanie przepisów". Rozumiecie - "nie przesadzajmy, ja nikogo nie zamordowałem, tylko złamałem artykuł 148. kodeksu karnego." Jan Erik Aalbu - dyrektor norweskich skoków a przy okazji były piłkarz i były promotor Sebastania Mili (nie, nie sugeruję, że afera zatacza aż tak szerokie kręgi, że umoczeni są emerytowani polscy piłkarze, po prostu lubię przydługie dygresje) wziął całą winę na siebie, starając się bronić dobrego imienia skądinąd świetnych skoczków, odnoszących sukcesy już od dawna. Stwierdził, że oni o niczym nie wiedzieli. Teoretycznie jest to możliwe. Jak ktoś chce wierzyć w tę ckliwą historię, no to ja mu nie zabraniam. Ludzie wierzą dziś w różne dziwne rzeczy, bo od kiedy zaczęliśmy czerpać coraz większą wiedzę z portali społecznościowych, a o tym, co bombarduje nasz mózg, nie decyduje już nasz wolny wybór, tylko zorientowane na klikanie algorytmy, których zasady działania już chyba nikt do końca nie rozumie, naprawdę zaczynamy na wszelki wypadek się oglądać za siebie, gdy kilka osób nam powie, że mamy ogony.
Zresztą regulamin FIS (International Race Rules) jasno mówi, że to zawodnik jest zobowiązany do tego, żeby sprawdzić, że kombinezon jest zgodny z regulaminem. Pisaliśmy kiedyś już o tym artykuł na naszym portalu, gdy kilka lat temu dyskwalifikacja dotknęła jednego z polskich skoczków i tłumaczył się on tak samo. Zresztą, gdybym ja był takim nieświadomym zawodnikiem, natychmiast wydałbym oświadczenie. Coś w stylu "trenerzy mnie oszukali, wmawiali mi, że skaczę coraz lepiej, podczas gdy osiągałem sukcesy dzięki nieuczciwym metodom. Nie chcę takich zwycięstw, gardzę nimi. Sztab swoimi działaniami zszargał moją sportową reputację i zrobił ze mnie oszusta. Nie chcę dalej współpracować z takimi ludźmi. Domagam się ich zwolnienia, lub sam zawieszam swoją karierę do ostatecznego rozwiązania tej sprawy." Albo nawet: "nie wierzę już w sport, nie wierzę w uczciwość, rzucam to wszystko i wyjeżdżam w Bieszczady". Tymczasem ich oświadczenie dla prasy było lakoniczne i mało przekonujace. Typowa korpogadka żywcem wyjęta z rozdziału PR pod tytułem "damage control". Nie, nikt mnie nie przekona, że zawodnicy byli nieświadomi. Sztab i koledzy z drużyny to druga rodzina skoczka. Spędza się z nimi porównywalną część roku, co z własnymi krewnymi. Ci ludzie zbyt dobrze się znają, żeby mieć przed sobą takie tajemnice. Nie wiem, kto był pomysłodawcą, tego oszustwa. Może sztab, może sami zawodnicy. Ale jestem niemal stuprocentowo przekonany, że nawet jeśli ktokolwiek tam początkowo miał jakieś wątpliwości, to szybko poszedł na kompromis ze swoim sumieniem. I nadal idzie. Zamiast mówić prawdę, serwują nam wersję, która według specjalistów od zawijania gnoju w sreberko najlepiej się sprzeda najszerszej publiczności. Tylko weź tu zawiń w sreberko gnój, który wpadł w wentylator na pełnych obrotach. Moja opinia jest następująca: Wszyscy jechali na tym samym wózku. A gdy wózek ugrzązł w bagnie, trzeba było zdecydować, kogo należy z niego zrzucić, by zwiększyć szansę, że lżejszy teraz wózek jakoś potoczy się dalej.
Lindvik i Forfang |
Wróćmy jednak do zmieniającej się narracji. Już w niedzielę rano NRK wypuściła artykuł, w którym dziennikarz Jan Petter Saltvedt wypowiadał się w zupełnie innym tonie, niż w sobotę wieczorem. W skrócie - uderzmy się w piersi i wyjmijmy belkę z własnego oka, zamiast krzyczeć, że inni mają słomki. A po południu Norweski Związek Narciarski zwołał konferencję. Na której nadal wciskano nam trochę kitu, ale jednocześnie bardzo mocno uderzono się w piersi. Mamy więc do czynienia z klasycznym scenariuszem obejmującym kolejne fazy żałoby: wyparcie, gniew, targowanie się. Na końcu będzie rezygnacja. Umarł w butach. A nie, w butach to myśmy umarli w Willingen w 2022. Umarł w kombinezonie z obniżonym krokiem.
