Strona główna • Byli Mistrzowie

Poczet skoczków polskich: Marian Woyna-Orlewicz - Pamiętam romantyczne narciarstwo...

[strona=1]

Pamiętam romantyczne narciarstwo...

Kolejnym z przedwojennych skoczków, przedstawianych w "Poczcie" jest zawodnik "Wisły" Zakopane, olimpijczyk 1936 - Marian Woyna-Orlewicz. Jest on najstarszym żyjącym polskim olimpijczykiem-narciarzem.

W dawnym narciarstwie było dużo romantyzmu, odwagi i walki - wspomina Marian Woyna - Orlewicz. Mam wiele przyjemnych wspomnień związanych z uprawianiem sportu narciarskiego. To były naprawdę romantyczne czasy, kiedy nawet przed startem nie znaliśmy przebiegu trasy. W narciarstwie nie było pieniędzy za starty, dostawało się sprzęt - jak byłeś dobry. Jak jechaliśmy na Olimpiadę do Ga-Pa (Garmisch-Partenkirchen w 1936 r.), to otrzymaliśmy nowy sprzęt i ubranie. Biały orzełek na ramieniu zobowiązywał nas kolosalnie. Buty, rękawiczki, ubrania, cały sprzęt narciarski, musieliśmy zapewnić sobie we własnym zakresie. Dużą wagę przywiązywaliśmy do higienicznego trybu życia. Właściwie nikt nie zabraniał nam palenia papierosów, a mimo to nie zdarzało się by ktokolwiek z pierwszej "dziesiątki" najlepszych zawodników palił.

Kiedy uścisnęliśmy sobie ręce w mieszkaniu Mariana Woyny - Orlewicza, przy ulicy Sienkiewicza w Zakopanem, ten powiedział: - Słuchaj, ponieważ trenowałem twoją mamę prawie od małego, więc mów mi Wujku. Dlatego w tym tekście pozostanę przy Wujku Orlewiczu i tak będę w nim go tytułował. Tak samo nazywali go jego zawodnicy, bo był dla jak ojciec albo krewny, będąc jednocześnie trenerem, opiekunem, zawodnikiem i lekarzem. Urodził się 5 października 1913 r. w Wadowicach, a w Zakopanem mieszka od piątego roku życia. Wujek jest prawdziwą encyklopedią jeśli chodzi o narciarstwo, o czym wielokrotnie mogłem się przekonać. Odtwarza historie sprzed 80 lat ze zdumiewającą dokładnością. Został narciarzem na przekór profesorom gimnazjum państwowego, kiedy każdy start mógł być skończyć wylaniem go ze szkoły. Pozostał wierny jednemu klubowi - "Wiśle", od pierwszych do ostatnich startów narciarskich. "Wujek" startował z tak znanymi zawodnikami jak Bronek Czech i Stanisław Marusarz. Najpierw był zawodnikiem, a potem trenerem i wychowawcą wielu olimpijczyków. Jego wychowanek, Franciszek Gąsienica-Groń, zdobył brązowy medal olimpijski w 1956 r. Swoją opowieść o nartach i startach w barwach "Wisły" rozpoczyna od historii twórcy klubu - niezapomnianego pułkownika Wagnera.

O pułkowniku Franciszku Wagnerze - twórcy SN "Wisły" w Zakopanem...

Sekcja Narciarska "Wisły" powstała w Zakopanem 15 października 1926 r. Tak wspomina początki klubu:

