Tajner Leopold
[strona=1] Historię sportowej rodziny Tajnerów wpisano już dawno w biegowe szlaki i skocznie narciarskie Beskidów. Tajnerowie byli dla młodzieży Szczyrku, Wisły i Goleszowa tym, czym
W wielu publikacjach nazywano go „niespokojnym duchem Beskidów. Trudno o lepsze określenie dla charakteru tego człowieka. Był ciągłym poszukiwaczem dróg do sportowego sukcesu. Ciągle próbował nowych „wynalazków, które doprowadziłyby do podniesienia poziomu jego wychowanków. Niektóre kończyły się niepowodzeniem, ale trener „Poldek nie zrażał się i pracował dalej. Stąd pomysły: skoki na słomie, na maty kokosowe, skoki do wody na metalowej lince rozciągniętej nad goleszowickim kamieniołomem, a także skoki nad piaskownicą. Jego zapał udzielał się młodzieży. Dlatego Leopold Tajner jest postacią, która zapisała się niezwykle pozytywną kartą w historii PZN i polskiego narciarstwa. Jako zawodnik nie osiągnął najlepszych wyników, ale głównie zasłynął jako niestrudzony organizator sportu narciarskiego na terenie Śląska. W jego ślady poszli inni Tajnerowie, a obecnie jego syn Apoloniusz - trener kadry narodowej polskich skoczków.
Leopold Tajner urodził się 15 maja 1921 r. w Roztropicach. Wychowywał się w czworakach przy stawach rybnych, gdzie był zatrudniony jego ojciec. Zapytałem o historię rodziny Tajnerów obecnego trenera reprezentacji Polski - Apoloniusza Tajnera. - "Mój prapradziadek przybył z Austrii do Bielska, gdzie znajdował się garnizon austriacki, tam też ożenił się z Polką. Po zakończeniu służby rozpoczął pracę w Roztropicach i tam urodził się mój ojciec." Po tym wprowadzeniu wracamy do głównego bohatera - Leopolda Tajnera. Był on pierwszym z narciarskiej „dynastii, który rozpoczął zawodnicze uprawiania narciarstwa. "- Ojciec pochodził z biednej rodziny, było w niej 12 dzieci, z których sześcioro zmarło z biedy. Od małego interesował się sportem. Aby zdobyć sprzęt poszedł do pracy w kamieniołomach. Miał wielki talent... do młotka i tłuczenia kamieni. Potrafił natłuc w ciągu dnia furkę kamieni. Od małego, już w wieku 12-13 lat, ciężko pracował. Dlatego nie był zbyt wysoki." Leopold Tajner był pierwszym z rodziny, który odniósł międzynarodowe sukcesy. Zaczynał, tak jak starsi bracia, na nartach z klepek. Tak opisuje początki sportu w Goleszowie:
- Początki narciarstwa w Goleszowie notujemy około 1930 r. Pierwsze ślady dwóch desek założył zamiłowany w sporcie narciarskim, nie żyjący już dziś, Gustaw Kożdoń. Był on pierwszym zawodnikiem w konkurencjach klasycznych. Wybudował pierwszą skocznię narciarską, do 35 m, pod Goleszowską Górą1. Do grona pierwszych zawodników zaliczyć trzeba: Schindlera, Kluza, Wiśniewskiego, Sztreinera ... W latach 1933 - 36 odbyły się trzy konkursy skoków najlepszych skoczków Okręgu Śląskiego. Był to wielki pojedynek dwóch czołowych zawodników: Gustawa Kożdonia (SN PTT „Watra Cieszyn) oraz Mieczysława Kozdrunia (SKN Katowice). Długości skoków miał lepsze Kozdruń, ale stylowo górował Kożdoń. Ostatecznie Puchar Goleszowa wygrał dwukrotnie Gustaw Kożdoń. W przerwach między seriami skoków, grała dęta orkiestra cementowni Goleszów. Potych dobrze zorganizowanych zawodach, zdopingowana młodzież robotnicza rozpoczęła pierwsze treningi. Były to roczniki 1920 -25. W okresie letnim, mnóstwo biednych dzieci robotniczych pasała w kamieniołomach kozy. Wielu przyjezdnych nazywało Goleszów kozim miastem2.
