Poczet skoczków polskich: Franciszek Gąsienica-Groń - Pierwszy medal dla polskich nart
[strona=1]
Pierwszy medal dla polskich nart...
Długo czekaliśmy na swój pierwszy medal na Zimowych Igrzyskach Olimpijskich i zdobyliśmy
Franciszek Gąsienica-Groń urodził się 30 września 1931 r. w Zakopanem. Specjalizował się w dwuboju klasycznym ( kombinacja norweska: bieg i skok). Największym jego sukcesem był brązowy medal na Igrzyskach Olimpijskich w Cortinie w roku 1956. Startował w barwach klubu "Wisła - Gwardia" Zakopane. Do "Wisły" zapisał się w roku 1948 za namową byłego zawodnika - Karola Łojasa. Jako junior słynął z wszechstronności i zdobywał medale w Mistrzostwach Polski juniorów w konkurencjach alpejskich. Z sukcesami startował także w narciarskich biegach. W 1952 r., po ukończeniu Technikum Mechanicznego w Gliwicach otrzymał bilet do wojska. Jako żołnierz startował w różnych konkurencjach spartakiadach Wojska Polskiego i
Przed olimpiadą trenowaliśmy na tzw. "pierwszym śniegu" na Kondratowej. Robiliśmy tam sobie skocznię terenową ze śniegu i na niej skakaliśmy. Taką samą skocznię robiliśmy w Pięci Stawach Polskich, a biegaliśmy po stawie. Trenowaliśmy w Pięciu Stawach i byliśmy na przewyższeniu (na dużej wysokości). Teraz wyjeżdża się w Alpy. Nikt wtedy sobie nie zdawał z tego sprawy. Siedzieliśmy przecież miesiąc w Pięciu Stawach przed Olimpiadą. Potem zeszliśmy do Zakopanego, ale po dwóch dniach zrobiła się odwilż i poszliśmy na Halę Kondratową. wieczorem trener Orlewicz zadzwonił, że idziemy do schronisko na Kondratową. Nie czekaliśmy do rana, tylko poszliśmy na Kondratową w nocy, zaraz po kolacji w "Imperialu". "Wujek" Orlewicz jeszcze każdemu załadował po cegle do plecaka, bo Jego zawsze trzymały się humory. Ja zaniosłem nawet dwie cegły, oprócz swojego sprzętu. Było nas
[strona=2]
Najpierw były skoki, moja silna broń. Podczas każdego treningu byłem na olimpijskiej skoczni lepszy od wszystkich swoich konkurentów. To była 29 stycznia. Od rana otaczał mnie tłum ludzi. "Franek trzymaj się, Franek musisz, pamiętaj...". Byłem strasznie zdenerwowany. Na stadionie tłumek wokół mnie powiększył się o hokeistów. Kochani chłopcy, oni też wierzyli we mnie. Startowałem z 32 numerem. Wreszcie zapowiedź: Groń Gonszenica, Polonia. Byłem tak naładowany energią, czułem się tak, jakbym miał wygrać te skoki. Ponieważ skakaliśmy ze skróconego rozbiegu, trzeba było przejść przez zwał śniegu, ustawić narty w kierunku rozbiegu trzymając się równocześnie przewieszonej liny. Napaliłem się na ten skok, chciałem uzyskać na rozbiegu jak największą szybkość. Coś poknociłem, że w końcu wystartowałem przy zachwianej równowadze. Błyskawiczna myśl: rany boskie, nie przewrócić się na rozbiegu. To wystarczyło, dekoncentracja, już próg skoczni, wybijam się za wcześnie. Straszne, lecę zupełnie na głowę. Końce nart dostają zeskoku, jakimś cudem się odchylam, palcami odbijam od zeskoku, zjeżdżam w dół, ale skok jest z upadkiem. Rozpacz, łzy leją mi się po policzkach, co za straszny pech. Przez dwa tygodnie skoków na olimpijskiej skoczni lądowałem najdalej ze wszystkich
Kończy się pierwsza seria skoków, a ja na tablicy wyników jestem ostatni. Kątem oka widzę, że na bardzo dobry miejscu jest Olek Kowalski, a Raszka i Krzeptowski daleko.