"Wisła" krakowska postanowiła stworzyć tutaj, w Zakopanem swoją Sekcję Narciarską. Zajął się tą sprawą płk Wagner, ówczesny dowódca 3 Pułku Strzelców Podhalańskich. Zaproponowano mu wtedy, by podjął się jej zorganizowania i prowadzenia w Zakopanem. Zgodził się na to, przyjechał do Zakopanego i ją zorganizował. To był fenomenalny człowiek, a jego stosunek do narciarstwa był bardzo ciepły. Był bardzo systematyczny w tym co robił. Był też człowiekiem honorowym. Opracował, jako pierwszy w Zakopanem, wzorce potrzebne do organizacji wielkich imprez sportowych. Organizował te zawody, określał ilu ma być zaangażowanych sędziów, porządkowych i "deptaczy". Całe zawody organizował tak samo, jak w wojsku. Wszystko miał opisane i przygotowane. Gdy był FIS 1939 w Zakopanem, to właśnie on był motorem organizacji tych zawodów, tak aby wszystko w nich grało. Charakteryzowała go wprost kolosalna dokładność we wszystkim co robił. Jak były zebrania Zarządu klubu, to zawsze wytykał błędy, robił nawet wykresy, co należy w klubie zmienić.

Na przekór profesorom...

 

Jak się sport wyczynowy zaczął u mnie? Musiałem startować pod nazwiskiem Orlewicz, gdyż uczniom gimnazjum nie było wolno uprawiać wyczynu narciarskiego. Groziło to wyrzuceniem ze szkoły. Pierwsze moje zawody narciarskie miały miejsce, gdy byłem jeszcze uczniem gimnazjum. Były to zawody o jego mistrzostwo, które poprowadził profesor Mirtyński. Miałem wtedy 11. lat i startowałem w nich w biegu na Kalatówkach (na dystansie 500 m ). W tych zawodach byłem drugi. W III klasie gimnazjalnej odbył się bieg na trasie: start na Kondratowej przy szałasach, podbieg do tzw. Kamienia i zjazd na dół na Kalatówki, gdzie była meta. W biegu połączono uczniów z III i IV klasy gimnazjum. Do góry jakoś wybiegłem, bo mi nie ślizgało, a w dół "strasznie" mi jechało i wygrałem te zawody. Mieliśmy do tych zawodów zwykłe turystyczne narty. Żadnych wyczynowych oczywiście nie mieliśmy. Pamiętam, że rowki w naszych nartach były bardzo wytarte, a smary posiadali tylko zawodnicy. Kupowało się wtedy smołę szewską i świeczkę i tym "smarem", pokrywało się narty..

Potem w V gimnazjalnej były zawody wiosenne ze startem na Antałówce. Panowały fatalne warunki, śnieg był ciężki i mokry, ale je wygrałem. Wtedy zacząłem się interesować wyczynowym sportem narciarskim. Chciałem się bardzo zapisać do „Wisły i być zawodnikiem. Mój starszy brat też tam się zapisał. Powiedziano mi w klubie: - jesteś za młody, my takich smarkaczy nie przyjmujemy! I nie przyjęto mnie. A muszę powiedzieć, że w szkole coraz bardziej interesowaliśmy się sportem. Uprawialiśmy rzut dyskiem, pchnięcie kulą, gry sportowe i lekkoatletykę (skoki, biegi). Organizowaliśmy zawody, graliśmy także w piłkę nożną i siatkówkę. Zimą umawialiśmy się i wytyczaliśmy w Księżym Lesie trasę biegową o długości 2 - 3 km. Ja brałem oczywiście udział w tych biegach i byłem w nich mocny. W czasie jednego z biegów „zgubiłem zawodnika „Wisły Gabrysia. I wtedy poszedłem ponownie do klubu. Pułkownik Wagner powiedział, że takich młodych do klubu nie przyjmie, ale działacz klubowy spytał mnie: - masz sprzęt? Powiedziałem, że tak, gdyż miałem narty biegowe, ze skutym szpicem, bo były złamane. No i warunkowo zapisano mnie do klubu. Byłem naprawdę bardzo szczęśliwy. Potem były moje pierwsze zawody - nieoficjalne mistrzostwa Polski w biegu sztafetowym 5 razy 10 km.