1 Wg. kalendarium ze zbiorów Leopolda Tajnera skocznia „Pod Grabówką zaczęła powstawać już w 1926r. - przyp. W.S.
2Leopold Tajner, Historyczny rys sportu goleszowickiego, maszynopis w zbiorach autora.
[strona=2] Idąc w ślady Gustawa Kożdonia, Tajner zaczął wśród miejscowych chłopców -koziarzy, organizować zawody lekkoatletyczne, biegi krótkie i na średnich dystansach, skoki wzwyż, rzuty oszczepem, kulą i dyskiem oraz skoki o tyczce w okresie letnim. Sport narciarski był wtedy jeszcze elitarnym i niedostępnym dla biednych dzieci z robotniczych rodzin. Nie było ich przecież stać na zakup nart i kijków. Ale zamiłowanie do sportu narciarskiego i wola walki były silniejsze. Leopold Tajner
Marzył o narciarskich startach i własnych nartach oraz o lotach szybowców, które odbywały się na Górze Chełm. To były marzenia chłopaka z biednej rodziny. Jak się miało okazać, spełniły się po latach - Leopold Tajner został zawodnikiem kadry narodowej, a potem trenerem. Zaczął jednak od tłuczenia kamienia w goleszowskim kamieniołomie i nart. Zresztą nie tylko on. Tajnerowie mieli czterech synów i każdy z nich skakał na nartach. Najstarszy Alojzy miał tak potężne wybicie z progu skoczni, że wydawało się, jak pisał Adam Molenda, iż kiedy „wychodzi w powietrze, zabiera z sobą całą skocznię. Narty mieli zrobione z klepek od beczki, każdy z przyszłych narciarzy przywiązywał je drutami do butów i ruszał na skocznię. W tamtych przedwojennych czasach nikt jeszcze na serio nie myślał w Goleszowie o organizacji zawodów narciarskich, nie było też klubu. Przyszli skoczkowie i olimpijczycy byli więc samoukami. Tak samo, jak ich koledzy spod Giewontu - Marusarze. Alojzy Tajner szybko skończył z nartami i wszedł w dorosłe życie. Drugi z braci Tajnerów - Jan został mistrzem Śląska w skokach, w wieku zaledwie 17 lat. Wspomina:
- Ja właściwie byłem najlepszym biegaczem narciarskim w rodzinie, dzięki czemu udawało mi się odnosić sukcesy w kombinacji norweskiej. Uważam się za wychowanka Stanisława Marusarza, który nauczył mnie wszystkiego co w sporcie jest najważniejsze. Dokładnie pamiętam każdy trening, zawody, zgrupowanie. W końcu to były najpiękniejsze lata mojej młodości3.
Jan Tajner został dwukrotnie mistrzem Śląska w narciarstwie i zdobywał medale, już w latach 50, w zawodach Centralnej Rady Związków Zawodowych (CRZZ). Startował też, podczas służby wojskowej, w barwach CWKS4. Potem miał wypadek na skoczni w Wiśle-Głębcach (Łabajowie). Na zeskoku uderzył w mostek, łamiąc nogę z przemieszczeniem. To był koniec jego kariery sportowej.