Ja na ostatnim miejscu - nie ma już przy mnie tłumu wielbicieli. Przyszedł trener, kochany "Wujek Orlewicz", on jeden nie stracił we mnie wiary. Nie rugał, nie dawał żadnych rad, zagadywał mnie o Zakopanem. W dwóch następnych seriach skoków musiałem być bardzo ostrożny. Skaczę więc z rezerwą, ale pewnie - 72,5 i 74 m, ostatecznie zajmuję dziewiąte miejsce. Olek Kowalski jest piąty. na nim więc koncentruje się uwaga i sympatia kibiców oraz kierownictwa. Dopiero gdy ochłonąłem z rozpaczy, przyszedł w naszym hotelu "Cortina" czas na trzeźwą ocenę sytuacji. Do pierwszego w konkursie Moszkina ze Związku Radzieckiego straciłem 14,5 punktu, do Olka zaledwie 6,5 punktu, ale przecież lepiej od nich biegałem. prócz fenomenalnego Norwega Stenersena, który był w skokach przede mną na drugiej pozycji, mogłem wszystkich innych konkurentów nalać w biegu od 2 do 6 minut.
Liczyłem się również z tym, że znajdujący się po skokach za mną na dalszych pozycjach tacy zawodnicy, jak Fin Korhonen, czy Norweg Barhaugen, albo Czechosłowak Melich, lepiej ode mnie biegają, ale w sumie sytuacja beznadziejna nie była1
1Tekst pochodzi z książki J. Fischera, Matzenauera, J. Kapeniaka, Kronika śnieżnych tras, Warszawa 1977.
[strona=3]
Gąsienica-Groń był zdruzgotany porażką w skokach. Liczył, po udanych treningach, co
W dniu decydującej batalii, przed biegiem na 15 km, wstałem o godzinie 7 rano. Wszyscy już byli po śniadaniu. Nie budzili mnie. Trener zabronił. Byłem świetnie wypoczęty, ale przeraziłem się, gdyż był najwyższy czas smarować narty. Wbiegłem więc do narciarni lecz tam moich desek nie było. Wypadłem przed hotel. Stały oparte o ścianę, były już wysmarowane. Zatroszczył się o to trener Orlewicz. Głupio zapytałem go, czy dobrze są posmarowane. Tylko się uśmiechnął. Ale po co ta mowa, miałem do niego bezgraniczne zaufanie. Potem wypadki toczyły się błyskawicznie. Miałem 30 - ty numer startowy. Przede mną z numerem 29 - tym biegł Melich, za mną z numerem 33 - cim świetny Stenersen.
Biegłem jak w transie, mijałem jednego przeciwnika za drugim. Podawano mi czasy do Melicha, na 3 km byłem gorszy od niego o 3 sekundy, na 8 km o 2 sekundy, ale Melich nie miał szans w dwuboju, gdyż słabo wyszedł w skokach.
Od 8 km już prowadzono mnie informacjami na punktowane miejsce. między 8 a 13 km trasa była gęsto obstawiona przez naszych narciarzy i hokeistów. Dopingowali mnie gorąco. Narty niosły świetnie, wypruwałem z siebie wszystkie siły. Wiedziałem już, że biegnę po punkty, przed oczami latały mi jakieś płatki. Na dwa kilometry przed metą dopadam świetnego Włocha Pruckera. Jest doskonale. Za chwilę sytuacja staje się tragiczna, bo Włoch nagle przewraca się na stromym zjeździe. Jestem za nim tuz tuż i do słownie w ostatniej sekundzie jakimś cudem go wymijam i wpadam w głęboki śnieg obok trasy. podnoszę się - narty całe - biegnę dalej, mijam Włocha, wpadam na metę.
Podbiegają do mnie ludzie, gratulują, jestem oszołomiony. Ktoś mnie całuje. Nagle dziennikarze i trenerzy ze Związku Radzieckiego przybiegają do mnie i mówią, że zdobyłem brązowy medal. Radość, gratulacje.