[strona=2]

Mieliśmy wtedy tak wielu zawodników, że sama "Wisła" wystawiła do tych zawodów aż 5 sztafet - czyli 20 zawodników - to była gromada młodych i zapalonych narciarzy. Ponieważ byłem nieznany, to wzięto mnie do tej piątej, ostatniej sztafety. Ale narciarze z III sztafety, którzy mnie kiedyś obserwowali na Lipkach, powiedzieli, że oni chcą mnie mieć w swojej sztafecie. I wystawiono mnie nie do V, lecz do III sztafety. Dziesięciokilometrowa trasa tego biegu prowadziła z Bystrego w Dolinę Olczyską. Miałem narty z wiązaniem "Bergendahl". To był mój pierwszy dobry start, bo okazało się, że osiągnąłem trzeci czas dnia, czyli najlepszy z wszystkich naszych sztafet. W gazecie napisano wtedy: "Orlewicz - obiecujący młody talent". I wszyscy się ze mnie "nabijali": - ty, młody talent!.

"Byliśmy stuprocentowymi amatorami..."

W 1936 r. startował w Zimowych Igrzyskach w Garmisch-Partenkirchen. Wspomina:

W Garmisch mogli startować tylko amatorzy - żaden z instruktorów narciarskich nie brał udziału w Olimpiadzie. Dlatego nie startowali tam najlepsi Austriacy i Szwajcarzy. A w tydzień po Olimpiadzie zrobiono konkurencyjne mistrzostwa świata FIS w Innsbrucku.

Taka "migawka" z Garmisch. Musiałem kupić paski do wiązań. Patrzę, a sprzedaje je Norweg Birger Ruud. Był to doskonały, wręcz fenomenalny skoczek - przez 16 lat był w świetnej formie jako najlepszy na świecie. On wygrał w Garmisch prawie wszystko, a potem w St. Moritz w 1948 był drugi. W Ga-Pa startował w kombinacji, biegu zjazdowym i skokach. Birger Ruud startował w Ga-Pa w czerwonej czapeczce ze znakiem "K"- ponieważ pochodził z Kongsbergu w Norwegii. Trasa biegu zjazdowego była tak prowadzona, że w środkowej partii był "padak", przed którym wszyscy uczestnicy zjazdu zmniejszali prędkość. Birger jako świetny skoczek zaryzykował pełną prędkość, ustał skok z "padaka" i to dało mu zwycięstwo. Jeśli chodzi o skoki to Birger był zawodnikiem, który wprowadził nowy styl lotu, bez okrężnych ruchów ramion ("lot jaskółki"). W sztafecie byliśmy na siódmym miejscu, a w skokach najlepszy był Staszek Marusarz i zajął 5. lokatę.

W Zell am See (1937) na akademickich Mistrzostwach Świata...

Marian Woyna-Orlewicz osiągał duże sukcesy na zawodach akademickich. Wspomina:

Pierwsze Akademickie Mistrzostwa Świata, w których brałem udział, odbyły się w Zell am See (1937). Wygrałem tam kombinację. Byłem wtedy w znakomitej formie, po międzynarodowych zawodach w Krynicy, które wygrałem z dużą przewagą.. Pojechałem po tych zawodach do Zell am See. Tutaj była kadra austriacka, Norwegowie, Finowie i inni. Do Zell am See dotarliśmy dopiero o godzinie 21.30, a więc bardzo późno. A zawody rozpoczynały się następnego dnia rano o 9.00. Nie wiedziałem nic, jaka jest trasa, a także jakich trzeba użyć smarów. Dowiedziałem się tylko, że bieg będzie poprowadzony na południowym stoku i że trzeba smarować "skaresem" (chodzi o rodzaj smaru - W.S), bo jest "szczery lód" na trasie. Tymczasem nazajutrz okazało się, że śnieg był mokry i cały czas narty ślizgały mi do tyłu. Zdołałem uzyskać zaledwie piąty czas w biegu. I ten którego "nabiłem" w Krynicy 5 minut, tym razem dostał tylko 40 sekund.. Na skoczni jednak nie dałem się już przeskoczyć. Skokami dużo nadrobiłem, było to niespodziewane zwycięstwo i zostałem akademickim mistrzem świata.

