Poczet skoczków polskich: Marian Woyna-Orlewicz - Pamiętam romantyczne narciarstwo...
[strona=1]
Pamiętam romantyczne narciarstwo...
Kolejnym z przedwojennych skoczków, przedstawianych w "Poczcie" jest zawodnik "Wisły" Zakopane, olimpijczyk 1936 - Marian Woyna-Orlewicz. Jest on najstarszym żyjącym polskim olimpijczykiem-narciarzem.
W dawnym narciarstwie było dużo romantyzmu, odwagi i walki - wspomina Marian Woyna - Orlewicz. Mam wiele przyjemnych wspomnień związanych z uprawianiem sportu narciarskiego. To były naprawdę romantyczne czasy, kiedy nawet przed startem nie znaliśmy przebiegu trasy. W narciarstwie nie było pieniędzy za starty, dostawało się sprzęt - jak byłeś dobry. Jak jechaliśmy na Olimpiadę do Ga-Pa (Garmisch-Partenkirchen w 1936 r.), to otrzymaliśmy nowy sprzęt i ubranie. Biały orzełek na ramieniu zobowiązywał nas kolosalnie. Buty, rękawiczki, ubrania, cały sprzęt narciarski, musieliśmy zapewnić sobie we własnym zakresie. Dużą wagę przywiązywaliśmy do higienicznego trybu życia. Właściwie nikt nie zabraniał nam palenia papierosów, a mimo to nie zdarzało się by ktokolwiek z pierwszej "dziesiątki" najlepszych zawodników palił.
Kiedy uścisnęliśmy sobie ręce w mieszkaniu Mariana Woyny - Orlewicza, przy ulicy Sienkiewicza w Zakopanem, ten powiedział: - Słuchaj, ponieważ trenowałem twoją mamę prawie od małego, więc mów mi Wujku. Dlatego w tym tekście pozostanę przy Wujku Orlewiczu i tak będę w nim go tytułował. Tak samo nazywali go jego zawodnicy, bo był dla jak ojciec albo krewny, będąc jednocześnie trenerem, opiekunem, zawodnikiem i lekarzem. Urodził się 5 października 1913 r. w Wadowicach, a w Zakopanem mieszka od piątego roku życia. Wujek jest prawdziwą encyklopedią jeśli chodzi o narciarstwo, o czym wielokrotnie mogłem się przekonać. Odtwarza historie sprzed 80 lat ze zdumiewającą dokładnością. Został narciarzem na przekór profesorom gimnazjum państwowego, kiedy każdy start mógł być skończyć wylaniem go ze szkoły. Pozostał wierny jednemu klubowi - "Wiśle", od pierwszych do ostatnich startów narciarskich. "Wujek" startował z tak znanymi zawodnikami jak Bronek Czech i
O pułkowniku Franciszku Wagnerze - twórcy SN "Wisły" w Zakopanem...
Sekcja Narciarska "Wisły" powstała w Zakopanem 15 października 1926 r. Tak wspomina początki klubu:"Wisła" krakowska postanowiła stworzyć tutaj, w Zakopanem swoją Sekcję Narciarską. Zajął się tą sprawą płk Wagner, ówczesny dowódca 3 Pułku Strzelców Podhalańskich. Zaproponowano mu wtedy, by podjął się jej zorganizowania i prowadzenia w Zakopanem. Zgodził się na to, przyjechał do Zakopanego i ją zorganizował. To był fenomenalny człowiek, a jego stosunek do narciarstwa był bardzo ciepły. Był bardzo systematyczny w tym co robił. Był też człowiekiem honorowym. Opracował, jako pierwszy w Zakopanem, wzorce potrzebne do organizacji wielkich imprez sportowych. Organizował te zawody, określał ilu ma być zaangażowanych sędziów, porządkowych i "deptaczy". Całe zawody organizował tak samo, jak w wojsku. Wszystko miał opisane i przygotowane. Gdy był FIS 1939 w Zakopanem, to właśnie on był motorem organizacji tych zawodów, tak aby wszystko w nich grało. Charakteryzowała go wprost kolosalna dokładność we wszystkim co robił. Jak były zebrania Zarządu klubu, to zawsze wytykał błędy, robił nawet wykresy, co należy w klubie zmienić.
Na przekór profesorom...