Wyniki kombinacji klasycznej podczas VII Zimowych Igrzysk w Cortinie d Ampezzo (1956) - pierwsza dziesiątka3 | |||||
Lp | Imię i nazwisko | Kraj | Nota za skok | Nota za bieg | Łączna nota |
---|---|---|---|---|---|
1 | Sverre Stenersen | Norwegia | 215.0 | 240.0 | 455.0 |
2 | Bengt Eriksson | Szwecja | 214.0 | 223.4 | 437.4 |
3 | Franciszek Gąsienica-Groń | Polska | 203.0 | 233.8 | 436.8 |
4 | Paavo Korhonen | Finalndia | 196.5 | 239.097 | 435.597 |
5 | Arne Barhaugen | Norwegia | 199.0 | 236.581 | 435.581 |
6 | Tormod Knudsen | Norwegia | 203.0 | 232.0 | 435.0 |
7 | Nikołaj Gusakow | ZSRR | 200.0 | 232.3 | 432.3 |
8 | Alfredo Prucker | Włochy | 201.0 | 230.1 | 431.1 |
9 | Eeti Olavi Nieminen | Finalndia | 206.0 | 224.4 | 430.4 |
10 | Leonid Fedorow | ZSRR | 201.0 | 228.5 | 429.5 |
2Jw
3ZIO W Cortinie d Ampezzo (1956) - kombinację norweską rozegrano w następujących dniach: skoki w niedzielę 29 stycznia 1956 r., F. Gąsiency-Groń zajął 9 miejsce, biegi we wtorek 31 stycznia 1956 r. F. Gąsienca-Groń był siódmy i łącznie zajął3 miejsce z notą 436, 8 pkt - przyp. W.S.
[strona=4]
Ostatnio Pan Franciszek opowiadał o swoim skoku olimpijskim podczas Pucharu Świata w skokach w Zakopanem i w zakopiańskim Urzędzie Miasta. Wspomniał wspaniały moment, kiedy biało-czerwona poszła do góry, a on stał na podium z brązowym medalem olimpijskim zawieszonym na piersi. Cieszy go fakt, że jego wnuk, Tomasz Pochwała idzie w jego ślady. Tomek jest skoczkiem zakopiańskiej "Wisły", tak jak jego dziadek. Był honorowym gościem Zimowych Igrzysk Torino 2006.
Polski brąz w Cortina d' Ampezzo! Po 50 latach...
Z radości na western...
Zakopiańczyk, zawodnik zakopiańskiej "Wisły" Franciszek Gąsienica-Groń był uczestnikiem
Wojciech Szatkowski: Przed olimpiadą nie było Pana w składzie przygotowującym się do Igrzysk? Jak się więc stało, że pojechał Pan do Cortiny?
Franciszek Gąsienica-Groń: Wyjazd olimpijski wywalczyłem sobie zwycięstwem w zawodach w kombinacji norweskiej w szwajcarskim Le Brassus. Trener Woyna-Orlewicz uparł się, że musze jechać na te zawody i pojechałem. Tam zdobyłem kwalifikacje do startu olimpijskiego. Z Le Brassus pojechałem prosto do Cortiny na Igrzyska. Ja pojechałem na tę olimpiadę jako 4 zawodnik, rezerwowy. Obok mnie startowali: Józef Daniel-Krzeptowski, Jasiu Raszka i Olek Kowalski.
W.S: Na skoczni olimpijskiej "Italia" w treningach prezentował się Pan bardzo dobrze...
F.G-G: To prawda, skakałem prawie najlepiej, nie tylko z kombinatorów, ale i ze skoczków. Skakałem na sam dół skoczni. Trener nie pozwalał mi wiele skakać, ale koledzy i kibice chcieli oglądać moje skoki.
W.S: Jak Pan wspomina ceremonię otwarcia?