[strona=3]

FIS w Zakopanem (1939)...

Narciarskie Mistrzostwa Świata FIS zostały w 1939 r. rozegrane w Zakopanem w dniach od 11 do 19 lutego pod Protektoratem Prezydenta Rzeczpospolitej Ignacego Mościckiego i Marszałka Polski Edwarda Rydza-Śmigłego. Marian Woyna-Orlewicz bronił barw Polski w kombinacji norweskiej i w biegu na 18 km oraz w biegu rozstawnym 4 razy 10 km. W biegu rozstawnym, rozegranym na Gubałówce, w dniu 13 lutego, zwycięska okazała się dokonała sztafeta Finlandii w składzie: Pitkannen Pauli, Alakulppi Olavi, Olkinuora Eino i Klaes Karppinen. Nasza sztafeta przyszła na 7. pozycji. 15 lutego, wobec trudnych warunków śnieżnych rozegrano bieg na 18 km na grzbiecie Gubałówki. Jego bohaterami byli ponownie Finowie: zwyciężył Kurikkala Juho, drugi był znakomity biegacz fiński Klaes Karppinen, Wujek Orlewicz był 63. Ostatnia konkurencja w której startował była kombinacja norweska (bieg złożony). Orlewicz po zsumowaniu punktacji za bieg i skok zajął 11. pozycję, a mistrzem świata w roku 1939 został Niemiec - Gustl Berauer. Najlepszy z Polaków Andrzej Marusarz (SN PTT) był czwarty. Oto wspomnienia "Wujka" z zakopiańskiego FIS-u na zawody FIS w Zakopanem PZN wytypował mnie do obozu przygotowującego zawodników do zawodów i sam byłem doskonale przygotowany. W sztafecie zrobiłem najlepszy czas, lepszy nawet od Nowackiego, który uważany był wtedy za najlepszego biegacza. W biegu na 18 km niestety źle dobrałem smary. Jeden z byłych zawodników powiedział mi, że trasa jest oblodzona i że trzeba dać "klister", bo nie ma świeżego śniegu. Wyjechałem na Gubałówkę pół godziny przed startem, przypiąłem narty i stwierdziłem, że fantastycznie źle nasmarowałem narty, które się lodzą. Stanąłem i zeskrobałem smar kawałkiem szkła i go zacierałem innym smarem "Bratnie". Bronek Czech, który nie startował, ale był na trasie poinformował mnie, że muszę zmienić smarowanie na śnieg suchy, co też zdążyłem zrobić tylko częściowo, gdyż nie było czasu przed startem. Początek biegu miałem dobry, minąłem nawet Józka Zbuka, a potem na skutek złego posmarowania tak mi zawodziło narty od spodu, że "szedłem", a nie biegłem.. Tak, że w tym bisowym biegu nic nie zrobiłem. A z Zakopanego pojechaliśmy do Norwegii, do Lillehammer na Akademickie Mistrzostwa świata.

Na Akademickich mistrzostwach w Trondheim i Lillehammer (1939)...

Tak wspomina swój drugi medal z akademickich mistrzostw świata: - Tam (w Lillehammer) były naprawdę fantastyczne trasy. Trasy norweskie są bardzo urozmaicone: podbieg - zjazd, podbieg - zjazd. Pamiętam, że było tam tylko parę fragmentów trasy po 100 m, poprowadzonych w terenie równym. Reszta była bardzo zróżnicowana. Cały czas po lesie, zakręty w lewo i prawo. Ci zawodnicy, którzy nie byli w dobrej formie, nie wytrzymywali i wylatywali z torów. Trasa ta wymagała błyskawicznej reakcji. Do takiego biegu trzeba mieć także dobrą technikę.