Potem w V gimnazjalnej były zawody wiosenne ze startem na Antałówce. Panowały fatalne warunki, śnieg był ciężki i mokry, ale je wygrałem. Wtedy zacząłem się interesować wyczynowym sportem narciarskim. Chciałem się bardzo zapisać do „Wisły i być zawodnikiem. Mój starszy brat też tam się zapisał. Powiedziano mi w klubie: - jesteś za młody, my takich smarkaczy nie przyjmujemy! I nie przyjęto mnie. A muszę powiedzieć, że w szkole coraz bardziej interesowaliśmy się sportem. Uprawialiśmy rzut dyskiem, pchnięcie kulą, gry sportowe i lekkoatletykę (skoki, biegi). Organizowaliśmy zawody, graliśmy także w piłkę nożną i siatkówkę. Zimą umawialiśmy się i wytyczaliśmy w Księżym Lesie trasę biegową o długości 2 - 3 km. Ja brałem oczywiście udział w tych biegach i byłem w nich mocny. W czasie jednego z biegów „zgubiłem zawodnika „Wisły Gabrysia. I wtedy poszedłem ponownie do klubu. Pułkownik Wagner powiedział, że takich młodych do klubu nie przyjmie, ale działacz klubowy spytał mnie: - masz sprzęt? Powiedziałem, że tak, gdyż miałem narty biegowe, ze skutym szpicem, bo były złamane. No i warunkowo zapisano mnie do klubu. Byłem naprawdę bardzo szczęśliwy. Potem były moje pierwsze zawody - nieoficjalne mistrzostwa Polski w biegu sztafetowym 5 razy 10 km.
[strona=2]
Mieliśmy wtedy tak wielu zawodników, że sama "Wisła" wystawiła do tych zawodów aż 5 sztafet - czyli 20 zawodników - to była gromada młodych i zapalonych narciarzy. Ponieważ byłem nieznany, to wzięto mnie do tej piątej, ostatniej sztafety. Ale narciarze z III sztafety, którzy mnie kiedyś obserwowali na Lipkach, powiedzieli, że oni chcą mnie mieć w swojej sztafecie. I wystawiono mnie nie do V, lecz do III sztafety. Dziesięciokilometrowa trasa tego biegu prowadziła z Bystrego w Dolinę Olczyską. Miałem narty z wiązaniem "Bergendahl". To był mój pierwszy dobry start, bo okazało się, że osiągnąłem trzeci czas dnia, czyli najlepszy z wszystkich naszych sztafet. W gazecie napisano wtedy: "Orlewicz - obiecujący młody talent". I
"Byliśmy stuprocentowymi amatorami..."
W 1936 r. startował w Zimowych Igrzyskach w Garmisch-Partenkirchen. Wspomina:W Garmisch mogli startować tylko amatorzy - żaden z instruktorów narciarskich nie brał udziału w Olimpiadzie. Dlatego nie startowali tam najlepsi Austriacy i Szwajcarzy. A w tydzień po Olimpiadzie zrobiono konkurencyjne mistrzostwa świata FIS w Innsbrucku.
Taka "migawka" z Garmisch. Musiałem kupić paski do wiązań. Patrzę, a sprzedaje je Norweg Birger Ruud. Był to doskonały, wręcz fenomenalny skoczek - przez 16 lat był w świetnej formie jako najlepszy na świecie. On wygrał w Garmisch prawie wszystko, a potem w St. Moritz w 1948 był drugi. W Ga-Pa startował w kombinacji, biegu zjazdowym i skokach. Birger Ruud startował w Ga-Pa w czerwonej czapeczce ze znakiem "K"- ponieważ pochodził z Kongsbergu w Norwegii. Trasa biegu zjazdowego była tak prowadzona, że w środkowej partii był "padak", przed którym wszyscy uczestnicy zjazdu zmniejszali prędkość. Birger jako świetny skoczek zaryzykował pełną prędkość, ustał skok z "padaka" i to dało mu zwycięstwo. Jeśli chodzi o skoki to Birger był zawodnikiem, który wprowadził nowy styl lotu, bez okrężnych ruchów ramion ("lot jaskółki"). W sztafecie byliśmy na siódmym miejscu, a w skokach najlepszy był Staszek Marusarz i zajął 5. lokatę.
W Zell am See (1937) na akademickich Mistrzostwach Świata...
Marian Woyna-Orlewicz osiągał duże sukcesy na zawodach akademickich. Wspomina:
Pierwsze Akademickie Mistrzostwa Świata, w których brałem udział, odbyły się w Zell am See (1937).
[strona=3]
FIS w Zakopanem (1939)...
Na Akademickich mistrzostwach w Trondheim i Lillehammer (1939)...