F.G-G: Nasza ekipa była dosyć duża, a w jej skład weszli: narciarze, hokeiści i bobsleiści. Otwarcie miało miejsce na nowoczesnym stadionie olimpijskim, zbudowanym w kształcie podkowy. Sztandarowym polskiej ekipy był biegacz Tadeusz Kwapień. Otrzymaliśmy na tę ceremonię ładne stroje: kurtki w kolorze ciemnopopielatym z kożuszkiem, czarne spodnie. Buty miałem stare, norweskie z cienką zelówką. Kupiłem je od Olka Kowalskiego, bo dla niego były za ciasne. Z tymi butami wiąże się też historia...
F.G-G: W jednym ze skoków treningowych przyhamowałem dosyć ostro i moje buty rozleciały się. Urwała się zelówka! Nowe buty, które chcieli mi dać, turystyczne zresztą, nie pasowały. Trener Orlewicz dał te moje buty do szewca i szewc tak poprzyklejał wspaniale, dał taka samą cienką gumę, że te buty służyły mi jeszcze przez trzy lata.
W.S: Jakie wrażenie robiło miasto olimpijskie?
F.G-G: Cortina robiła duże wrażenie. Podczas jednego ze spacerów oglądaliśmy na wystawie jednego ze sklepów sportowych medale olimpijskie. Wtedy mój kolega z kadry, biegacz Józef Rubiś, powiedział: - Tobie Franek pasuje ten brązowy medal. Potem okazało się, że ta wróżba była prawdziwa. I szczęśliwa...
W.S: Najpierw rozegrano skoki do kombinacji norweskiej. Jak Pan wypadł?
F.G-G: Początek konkursu był dla mnie fatalny. W pierwszym skoku za wcześnie odbiłem się z progu. Wykręciłem pół salta w powietrzu i spadłem na plecy. Po pierwszej serii byłem ostatni! W drugiej serii skakałem z rezerwą, ale dobrze, a trzeci skok był lepszy od drugiego. W sumie wylądowałem na 9 miejscu.
W.S.: A w biegu?
F.G-G: Leciałem fest. Wpadłem na metę tak zmordowany, że długo nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Dopiero jak się napiłem, już nie pamiętam czego, przyszedłem do siebie. Obliczanie wyników trwało długo. Najpierw Rosjanie obliczyli, że jestem trzeci. Potem podano ten wynik oficjalnie.
W.S: Pamięta Pan ceremonię rozdania medali?
F.G-G: Tak, takie chwile pamięta się na całe życie. Rozdanie medali za kombinacj
W.S: Lata 50. to w Polsce czasy stalinizmu. Czy odczuwaliście tę atmosferę także tam, w Cortinie?
F.G-G:Tak, byliśmy stale kontrolowani przez "opiekunów". Podam przykład. Redaktor Trojanowski z radia "Wolna Europa" próbował się do mnie dostać do hotelu, gdzie mieszkałem i porozmawiać o medalu, ale nie został wpuszczony. Spotkałem się z nim dużo później. My byliśmy przyzwyczajeni do takich działań, bo wiadomo jak wtedy było w Polsce. To były ciężkie czasy.
W.S: Jaka była nagroda za brązowy medal olimpijski?
F.G-G: Z radości zabrano nas, to jest ekipę kombinatorów klasycznych, skoczków i chyba biegaczy też, do kina na western. Dostałem też talon na motor "wuefemkę"
W.S: Jakie różnice widzi Pan pomiędzy sportem z 1956 r. i współczesnym?
F.G-G:Różnice są w sprzęcie i treningu. Sport kiedyś, w moich latach, był całkowicie amatorski. Skocznie były dużo gorzej przygotowane do zawodów, a teraz mają nowoczesne profile, rozbiegi. Dzisiaj wszystko prowadzone jest dużo bardziej perfekcyjnie niż kiedyś. Za to ambicja i wola walki były u nas, dawnych reprezentantów Polski, ogromne.
Rozmawiał: WOJCIECH SZATKOWSKI, MUZEUM TATRZAŃSKIE
autor: Wojciech Szatkowski, źródło: Informacja własna weź udział w dyskusji: 28