W domu Tajnerów aż piszczało od biedy, więc Leopold Tajner wcześnie zmuszony był go opuścić i pracować na swoje utrzymanie. Może własnie ten fakt, że pracował od małego, spowodował, że zawsze był człowiekiem pracowitym i bardzo energicznym. W 1935 r. skończył szkołę podstawową i ojciec nakazał mu opuścić dom i szukać pracy. Poszedł w kierunku Chełmu, oddalonego 2 km od rodzinnego domu. Góra Chełm z lotniskiem szybowcowym ciągnęła go już dawniej. Trzy noce spał w kopie siana, w dzień pomagał pilotom usuwać szybowce z lądowiska. Po trzech dniach zainteresowano się nim, ktoś rozpoznał w chłopcu mistrza Śląska w skokach, i zatrudniono go jako pomocnika mechanika lotniczego. Kleił, montował, demontował szybowce i równocześnie szkolił się w sztuce latania. Zdobył uprawnienia pilota oblatywacza szybowców, ukończył kurs lotów holowanych i akrobacji lotniczej. Zimą brał udział w zgrupowaniach organizowanych przez Śląski Okręgowy Związek narciarski i startował w zawodach narciarskich. Zaczął uczęszczać do technikum lotniczego w Katowicach, lecz wojna przerwała edukację. Trener Apoloniusz Tajner wspomina:
- Uwielbiał szybowce, to była jego druga pasja. W 1939 r. lotnisko zostało zamknięte, a samoloty miały pojechać do Lwowa, lecz w Krakowie „Stukasy zniszczyły wszystko. Potem ojciec wrócił do Goleszowa. W czasie wojny ojciec przez 3 lata był na robotach przymusowych, a potem wcielono go siłą do armii niemieckiej jako Ślązaka. Pracował jako mechanik samolotowy. Był we Francji, Afryce i na Ukrainie w czasie kompanii rosyjskiej.
3Adam Molenda, Orla familia, „Dziennik Polski z 26 stycznia 2001 r.
4CWKS - Centralny Wojskowy Klub Sportowy, powstał w 1950 r. w Zakopanem. Istnieje obecnie jako WKS Zakopane.
[strona=3] Po wojnie wrócił do narciarstwa i szybownictwa. Zajmował się tymi sportami równolegle. Trzeba było właściwie wszystko zaczynać od nowa. Bardzo pomagał swojemu młodszemu bratu - Władysławowi, którego sam wychowywał. Kontynuował także swoje przedwojenne pasje szybowcowe. Latem startował na szybowcach, a zimą w kombinacji norweskiej. Jako reprezentant Polski dwukrotnie wziął udział w Zimowych Igrzyskach olimpijskich, w 1948 i 1952 r. W szwajcarskim St. Moritz startował w mundurze amerykańskiego oficera, z powodu braku reprezentacyjnego ubrania. Na
Mimo tak ciężkich warunków nigdy nie zrezygnował z nart. Wracając z St. Moritz do domu, wziął udział w konkursie skoków w Szpindlerowym Młynie i wygrał w porywającym publiczność stylu. Wtedy właśnie ktoś po raz pierwszy nazwał go jastrzębiem. Pokonał światową czołówkę: Norwegów - Asbjoerna Ruuda, Thrane i Erikssona, Szwedów - Karlssona i Sjeldrupa, skoczków czechosłowackich - Remzę, Felixa i Lennemayera. Mimo ciężkich warunków - wiał silny wiatr - skoczył w pierwszej serii aż 79 metrów i objął prowadzenie. Drugi skok, o takiej samej długości, zapewnił mu zdecydowane zwycięstwo. W 1950 r. wygrał także międzynarodowy konkurs skoków w Oberhofie w Niemczech Wschodnich (dawne NRD). W 1952 r. wziął ślub z panią Heleną z domu Madeja. W tym samym roku startował na ZIO w Oslo w Norwegii. " Na treningach skakało mu się bardzo dobrze, ale zwichnął nogę w kolanie. Mimo kontuzji startował w olimpijskim konkursie" - wspomina olimpijski start swojego ojca Apoloniusz Tajner. Zajął 39 lokatę.
Rozwijał sport na Śląsku
Późniejsze operacje kolana spowodowały, że wycofał się z uprawiania narciarstwa. Chociaż jeszcze w 1960 r. skokiem otwierał skocznię w Nydku w Czechosłowacji. Oddał się wtedy z wielkim zapałem pracy trenerskiej. Kończył kursy, był trenerem klasy mistrzowskiej. Wiedział bowiem, w jak opłakanym stanie znajdują się obiekty sportowe Śląska. Doprowadził do tego, że już w latach 40 - tych została oświetlona skocznia w Goleszowie. Dzięki jego zapałowi powstało ok. 10 skoczni narciarskich i biegowy tor igielitowy. Wprowadzał wiele innowacji do treningu skoczków. Jako pierwszy w kraju, wzorem Norwegów, włączył do treningu zawodników skoki do wody. Uczył ich także skoków na słomę i na stalowej linie. Oto przykłady innowatorskich wynalazków trenera Leopolda Tajnera.