W Lillehammer czułem się w życiowej formie. Przed startem prosiłem tylko jednego z kolegów: - Słuchaj, nie wiem jaka jest trasa, chcę wiedzieć kiedy mam zacząć finisz, więc podejdź te 3 km przed metę i stój tam, bo jak ciebie zobaczę, to zacznę finiszować. Zgodził się. Dobrze nasmarowaliśmy narty.. Masę narciarzy źle wtedy wysmarowało, zdejmowali po drodze narty, bo im lodziło. Świetnie mi się biegło, ponieważ otrzymałem informację przed biegiem od Norwega, że można na wszystkich zjazdach na trasie jechać śmiało. Na trasie w jednym miejscu był tak trudny technicznie zjazd w lesie, że myślałem, że jeśli ten zjazd się nie skończy, to się chyba zabiję - nie było jak hamować, bo trasa prowadziła przez las, więc wypuściłem, ale był nagle wjazd stromo do góry. Myślę: - O, zarobiłem minutę na tym, że nie hamowałem na zjeździe!. Już czułem, że jestem zmęczony, a mojego kolegi nie ma. Zresztą jak człowiek dużo biega, to czuje zmęczenie organizmu po mrowieniu, zimnie, na skroniach i czuje dreszcze na kręgosłupie. A mojego kolegi dalej nie ma ! Co się dzieje ?! Nagle widzę go, myślę - teraz dopiero pobiegnę. To było na brzegu lasu i on wyszedł tylko 600 - 700 m od mety, zamiast 3 km. Do mety finiszowałem jak tylko mogłem, uzyskałem trzeci czas dnia. Sekundę straciłem do Fina Mekkinena, a wygrał bieg Dalqvist, który był w Polsce na FIS - ie w Zakopanem. Po biegu były skoki do kombinacji. W Lillehammer skocznia była bardzo nieprzyjemna, nietypowa, bo miała bardzo długi, płaski rozbieg, a potem bardzo płaski zeskok. To powodowało bardzo trudne i ciężkie lądowanie. Ustaliliśmy z Mietkiem Wnukiem, że skaczemy ostrożnie, by nie stracić w razie upadku punktów, bo mamy szansę na dwa pierwsze miejsca. Ale on był młodszy, skakał "na całego" i wygrał kombinację.

Wspaniała kariera...

"Wujek" Marian Woyna - Orlewicz należał do czołówki polskich zawodników w okresie międzywojennym, a dokładnie w latach 1930 - 1939. Oto skrót jego kariery sportowej.

W roku 1929 zapisałem się do klubu sportowego "Wisła" w Zakopanem, gdzie końca kariery zawodniczej (1949) byłem czynnym zawodnikiem w Sekcji Narciarskiej. Już w roku 1930 zostałem zaliczony do naszej czołówki krajowej, w biegach, a w latach następnych też w kombinacji klasycznej (norweskiej) i w konkurencjach zjazdowych zajmując w licznych zawodach czołowe miejsca. Do ważniejszych zawodów zaliczam: Mistrzostwo Polski w sztafecie seniorów (8. razy), udział w reprezentacyjnej sztafecie (7 razy): 1934 - Czechosłowacja, 1935 - Niemcy, Garmisch - Partenkirchen, 1936 - IV Olimpiada Zimowa w Garmisch - Partenkirchen, 1937 - FIS, Czechosłowacja, Tatrzańska Łomnica, 1938 - Międzynarodowe Mistrzostwa Polski w Zakopanem, 1939 - FIS, Zakopane, 1947 - Międzynarodowe Mistrzostwa Polski w Zakopanem. Od roku 1935 startuję też w reprezentacji na zawodach w kraju i za granicą w kombinacji norweskiej. Wielokrotnie startowałem w Akademickich Mistrzostwach Świata, z następującymi wynikami: 1937 - Zell am See, Austria - Akademicki Mistrz Świata i Austrii w kombinacji norweskiej, 5 miejsce w biegu na 18 km, 8 miejsce w skokach. 1939 - Norwegia, Lillehammer - akademicki wicemistrz Świata w kombinacji norweskiej, 3 miejsce w biegu (w tym biegu osiągnąłem doskonały czas w bardzo silnej konkurencji, przegrywając 43 sekundy do zwycięzcy biegu, reprezentacji Szwecji, Dalqvista i 1 sekundę do Fina Mekkinena - uważam ten bieg za najlepszy w życiu). 1947 - Davos, Szwajcaria - Akademickie Mistrzostwa Świata, w sztafecie 4 razy 10 km, 3 miejsce w kombinacji norweskiej, 3 miejsce w biegu na 18 km. Zdobyłem pięć razy tytuł Akademickiego Mistrza Polski w obsadzie międzynarodowej: 1937, 1938, 1939, 1946, 1947, w biegu i kombinacji norweskiej oraz wicemistrzostwo w skokach. Dwukrotnie zdobyłem Mistrzostwo Okręgu Podhalańskiego PZN w kombinacji norweskiej i biegu zjazdowym, jeden raz w biegu na 18 km. W roku 1937 osiągnąłem najlepszy czas z biegaczy polskich w biegu na 18 km w Międzynarodowych Mistrzostwach Polski (5. miejsce) z udziałem Szwedów, Finów, Czechosłowaków i Norwegów - zdobywając tytuł krajowego mistrza Polski. Startowałem z dużym powodzeniem także w konkurencjach zjazdowych, co było w owych czasach powszechne, np. startowali w zjazdach także skoczkowie Bronisław Czech, Stanisław i Andrzej Marusarzowie i inni. Osiągałem wyniki kwalifikujące mnie do czołówki krajowej. Karierę sportową zakończyłem w roku 1949.