Tak wspomina swój drugi medal z akademickich mistrzostw świata: - Tam (w Lillehammer) byłyW Lillehammer czułem się w życiowej formie. Przed startem prosiłem tylko jednego z kolegów: - Słuchaj, nie wiem jaka jest trasa, chcę wiedzieć kiedy mam zacząć finisz, więc podejdź te 3 km przed metę i stój tam, bo jak ciebie zobaczę, to zacznę finiszować. Zgodził się. Dobrze nasmarowaliśmy narty.. Masę narciarzy źle wtedy wysmarowało, zdejmowali po drodze narty, bo im lodziło. Świetnie mi się biegło, ponieważ otrzymałem informację przed biegiem od Norwega, że można na wszystkich zjazdach na trasie jechać śmiało. Na trasie w jednym miejscu był tak trudny technicznie zjazd w lesie, że myślałem, że jeśli ten zjazd się nie skończy, to się chyba zabiję - nie było jak hamować, bo trasa prowadziła przez las, więc wypuściłem, ale był nagle wjazd stromo do góry. Myślę: - O, zarobiłem minutę na tym, że nie hamowałem na zjeździe!. Już czułem, że jestem zmęczony, a mojego kolegi nie ma. Zresztą jak człowiek dużo biega, to czuje zmęczenie organizmu po mrowieniu, zimnie, na skroniach i czuje dreszcze na kręgosłupie. A mojego kolegi dalej nie ma ! Co się dzieje ?! Nagle widzę go, myślę - teraz dopiero pobiegnę. To było na brzegu lasu i on wyszedł tylko 600 - 700 m od mety, zamiast 3 km. Do mety finiszowałem jak tylko mogłem, uzyskałem trzeci czas dnia. Sekundę straciłem do Fina Mekkinena, a wygrał bieg Dalqvist, który był w Polsce na FIS - ie w Zakopanem. Po biegu były skoki do kombinacji. W Lillehammer skocznia była bardzo nieprzyjemna, nietypowa, bo miała bardzo długi, płaski rozbieg, a potem bardzo płaski zeskok. To powodowało bardzo trudne i ciężkie lądowanie. Ustaliliśmy z Mietkiem Wnukiem, że skaczemy ostrożnie, by nie stracić w razie upadku punktów, bo mamy szansę na dwa pierwsze miejsca. Ale on był młodszy, skakał "na całego" i wygrał kombinację.
Wspaniała kariera...
"Wujek" Marian Woyna - Orlewicz należał do czołówki polskich zawodników w okresie międzywojennym, a dokładnie w latach 1930 - 1939. Oto skrót jego kariery sportowej.W roku 1929 zapisałem się do klubu sportowego "Wisła" w Zakopanem, gdzie końca kariery zawodniczej (1949) byłem czynnym zawodnikiem w Sekcji Narciarskiej. Już w roku 1930 zostałem zaliczony do naszej czołówki krajowej, w biegach, a w latach następnych też w kombinacji klasycznej (norweskiej) i w konkurencjach zjazdowych zajmując w licznych zawodach czołowe miejsca. Do ważniejszych zawodów zaliczam: Mistrzostwo Polski w sztafecie seniorów (8. razy), udział w reprezentacyjnej sztafecie (7 razy): 1934 - Czechosłowacja, 1935 - Niemcy, Garmisch - Partenkirchen, 1936 - IV Olimpiada Zimowa w Garmisch - Partenkirchen, 1937 - FIS, Czechosłowacja, Tatrzańska Łomnica, 1938 - Międzynarodowe Mistrzostwa Polski w Zakopanem, 1939 - FIS, Zakopane, 1947 - Międzynarodowe Mistrzostwa Polski w Zakopanem. Od roku 1935 startuję też w reprezentacji na zawodach w kraju i za granicą w kombinacji norweskiej. Wielokrotnie startowałem w Akademickich Mistrzostwach Świata, z następującymi wynikami: 1937 - Zell am See, Austria - Akademicki Mistrz Świata i Austrii w kombinacji norweskiej, 5 miejsce w biegu na 18 km, 8 miejsce w skokach. 1939 - Norwegia, Lillehammer - akademicki wicemistrz Świata w kombinacji norweskiej, 3 miejsce w biegu (w tym biegu osiągnąłem doskonały czas w bardzo silnej konkurencji, przegrywając 43 sekundy do zwycięzcy biegu, reprezentacji Szwecji, Dalqvista i 1 sekundę do Fina Mekkinena - uważam ten bieg za najlepszy w życiu). 1947 - Davos, Szwajcaria - Akademickie Mistrzostwa Świata, w sztafecie 4 razy 10 km, 3 miejsce w kombinacji norweskiej, 3 miejsce w biegu na 18 km. Zdobyłem pięć razy tytuł Akademickiego Mistrza Polski w obsadzie międzynarodowej: 1937, 1938, 1939, 1946, 1947, w biegu i kombinacji norweskiej oraz wicemistrzostwo w skokach. Dwukrotnie zdobyłem Mistrzostwo Okręgu Podhalańskiego PZN w kombinacji norweskiej i biegu zjazdowym, jeden raz w biegu na 18 km. W roku 1937 osiągnąłem najlepszy czas z biegaczy polskich w biegu na 18 km w Międzynarodowych Mistrzostwach Polski (5. miejsce) z udziałem Szwedów, Finów, Czechosłowaków i Norwegów - zdobywając tytuł krajowego mistrza Polski. Startowałem z dużym powodzeniem także w konkurencjach zjazdowych, co było w owych czasach powszechne, np. startowali w zjazdach także skoczkowie Bronisław Czech, Stanisław i Andrzej Marusarzowie i inni. Osiągałem wyniki kwalifikujące mnie do czołówki krajowej. Karierę sportową zakończyłem w roku 1949.