Skoki na słomie
W związku ze stosunkowo krótkim sezonem zimowym w Goleszowie działania trenera Leopolda Tajnera poszły w kierunku maksymalnego wydłużenia cyklu treningowego i stworzenia skoczkom dobrych warunków treningowych, przypominających zimowe, w sezonie letnim. Celem tego rodzaju treningów skoczków narciarskich było opanowanie podstawowych elementów: dojazdu, odbicia i lądowania. Pierwszą taką próbą były skoki narciarskie na słomie, które zapoczątkował jeszcze w drugiej połowie lat 40-tych. Po latach wynalazca z Goleszowa napisał:
- W okresie letniej zaprawy treningowej w latach 1947 - 48 pokryta została matami ze słomy średnia skocznia w Goleszowie, oraz mała skocznia na Górze Chełm. Wśród otoczenia, skoki na nartach w lecie, wzbudzały wielkie zainteresowanie. Uczyły głównym elementów techniki skoku, a w szczególności dojazdu do progu, odbicia i lądowania.
Te doświadczenia nie skończyły się jednak pełnym sukcesem.
- Po dwóch latach żmudnej pracy przy wykonywaniu i ciągłej naprawie mat słomianych, zmuszony byłem przerwać treningi. Powodem była za mała szybkość mimo smarownia nart parafiną i ropą oraz częste zrywanie mat przy lądowaniu z upadkiem. Wszystko to utrudniło systematyczne prowadzenie zajęć treningowych. Efekty szkolenia tego rodzaju treningu były więc też znikome.
Po niepowodzeniu ze słomą, Tajner wprowadził do treningu skoki narciarskie na drabinkach i płótnie. W latach 60. próbował też użycia mat kokosowych, a nawet słomy ryżowej do skoków letnich. Udało się z matami. Były one stosunkowo tanie i trener Tajner chciał by wypały one drogi igielit. Niestety jego pomysł nie został rozpropagowany na terenach, gdzie istniały skocznie narciarskie. Wtedy Leopold Tajner wdrażać zaczął w Wiśle kolejną innowację.
[strona=4]
Skoki na drabinkach i płótnie
Ponieważ śnieżna zima w okolicach Goleszowa była rzadkością, trener nadal poszukiwał metod przedłużenia cyklu treningowego na okres letni. Kolejnym pomysłem były skoki na drabinkach i płótnie. Te poszukiwania swego ojca tak opisuje jego syn - Apoloniusz: - Drabinki były smarowane grubo, białą apteczną parafina i przypominały bardzo dzisiejsze tory porcelanowe. Drabinki były bardzo szybkie. Lądowanie odbywało się na czerwownych
- Na rozbiegu dużej skoczni w Goleszowie położyłem drabinki z drzewa akacji, a na zeskoku na warstwie trocin rozłożyłem płótno brezentowe. Była to forma treningu najbardziej zbliżona do prawdziwego skoku narciarskiego. Skoczek osiągał szybkość taką samą jak na śniegu. Dojazd do progu, odbicie, lot odbywały się jak w normalnych warunkach. Natomiast lądowanie skoczka było bardziej utrudnione. Częste upadki spowodowane były bardzo śliskim brezentem pokrytym warstwą parafiny. Narty nie miały dostatecznej przyczepności, toteż przy każdym najmniejszym błędzie w drugiej fazie lotu i przy lądowaniu skoczek upadał... Na wiadomość o skokach narciarskich na drabinkach przyjechała delegacja narciarska z NRD, która podziwiała ten prowizoryczny trening. Oświadczyli jednocześnie, że mają w planie coś być może lepszego. I tak się stało, gdyż dwa lata później położyli na skoczniach tworzywo sztuczne i nazwali je igielitem.
Po trzech latach szkolenia skoków na drabinkach, z powodu dużego ryzyka podczas upadków trener Leopold Tajner zrezygnował z tej formy treningu.