[strona=4]

Trener polskich klasyków...

W 1949 r. Marian Woyna - Orlewicz wycofał się z czynnego, zawodniczego uprawiania narciarstwa, ale zajął się szeroko pojętą pracą instuktorsko-trenerską, która przyniosła mu wspaniałe efekty. Jego wychowankowie wspominają "Wujka", jak go nazywano, z wielkim szacunkiem. Tak jak w latach dwudziestych i trzydziestych pułkownik Wagner, to w latach pięćdziesiątych Orlewicz opiekował się nowym narybkiem "Wisły" i reprezentantami naszego kraju. Wspomina:

W roku 1934 złożyłem egzamin instruktorski przed Komisją Egzaminacyjną w Zakopanem. W 1936 r. zostałem dopuszczony do egzaminu na pomocnika trenera, który to tytuł otrzymałem w tymże roku. W latach 1936 - 1938 pełniłem funkcję trenera objazdowego PZN na Wileńszczyźnie (AZS - społecznie) we Lwowie i w Zakopanem, prowadząc zaprawę i trening z zawodnikami. Po dwuletniej pracy na stanowisku pomocnika trenera PZN złożyłem egzamin teoretyczny i praktyczny na trenera PZN przed Komisją Centrum Wyszkolenia PZN w Zakopanem. Rozpocząłem wtedy pracę trenerską początkowo jako pierwszy etatowy trener PZN, a potem społeczny trener w klubie "Wisła", z przerwą na lata wojny (1939 - 1945). Po wojnie kontynuowałem pracę trenerską, między innymi przygotowując polską reprezentację na Olimpiady: St. Moritz (1948), Oslo (1952), Cortina d’ Ampezzo (1956), Squaw Valley (1960) i w Innsbrucku (1964).