Kolejne pytanie: o co chodzi z Niemcami? Dlaczego nie przyłączyli się do habsburskiej koalicji, ale wystosowali własny list do FIS? Ich narracja jest niemal identyczna, więc czemu osobno, a nie razem? Czy to ma jakiś związek z faktem, że ten sam Jakub Balcerski nieco wcześniej wsadził kij w mrowisko odnośnie ich kombinezonów? Ślepy widział, jaki dzióbek miał Karl Geiger siedzący na belce. Normalnie jakby myślał nie o skoku, tylko o sławnej sesji zdjęciowej Juliane Seyfarth dla Playboya. Ślepy też widział, jak po lądowaniu co najmniej dwóch niemieckich skoczków ich kombinezony na biodrach odstawały jak skrzydełka Grummana Wildcata. I tu też padły zarzuty o to, że Kathol przymknął na te anomalie oczy. Czy zatem również mamy do czynienia z grubszym przekrętem, czy tylko ludzkimi emocjami typu "skoro wyście nas też oskarżali, a my przecież czyści jak ta lilija nad cichym stawem, to teraz możemy odwrócić sojusz i skierować nasze dywizje na północ, tak jak Wy. Ale nie ma mowy, żeby wasze wojska maszerowały przez nasze terytorium. Ruszajcie przez Kowno, jednocześnie, ale nie wspólnie, rzucimy Nordyków lwom na pożarcie." Warto tu wspomnieć, że pod domkiem Kathola stali też Japończycy. Czy przyłączyli się do protestu, czy po prostu ktoś im powiedział, że Kathol dokładnie bada norweskie kombinezony, zatem Kobayashi ma szansę na medal? Nie wiem. Tak czy owak, ja tam uważam, że jak Kathol już wyciągnął ten scyzoryk, to niech dla przejrzystości i higieny sportu rozetnie też i niemieckie kombinezony. Jak czyścić, to do spodu. A jak Nordycy mają coś na Habsburgów, no to trudno. Lecimy z tym koksem. Albo grubo, albo wcale. Przecinamy neoprenowe wrzody i zaglądamy do środka. Najwyżej wszyscy sobie zatańczymy na grobie obecnych skoków narciarskich. Wolę to, niż powolne osuwanie się w bagno. Spalić do korzenia, a potem zacząć od nowa. "Chcę ubrudzić ręce, by wybudować szczęście" śpiewał Litza i kurde, jaki to jest zajebisty, husarski, kawałek. I jaki mądry tekst.
Horst Hüttel |
A jak budować od nowa? Długo myślałem, że należy po prostu ulepszać istniejące przepisy, ale czas upływa i moja wiara w ewolucję zasad gaśnie. Tu potrzeba rewolucji. Coraz bardziej dochodzę do wniosku, że rozwiązanie jest jedno. FIS wskazuje po jednym producencie: kombinezonów, butów, wiązań, nart. Wszyscy dostają losowo sprzęt z jednej puli o identycznych parametrach i przerabiają tylko komplety pod wzrost i wagę skoczka. Kontroler kontroluje, czy parametry pozostały nienaruszone. Każda nieuprawniona ingerencja wyklucza start danego zawodnika. Po zawodach wszystko wkłada się do kontenera. Kontener ma tyle rygli i kłódek, ile krajów zgłosiło się do FISu przed sezonem. Każdy ma swój własny kluczyk i kontener otwiera się komisyjnie przed zawodami. Każdy może sobie trenować na czym chce, wozić swój własny sprzęt. Ale ten do zawodów jeździ zamknięty na cztery spusty od lokalizacji, do lokalizacji. Pewnie taki scenariusz ma swoje słabe punkty, ale chyba lepiej je dopracować, niż dalej tkwić w tym bagnie, nad którym wciąż śmigają wzajemne oskarżenia, niczym komary przenoszące malarię i inne paskudztwa, a jak już się coś potwierdzi, to naturalnymi pytaniami są "co jeszcze?" oraz "od jak dawna?"
