„Po prostu kocham to robić” – Kamil Stoch kontynuuje karierę
Sezon pełen wyzwań, trudnych momentów i nauki. Ale też loty narciarskie, które przypomniały, czym jest prawdziwa radość ze skakania. O samotnej drodze szkoleniowej, sportowych emocjach i miłości do skoków – rozmowa z Kamilem Stochem na zakończenie zimy 2024/25.
Skijumping.pl: Kamil zadowolony, uśmiechnięty – to coś, co wlewa ogrom nadziei w serca kibiców. To znak, że z twoją karierą jeszcze będzie dobrze.
Kamil Stoch: Dziękuję za miłe słowa. Cieszę się, że mogłem komuś sprawić radość.
A sobie sprawiłeś radość w ostatnią niedzielę sezonu?
Tak, to były naprawdę super loty. Cieszę się, że właśnie takim dniem mogłem zakończyć sezon. Walczyłem do samego końca, dałem z siebie maksimum i przy tym wykonałem dobrą robotę.
Widać, że odżyłeś – zarówno w oku, jak i na skoczni. W ostatnich latach Planica kojarzyła się z twoim dużym zmęczeniem, brakiem energii. Ta niedziela była już pchana siłą woli, a w tym roku to był niemal najlepszy dzień tej zimy.
Fizycznie czułem się bardzo dobrze, tak jak w czwartek. Przestały boleć mnie nogi i mogłem robić to, co lubię – latać jak najdalej.
31. miejsce w klasyfikacji generalnej, punkt za trzydziestką. Ten sezon był rwany, niepełny, trudny do łapania punktów.
Nie było trudno punktować – miałem ku temu wiele okazji. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy: sezon był trudny, mierzyłem się z wieloma przeciwnościami. Mimo wszystko dotarłem do końca, dałem z siebie wszystko. Razem z trenerem i całym sztabem – Michalem Doležalem, Łukaszem Kruczkiem, Łukaszem Gębalą i Kacprem Skrobotem – wykonaliśmy kawał dobrej roboty. Przezwyciężyliśmy trudności najlepiej, jak potrafiliśmy. Ten weekend był kwintesencją tej pracy. Chciałoby się więcej, ale trzeba docenić to, co jest.
Kiedy spotkaliśmy się wiosną w Szczawnicy, zapowiadałeś nowy projekt. Tak to sobie wyobrażałeś?
Jeśli chodzi o wewnętrzną współpracę – tak, nie mam się do czego doczepić. Pierwsze zgrupowania były świetne, pełne entuzjazmu i wiary. Od razu było widać to na skoczni. Potem zaczęły się problemy organizacyjne i komunikacyjne. Nie chcę wchodzić w szczegóły. Z czasem nabierałem dystansu, oswajałem się z sytuacją, akceptowałem wiele rzeczy. Myślę, że jestem na dobrej drodze, by to wszystko poukładać i wejść w ostatni etap kariery na najlepszym możliwym poziomie.
Masz sztab, masz trenerów, ale nie masz skoczków wokół siebie na treningu. Nie czułeś się samotnie?
Mogło tak być, ale nie było. Na początku potrzebowałem być sam. Chciałem odetchnąć od twarzy, które widziałem przez ostatnie dwadzieścia lat, skupić się na sobie i na tym, co chcę osiągnąć. Bardzo mi to pomagało – cały plan był dostosowany pode mnie. Później, gdy widywałem się z grupą, pojawiało się napięcie, chęć rywalizacji, niepotrzebne pragnienie udowodnienia czegoś innym. Ten rok wiele mnie nauczył, pokazał, gdzie jest jeszcze pole do pracy. Z tym doświadczeniem będę starał się podnieść swój poziom na skoczni.
Czy to, że trener Michal nie dawał ci sygnału do startu, miało znaczenie? Czy to była burza w szklance wody?