Od 1950 r. byłem etatowym trenerem w swoim klubie, który zmienił nazwę w 1950 r. na TS "Wisła - Gwardia" (reorganizacja sportu). W okresie od 1946 - 1951 pełniłem funkcję kierownika Centrum Wyszkolenia PZN w Zakopanem, prowadząc na licznych kursach zajęcia teoretyczne, praktyczne i egzaminacyjne dla kandydatów na instruktorów, trenerów i sędziów narciarskich. Był to okres wymagający dużego wysiłku i zaangażowania w pracy nad odbudową polskiego narciarstwa po zawierusze wojennej. Była to dla mnie bardzo interesująca, ale i ciężka praca. Pełniłem także funkcję trenera państwowego dla biegaczy, biegaczek i kombinatorów klasycznych. Oto nazwiska moich wychowanków, olimpijczyków: Tadeusz Kwapień, Stanisław Bukowski, Zofia Krzeptowska, Józefa Pęksa - Czerniawska, Anna Krzeptowska, Helena Gąsienica - Daniel, , Andrzej Gąsienica - Daniel, Franciszek Gąsienica - Groń (na olimpiadzie w Cortina d´Ampezzo (1956), ten wychowanek "Wujka" zdobył w kombinacji klasycznej pierwszy medal dla Polski w historii Zimowych Igrzysk Olimpijskich. Był to medal brązowy) i Aleksander Kowalski. Niezależnie od tego, okresowo pełniąc funkcję trenera państwowego, szkoliłem wielu "klasyków-olimpijczyków" z okręgu śląskiego.

Dzięki takim ludziom jak on, w kadrze panowała świetna atmosfera. Pan Marian lubił robić swoim wychowankom dowcipy - czasami dosypywał im soli do ciastek. Dziewczęta w "odwecie" zszyły mu całe ubranie, włącznie ze skarpetkami. Uczył swoich wychowanków elementarnych zasad kultury, bo przecież wielu z nich wyszło z biednych góralskich domów. Podkreślał często znaczenie tego, że są reprezentantami Polski. Dużo z nimi rozmawiał i przez to miał ze swoimi zawodnikami świetny kontakt. Umiał też walczyć o swoich podopiecznych. Gdy nie chciano wysłać do Cortiny d` Ampezzo (1956) Franciszka Gąsienicy-Gronia, Orlewicz powiedział, że też nie pojedzie... Gronia ostatecznie wysłano i zdobył brązowy medal olimpijski. Tak samo było z Józefą Pęksą - Czerniawską i innymi. Był też bardzo wymagającym trenerem. Nie tolerował spóźnień na treningi. Jego osiągnięciem było także powstanie młodzieżowej szkółki narciarskiej:w 1951 r. zorganizowałem, opracowałem program szkoleniowy, jak też prowadziłem zajęcia praktyczne i teoretyczne z Młodzieżową Szkółką Narciarską. Była to pierwsza w Polsce zorganizowana szkoła sportowa dla młodzieży. W następnych latach tego typu szkółki powstawały na terenie kraju w innych dyscyplinach sportu dając doskonałe przygotowanie młodzieży do sportu kwalifikowanego. Szkółka po 16 - tu latach egzystencji została przeorganizowana i przejęta przez Ministerstwo Oświaty jako Szkoła Mistrzostwa Sportowego w Zakopanem.

W pracach dydaktycznych na uwagę zasługuje opracowanie wraz z trenerem Janem Lipowskim zunifikowanego programu szkoleniowego dla nauczania narciarstwa podstawowego i wyczynowego (lata 1946 - 1954), który opracowaliśmy na podstawie obserwacji i materiałów uzyskanych w czasie wyjazdów z kadrą na zawody w Szwajcarii i Francji. Programy te zostały przyjęte jako obowiązujące w nauczaniu przez GKKF i PZN. Posiadam tytuł trenera klasy "specjalnej" w narciarstwie oraz honorowego instruktora narciarskiego.

Marian Woyna-Orlewicz nadal interesuje się sportem narciarskim i swoim klubem. Ogląda prawie wszystkie zawody narciarskie w "Eurosporcie". Warto dodać, że w narciarstwie dobre wyniki osiągnęli jego synowie: Piotr (w kombinacji norweskiej) i Jerzy (konkurencje alpejskie, nazywany z racji niezwykłej brawury w narciarskim fachu - "Piratem") oraz wnuczka Barbara, dobra alpejka. Patrząc na jego karierę sportową i trenerską warto życzyć polskiemu narciarstwu, by nie brakło mu nigdy ludzi pokroju Mariana Woyny- Orlewicza.

Wojciech Szatkowski

Muzeum Tatrzańskie