Stalowa linka w szkoleniu skoczków
Kolejnym pomysłem Tajnera były skoki na stalowej lince, rozciągniętej nad kamieniołomem. Były one bardzo pomocne dla zawodników - skoczków, gdyż pozwalały na dokonanie poprawek w stylu skoku, a zwłaszcza uczyły idealnego prowadzenia nart. Pozwalały więc na uczenie się tych elementów, które miały zasadnicze znaczenie przy notach za jego styl. Sam Leopold Tajner wspomina:
- W starych kamieniołomach goleszowskich zamontowałem linę o długości 200 m. Skoczek zapięty w pasach spadochronowych po krótkim dojeździe do progu, odbiciu - wisiał w powietrzu zjeżdżając w dół z wysokości 20 m, z szybkością 70 - 80 km na godzinę, szybował na nartach skokowych wykonując zadanie. Była to dobra forma treningu skoczka, który zapoznawał się z aeorydamiką działania oporów powietrza w locie na jego układ ciała i sylwetkę. Zawodnik kończył skok prawidłowym lądowaniem z wypadem na trocinach. W szkoleniu zaawansowanych zawodników na stalowej lince wystąpiła duża poprawa w opanowaniu stylu i elegancji skoku. Najlepszym tego dowodem, była wysoka forma sportowa naszych zawodników-kadrowiczów w okresie zimy.
Byli to: WładysławTajner, Władysław Pytel, Karol Niedoba, Rudolf Śliż i Eugeniusz Wicherek, którzy zdobyli medale w narciarskich Mistrzostwach Śląska i Polski juniorów w skokach narciarskich. Z kadrowiczów zakopiańskich, którzy również odbyli kilka treningów, najwięcej zachwycał się tym Stefan Dziedzic. Wśród młodzieży nastąpiło wielkie zainteresowanie, bo skoki na stalowej linie były wielką atrakcją i dawaly dużo emocji. Pozwalały pokonać strach, lecącego na nartach w powietrzu skoczka.
[strona=5]
Skoki do wody
W okresie letnim Leopold Tajner wprowadził skoki na krótkich nartach do wody, ze skarpy o wysokości ok. 30 km.
- Stalowa linkę wykorzystałem również później do skoków do wody. Skoczek startował z wysokości ok. 20 m i lądował na wodzie... W tym samym czasie wybudowałem z młodzieżą dwa progi skoczni nad brzegiem jeziorka. Na rozbiegu położone były drabinki, skoczek dojeżdżał do progu na krótkich nartach bez wiązań, lądował w niej na głowę. Była to dość trudna forma treningu, ale pozwalała na wypracowanie odporności psychicznej i odwagi. Skoki z drabinek dowody, zmuszały zawodników do szybkiej reakcji mięśni nóg w momencie odbicia, dużej dynamiki lotu i całkowitego wychylenia, by lądować pod określonym kątem do wody.
Trener Tajner wymyślił też trampoliny do treningu akrobatycznego. Po skoku lądowanie odbywało się w trocinach. Sporządził także specjalne huśtawki do treningu skoczków. Kładł duży nacisk na trening akrobatyczny i ogólnorozwojowy. - Byliśmy wszyscy bardzo sprawni fizycznie, dużo bardziej niż skoczkowie kadry teraz - wspomina trening swojego ojca Apoloniusz Tajner.
Potem wszystkie doświadczenia przekazał bratu Władysławowi. Ten w sposób następujący wypowiada się o metodach treningowych brata:
- Od najmłodszych lat rosłem w narciarskiej atmosferze. Po prostu nie mogłem nie zostać narciarzem. U nas w Goleszowie wokół mojego starszego brata Poldka zawsze grupowała się spora gromadka młodzieży. A brat ciągle szukał nowych dróg szkolenia, ciągle starał się przedłużyć sezon. Najpierw skakaliśmy na słomianych matach, później próbowaliśmy skoków do wody i ćwiczeń na lince. Większość chłopców pracowała lub uczyła się rano. Dlatego też już osiem lat temu oświetliliśmy naszą skocznię. Poldek zawsze kładł nacisk na wszechstronne przygotowanie do skoków, nie ograniczające się nigdy do treningu na śniegu.
Tajner wprowadzał też skoki do piaskownicy. Rozpoczął je w Wiśle. Skoczek zjeżdżał po drabinkach na krótkich nartach, które po wybiciu się spadały w locie, by po kilku metrach lotu lądować z wypadem na piasku. W miejscu lądowania stało z boku dwóch zawodników, którzy trzymali poskładany koc, przyjmując na niego lecącego skoczka, celem zniwelowania nadmiaru szybkości i odchylenia.