Jest jeszcze jeden aspekt, który zasadniczo nie zmienia meritum sprawy, ale budzi ciekawość. Czyja była ręka, która trzymała telefon? Polski dziennikarz przyznał, że nie jest autorem, że materiał od kogoś otrzymał. Nie zdradza od kogo i bardzo dobrze, to oczywiste. Gdyby ktoś miał wątpliwości, to zapewniam - tajemnica dziennikarska równa jest tajemnicy lekarskiej, czy spowiedzi a dziennikarz ma nie przywilej, a obowiązek chronienia źródła swojej informacji. To jest elementarz, który wbija się do głów na pierwszym roku studiów dziennikarskich. Jest nie tylko standardem, ale przepisem regulowanym prawnie we wszystkich cywilizowanych krajach. Ale skoro się nie dowiemy, przynajmniej na razie, to można sobie pospekulować. Prosta zasada - kto skorzystał, ma tu zastosowanie, ale podejrzanych jest kilku.
Andreas Widhölzl |
I ja stawiam raczej na Austriaków, nie Niemców. To oni jechali do Trondheim jako faworyci do medali, to oni mieszkali z Norwegami w hotelu. Dlaczego zatem materiał otrzymał polski dziennikarz? Proste. Polacy z jednej strony wciąż mają w FIS głos donośniejszy, niż Szwajcaria, Finlandia, Włochy czy Francja. Z drugiej strony - niestety - biliśmy się od początku zimy o pietruszki i marchewki, nie pucharki i figurki, nie wspominając o medalach. Zatem w stronę polskich mediów trudniej było rzucić oskarżeniem, że zmontowali intrygę. Że oskarżyli Bogu ducha winnych Norwegów, by w dniu konkursu wyprowadzić ich z równowagi psychicznej i upośledzić najgroźniejszych rywali. Taką rolę odegraliśmy i to nie jest absolutnie żaden zarzut. To nie cwaniactwo, to przewidywanie, mądra i słuszna strategia, którą obrała koalicja habsburska. Czy tam plan opracował Sobieski, Karol Lotaryński czy może Milan Kučan, to już kwestia wtórna, aczkolwiek gratulacje za opracowanie się należą.
Kolejne pytanie. Jestem bardzo ciekaw, na kogo Red Bull wymieni zaproszonego już do Zakopanego Johanna André Frofanga. No bo nie wyobrażam sobie, żeby austriacka firma chciałby być z nim kojarzona. Myślę, że Norweg otrzymał już od organizatorów Skoków w Punkt grzecznego, acz oschłego maila, który zaczyna się od słów "Dear Mr. Forfang" a w środku zawiera gdzieś frazę "persona non grata". A nawet gdyby zwariowali, albo zaspali, to raczej sam Johann nie będzie się wybierał pod Wielką Krokiew. Chyba, że oprócz skoków lubi też biegi. Po Krupówkach. Z uchylaniem się przed ciskanymi ciupagami. Podejrzewam, że Sundal raczej też nie przyjedzie. Choć jego dyskwalifikacja była bardziej prozaiczna, takie same dotykały wielu innych zawodników, to jednak ta sprawa kładzie się cieniem na całej norweskiej kadrze. A odpryski - jak wspominałem - uderzają też w USA i Estonię.
Moi Kochani. Sprawa jest rozwojowa. Różne rzeczy mogą się jeszcze wydarzyć. Ale na chwilę obecną wiemy tyle, ile wiemy. A skoro jest to tekst podsumowujący Mistrzostwa Świata w Trondheim, no to podsumujmy i miejmy nadzieję, że za kilka dni, to wszystko się nie zdezaktualizuje. Peter Prevc i jego rodzice pęcznieją z dumy. Cene na pewno też, ale podejrzewam, że on też może sobie myśleć "a może za wcześnie skończyłem tę karierę"? To, co zrobili na tych mistrzostwach Domen i Nika, można nazwać jednym z najbardziej spektakularnych występów rodzinnych w historii skoków. Ja wiem, że tamte czasy trudno porównywać, ale bracia Ruud mają wreszcie godną siebie konkurencję w annałach skoków.
