Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

„Wierzymy, że Thomas jest bardzo dobrym trenerem”. Thurnbichler gotowy wypełnić kontrakt

Turniej Raw Air rozpoczyna ostatni okres sezonu 2024/25, podczas którego reprezentanci Polski ani razu nie stanęli na pucharowym podium, a z mistrzostw świata w narciarstwie klasycznym w Trondheim wrócili bez żadnego medalu. Trener Thomas Thurnbichler, który ma kontrakt z Polskim Związkiem Narciarskim do końca sezonu 2025/26, wyraża chęć kontynuowania współpracy z Biało-Czerwonymi, a prezes federacji daje sobie czas do namysłu w celu podjęcia słusznej i dobrze przemyślanej decyzji.

– Ogień do tej pracy zawsze jest we mnie, żyję dla skoków narciarskich. Żyję też dla tego kraju. Moje życie jest w Polsce. Moja dziewczyna, rodzina, dzieci są Polsce. Moje serce jest związane z Polską. Jestem gotów, by wypełnić ten kontrakt, ale nie jestem osobą decyzyjną. Mogę tylko powiedzieć, że wraz ze swoją drużyną staramy się robić wszystko, co w naszej mocy, ale na końcu decyzję podejmie ktoś inny – powiedział nam Thomas Thurnbichler, który prowadzi reprezentację Polski od wiosny 2022 roku, kiedy zawarł czteroletnią umowę z PZN.

Przed naszą kamerą głos w sprawie przyszłości Austriaka zabrał też Adam Małysz, prezes PZN. – To decyzja, którą trzeba podjąć bardzo mądrze, należy ją naprawdę przemyśleć. Cały czas wierzymy w to, że Thomas jest bardzo dobrym trenerem. Czegoś cały czas brakuje. Trzeba to dobrze przeanalizować, porozmawiać z zawodnikami oraz trenerami. Po to, by znaleźć kluczowy punkt, który sprawia, że nie idzie. Tym bardziej, że widzimy postępy poczynione przez Pawła Wąska, ale to jest jeden skoczek – usłyszeliśmy w Trondheim.

– Cieszę się, że w Trondheim stanęliśmy murem. Można powiedzieć, że po raz pierwszy wszyscy graliśmy do jednej bramki. Popierałem inicjatywy trenerów związane ze złożeniem protestu. Byłem za tym, ponieważ nie możemy pokazywać słabości. Jesteśmy silnym narodem i doskonale wiemy o tym, że zawsze byliśmy bardzo wysoko, jeżeli chodzi o skoki narciarskie. Nie możemy się wycofać z powodu braku wyników, a mam nadzieję, że wyniki wrócą i będziemy dalej się liczyć – dodaje Małysz.

– Walczymy, dzień po dniu, razem. Jako zespół. To może być trudny czas dla polskiej reprezentacji. I może być tak, że ten okres potrwa dłużej. Możemy wrócić na szczyt tylko wtedy, jeśli każdy w Polskim Związku Narciarskim będzie zmierzał w tym samym kierunku. Od księgowych, przez zarząd, po zawodników i trenerów. To jedyna szansa, by pokonać wielkie nacje, gdzie tak to funkcjonuje – kontynuuje Thurnbichler, odnosząc się do słabszego okresu polskich skoczków na arenie międzynarodowej.

– Bardzo duży problem leży… w Polakach. Nie potrafimy rozmawiać i komunikować się. Moim zadaniem, choć nie tylko moim, jest wyciągnięcie z tego to, co najlepsze i sprawdzenie tego, co najgorsze. Trzeba scalić to na tyle, by dawało to jakiekolwiek rezultaty. Jestem tylko jedną osobą. Moim zadaniem jest zapewnienie całemu związkowi finansowanie na to, abyśmy mogli się dalej rozwijać. Nie jestem odpowiedzialny typowo za sport, gdzie każda dyscyplina ma lub miała swojego dyrektora. Ja mam sprowadzać sponsorów i pieniądze z ministerstwa, by zawodnikom nie brakowało środków na treningi. Tak samo, abyśmy mieli pieniądze na zarobki trenerów. Sport? Są ludzie, którzy za to odpowiadają, którym trzeba dać wolną rękę, bo w tym celu się ich zatrudnia. Zawsze jestem blisko skoczków, jako były zawodnik, choć staram się być prezesem, który interesuje się nie tylko tą dyscypliną. Wiem, że zawsze będę łączony głównie ze skokami, ale na tym się znam. Chcę być i pomagać, ale dziś mam bardzo mało czasu. Będąc w Trondheim, zobaczyłem, że ta drużyna może współpracować, grać do jednej bramki i jest w stanie postawić na swoim, choć nie walczymy o medale – zauważa Małysz.

– Zamieszanie związane z odejściem Alexandra Stoeckla kosztowało bardzo dużo członków mojej rodziny. Niefajnie czyta się pewne komentarze, choć niektórzy nie znają całej prawdy. Może to mój błąd? Postanowiłem jednak, że podczas mistrzostw świata zachowam się profesjonalnie i nie będę rozdmuchiwał tego tematu. Po to, by zawodnicy i trenerzy spokojnie przygotowywali się do startów na mistrzostwach. Po sezonie wyjaśnię całą sytuację. Nie żałuję wypowiedzianych słów. To nie były słowa krytyki, to były słowa mówiące o niepełnym zadowoleniu. Wiele elementów nas satysfakcjonowało, ale nie byliśmy w stu procentach zadowoleni, bo oczekiwaliśmy czegoś więcej. Przede wszystkim tego, co wydarzyło się w Trondheim, a więc reakcji. Jeżeli my, Polacy, jesteśmy regularnie dyskwalifikowani, a nic się z tym nie robi, to powinienem zareagować, ponieważ mi się to nie podoba. Takiej postawy oczekiwałem od naszego dyrektora sportowego. Wydarzyło się to, co się wydarzyło, przyjąłem to i mam nadzieję, że kiedyś ktoś mnie zrozumie i to doceni – kończy prezes PZN.