[strona=4]
Trener polskich klasyków...
W roku 1934 złożyłem egzamin instruktorski przed Komisją Egzaminacyjną w Zakopanem. W 1936 r. zostałem dopuszczony do egzaminu na pomocnika trenera, który to tytuł otrzymałem w tymże roku. W latach 1936 - 1938 pełniłem funkcję trenera objazdowego PZN na Wileńszczyźnie (AZS - społecznie) we Lwowie i w Zakopanem, prowadząc zaprawę i trening z zawodnikami. Po dwuletniej pracy na stanowisku pomocnika trenera PZN złożyłem egzamin teoretyczny i praktyczny na trenera PZN przed Komisją Centrum Wyszkolenia PZN w Zakopanem. Rozpocząłem wtedy pracę trenerską początkowo jako pierwszy etatowy trener PZN, a potem społeczny trener w klubie "Wisła", z przerwą na lata wojny (1939 - 1945). Po wojnie kontynuowałem pracę trenerską, między innymi przygotowując polską reprezentację na Olimpiady: St. Moritz (1948), Oslo (1952), Cortina d’ Ampezzo (1956), Squaw Valley (1960) i w Innsbrucku (1964).
Od 1950 r. byłem etatowym trenerem w swoim klubie, który zmienił nazwę w 1950 r. na TS "Wisła - Gwardia" (reorganizacja sportu). W okresie od 1946 - 1951 pełniłem funkcję kierownika Centrum Wyszkolenia PZN w Zakopanem, prowadząc na licznych kursach zajęcia teoretyczne, praktyczne i egzaminacyjne dla kandydatów na instruktorów, trenerów i sędziów narciarskich. Był t
Dzięki takim ludziom jak on, w kadrze panowała świetna atmosfera. Pan Marian lubił robić swoim wychowankom dowcipy - czasami dosypywał im soli do ciastek. Dziewczęta w "odwecie" zszyły mu całe ubranie, włącznie ze skarpetkami. Uczył swoich wychowanków elementarnych zasad kultury, bo przecież wielu z nich wyszło z biednych góralskich domów. Podkreślał często znaczenie tego, że są reprezentantami Polski. Dużo z nimi rozmawiał i przez to miał ze swoimi zawodnikami świetny kontakt. Umiał też walczyć o swoich podopiecznych. Gdy nie chciano wysłać do Cortiny d` Ampezzo (1956) Franciszka Gąsienicy-Gronia, Orlewicz powiedział, że też nie pojedzie... Gronia ostatecznie wysłano i zdobył brązowy medal
W pracach dydaktycznych na uwagę zasługuje opracowanie wraz z trenerem Janem Lipowskim zunifikowanego programu szkoleniowego dla nauczania narciarstwa podstawowego i wyczynowego (lata 1946 - 1954), który opracowaliśmy na podstawie obserwacji i materiałów uzyskanych w czasie wyjazdów z kadrą na zawody w Szwajcarii i Francji. Programy te zostały przyjęte jako obowiązujące w nauczaniu przez GKKF i PZN. Posiadam tytuł trenera klasy "specjalnej" w narciarstwie oraz honorowego instruktora narciarskiego.
Marian Woyna-Orlewicz nadal interesuje się sportem narciarskim i swoim klubem. Ogląda prawie wszystkie zawody narciarskie w "Eurosporcie". Warto dodać, że w narciarstwie dobre wyniki osiągnęli jego synowie: Piotr (w kombinacji norweskiej) i Jerzy (konkurencje alpejskie, nazywany z racji niezwykłej brawury w narciarskim fachu - "Piratem") oraz wnuczka Barbara, dobra alpejka. Patrząc na jego karierę sportową i trenerską warto życzyć polskiemu narciarstwu, by nie brakło mu nigdy ludzi pokroju Mariana Woyny- Orlewicza.
Wojciech Szatkowski
Muzeum Tatrzańskie
autor: Wojciech Szatkowski, źródło: Informacja własna weź udział w dyskusji: 12