Wielka afera przykryła też w medialnej dyskusji wyniki naszych Orłów. A one były, jakie były. Pierwszy raz od roku 2009 i mistrzostw w Libercu, wracamy bez medalu. Ale tam chociaż były czwarte miejsca - Kamila Stocha i drużyny. Były jakieś emocje związane z walką o podium, choć mało spodziewane, bo przyszły nie z tej strony, z której się ich spodziewaliśmy. W drużynówce zajęliśmy najsłabsze miejsce od 20 lat, czyli od bezpłciowych i smutnych mistrzostw w Oberstdorfie. Thomas Thurnbichler zapunktował u Adama Małysza tym, że wreszcie zawalczył z FISem i Norwegami. Wykazał inicjatywę w kwestii pilnowania przepisów. Ale czy on tu grał pierwsze skrzypce? Czy on zainicjował cały proces? Śmiem wątpić. W każdym razie prezes Małysz wykazuje wobec Austriaka znacznie więcej cierpliwości, niż miał dla prowadzącego wcześniej naszą kadrę Czecha. Dziś możemy tylko marzyć o takim sezonie, po którym został zwolniony Michal Doležal. A może to nie kwestia tego, gdzie zawieszamy poprzeczkę, ale jaki wskazujemy cel? Nawet jeśli, to nie będę pierwszym, który to przypomni, że jeśli Thurnbichler miał zbudować nową, odmłodzoną kadrę, to poza wyprowadzeniem Pawła Wąska na przyzwoity poziom, nie ma żadnych sukcesów. Kadra, zamiast odmłodnieć, jeszcze bardziej się zestarzała.
W każdym razie to, że prezes nie podejmuje w tej sprawie gwałtownych, impulsywnych ruchów, jest akurat na plus. Może zaczął się uczyć na własnych błędach. Ciekawe, czy na błędach zacznie się uczyć sam trener. Na pewno nie powie tego głośno, a ja wobec afery, która wybuchła wczoraj na skoczni zapomniałem go o to spytać. Ale pośrednio odpowiedział na moje nie zadane pytanie. Skoro na RAW Air powraca do składu Kamil Stoch, to znaczy, że nie zabranie go na norweski czempionat było błędem. Zresztą podczas mistrzostw spytałem całą piątkę, czy obecność szóstego zawodnika "wprowadziłaby do kadry dodatkowy stres związany z nadmierną wewnętrzną rywalizacją". Tylko jeden odpowiedział w pewny sposób, że tak, drugi stwierdził, że być może. Trzech zdecydowanie zaprzeczyło. Z czego jeden z tych trzech stwierdził, że obecność szóstego by go dodatkowo zmotywowała, a drugi odpowiedział lekko urażonym tonem, że gdyby coś takiego miało go stresować, to znaczy, że byłoby z nim już bardzo źle.
Tak czy owak, jedziemy dalej. Tylko dokąd? Quo Vadis, ski saliens?
P.S. Nie, z tym piciem miodu czy innych napojów z czaszek wrogów to mit. Mit się narodził, gdy w XVII wieku pewien duński pisarz źle przetłumaczył metaforę z pewnego bardzo starego pergaminu z normańskiego na łacinę. z Ale fajny ten mit, nie?
Mistrzostwa w Trondheim jeszcze nie przeszły do historii. Choć zakończyła się już ich część sportowa. Czy wszyscy spotkają się 13 marca w Oslo? Kochani, nawet ja nie jestem niczego pewien.
Cytat zupełnie na temat:
"My nie oszukiwaliśmy, my złamaliśmy przepisy"
Magnus Brevig
To się samo komentuje.
Cytat zupełnie nie na temat:
"Say, is that rain or are they tears?
That stained your concrete face for years
The crying, weeping, shedding strife
Year after year, life after life"
James Alan Hetfield
Ceterum autem censeo notas artifices esse delendas.
***
Felieton jest z założenia tekstem subiektywnym i wyraża osobistą opinię autora, nie stanowiąc oficjalnego stanowiska redakcji. Przed przeczytaniem tekstu zapoznaj się z treścią oświadczenia dołączonego do artykułu, bądź skonsultuj się ze słownikiem i satyrykiem, gdyż teksty z cyklu "Okiem Samozwańczego Autorytetu" stosowane bez poczucia humoru zagrażają Twojemu życiu lub zdrowiu. Podmiot odpowiedzialny - Marcin Hetnał, skijumping.pl. Przeciwwskazania - nadwrażliwość na stosowanie językowych ozdobników i żartowanie sobie z innych lub siebie. Nieumiejętność odczytywania ironii. Nadkwasota. Zrzędliwość. Złośliwość. Przewlekłe ponuractwo. Funkcjonalny i wtórny analfabetyzm. Działania niepożądane: głupie komentarze i wytykanie literówek. Działania pożądane - mądre komentarze, wytykanie błędów merytorycznych i podawanie ciekawostek zainspirowanych tekstem. Kamil Stoch ostrzega - nieczytanie felietonów Samozwańczego Autorytetu grozi poważnymi brakami wiedzy powszechnej jak i szczegółowej o skokach.
P.S. Kochani, nie karmcie mi tu trolli. Ja też się będę starał.