Miało znaczenie. Chodziło nawet nie o sam sygnał, ale o to, że nie mógł wejść na wieżę. Już sam zakaz i nieprzekraczalne bariery sprawiały napięcie. Trzeba było trzymać się pewnych ram, bardzo wąskich. W tym staraliśmy się funkcjonować możliwie najlepiej. Był choćby problem z dostępem do nagrań skoków. Trener dostawał materiały z opóźnieniem. Chodziło o to, że na skoczni był kiepski zasięg internetowy. Jeżeli trener nie widzi skoku na żywo, tylko z odtworzenia, w zwolnionym tempie, to wchodzimy w szczegóły techniki. Czasem lepiej jest po prostu ogólnie zobaczyć skok, dać jedną uwagę i na tym zawodnik powinien bazować, starając się to poprawić. Kiedy trener wchodzi w szczegóły, wówczas i zawodnik się wkręca, starając się upilnować zbyt wiele. Ten rok też pokazał takie rzeczy. Będzie to doświadczenie dla mnie i trenerów, jak funkcjonować w ograniczonym trybie.
Masz zapewnienie, że te kwestie organizacyjne i komunikacyjne będą usprawnione?
Wierzę, że tak. Jesteśmy po wstępnych rozmowach z trenerem Maciejem Maciusiakiem, który zapowiedział ścisłą współpracę. Chcemy więcej trenować razem, wspólnie dążyć do sukcesów.
Teraz o ustępującym trenerze, Thomasie Thurnbichlerze. Jakie były wasze relacje – jako ludzi i jako zawodnika z trenerem?
Chciałbym podziękować trenerowi za dwa lat naszej współpracy, kiedy byłem zawodnikiem pod jego opieką. Każdy trener, z którym pracowałem, wniósł w moją karierę coś, na czym mogę budować – mam nadzieję – kolejne sukcesy. Każdy trener dołożył cegiełkę do tego, co osiągnąłem w życiu. Zresztą z trenerem Thurnbichlerem też odnosiliśmy bardzo dobre wyniki. Nie udało mi się zdobyć medalu na żadnej imprezie, bądź wejść na podium poszczególnych zawodów, ale te wyniki były na bardzo wysokim poziomie. Trzeba to przyznać. Ostatni rok był inny – dziś wiemy, że można było podejść do niego inaczej. Ale zakończyliśmy to w odpowiedni sposób – odpowiednim weekendem, na wysokim poziomie sportowym. Współpracowaliśmy do końca i rozstajemy się w dobrych relacjach.
Nie znalazłeś się w kadrze na mistrzostwa świata w Trondheim. Jak odebrałeś decyzję?
Całkiem normalnie, z dużym spokojem i dystansem. W Sapporo już czułem, że to nie wystarczy. Ten sezon był kiepski pod względem wyników. Nie można tego ukrywać. Potrzebowałem wejść do czołowej „10”, chociażby w celu utwierdzenia samego siebie, że mam po co jechać na te mistrzostwa. Błąkanie się między drugą a trzecią dziesiątką niczego mi nie dawało. Nie dawało mi poczucia walki o najwyższe cele. Odrobinę było mi żal, że nie mam szansy tam pojechać i kontynuować pracy, ale zrozumiałem tę decyzję i ją zaakceptowałem.
Pokochałeś skoki raz jeszcze? Jestem przekonany, że rok temu ich nienawidziłeś – po finale w Planicy.
To relacja „kocham i nienawidzę”. Skoki dają mi do wiwatu i potrafią mnie docisnąć, ale taki weekend jak ten przypomina mi, dlaczego tu jestem. Loty powyżej 230 metrów to czysta radość, paliwo do dalszej pracy. Z takim optymizmem kończę sezon i zaczynam kolejny.
Ostatnie pytanie – dlaczego nadal to robisz?
Po prostu kocham to robić. Uwielbiam skakać na nartach. Każda sekunda w powietrzu jest warta wszystkich wyrzeczeń.
Takie proste, takie piękne. Dziękujemy za tę zimę i za radość, którą nam dałeś.
Dzięki, że byliście z nami, wspieraliście nas i wierzycie. Do zobaczenia!]
Z Kamilem Stochem – w Planicy – rozmawiał Dominik Formela