[strona=6]
Marusarz Beskidów
Leopold Tajner był także entuzjastą budowy skoczni narciarskich. Z jego inicjatywy powstało ich około 10. Wybudował trzy skocznie w Goleszowie, które zostały pokryte igielitem w latach 60. Dwie z nich istnieją do dzisiaj, a największa trzecia, już się rozleciała. Osiągano na niej skoki do 47 metrów. Nie istnieje także skocznia na Baraniej Górze, na Przysłupie, gdzie zgrupowania zaczynały się na
Leopold Tajner ma czworo dzieci, spośród których Apoloniusz jest obecnie trenerem reprezentacji Polski. W latach 90. zrezygnował z trenerstwa. Przepracował kilkadziesiąt lat dla polskiego sportu, jako trener w klubach: „Olimpiii Goleszów i ROW Rybnik. Wychował setki skoczków, kombinatorów i biegaczy narciarskich.
Nasz dom był pełen sportowców, od rana do wieczora. Ojciec miał wspaniałą rękę do zawodników, którzy garnęli się do niego - opowiada Apoloniusz Tajner. Poprowadził kolejne pokolenia skoczków z rodziny Tajnerów: Władysława, Józefa, Henryka, Tadeusza, Andrzeja oraz syna Apoloniusza. W sumie zdobyli oni ponad 40 medali na Mistrzostwach Polski juniorów i seniorów. Najlepszy z nich okazał się Władysław Tajner - dwukrotny olimpijczyk (1956,1960 ) i mistrz Polski. Wychowankami trenera Leopolda byli także między innymi: Józef Łupieżowiec - mistrz Polski w kombinacji norweskiej, Jan Ligocki, Jan Kawulok, Stanisław Kawulok, Jan Legierski, Franciszek Legierski i wielu innych. Mieli bardzo dobre wyniki, a Jan Legierski i Stanisław i Jan Kawulokowie należeli do najlepszych na świecie w kombinacji norweskiej i byli olimpijczykami. Za swoją pracę w narciarstwie Leopold Tajner otrzymał wiele odznaczeń i nagród państwowych, między innymi: tytuł Mistrza Sportu, Złotą Odznakę PZN, Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, Złotą Odznakę Zasłużony w rozwoju województwa katowickiego, Zasłużonego Działacza Kultury Fizycznej, Medale 30-lecia i 40-lecia Polski Ludowej, Zasłużonego Działacza Sportu Związkowego, Złotą Odznakę Zasłużonemu w rozwoju województwa katowickiego i wiele innych.
Zmarł 24 lutego 1993 r."Obecnie w Goleszowie wszystko rozsypało się niestety. Sport odradza się, ale bardzo powoli, gdyż tam gdzie jest właściwy człowiek jest praca i grupa. Gdy go zabraknie, wszystko się kończy". Zapytałem trenera Apoloniusza Tajnera o najważniejszą cechę charakteru jego Ojca, odpowiedział: "- była nią osobowość, poparta ogromną pracą. Był bardzo lubiany przez młodzież. Chłopcy z klubu pomagali nawet w budowie naszego domu. Tak lubili mojego ojca." Wypada tylko życzyć polskiemu narciarstwu, by nigdy nie zabrakło mu trenerów pokroju Leopolda Tajnera - niespokojnego ducha Beskidów. Trenerską schedę po ojcu przejął jego syn - Apoloniusz - współtwórca ogromnego sukcesu Adama Małysza i polskich skoków. Jego syn, Tomisław Tajner jest członkiem kadry olimpijskiej w skokach narciarskich i z wynikiem 195 m plasuje się w czołówce jeśli chodzi o długość skoków oddanych przez polskich skoczków. Rodzinna, piękna tradycja trwa więc nadal.
Wojciech Szatkowski (Muzeum Tatrzańskie)
kontakt: museum@tatrynet.pl
autor: Wojciech Szatkowski, źródło: Informacja własna weź udział w dyskusji: 0