Adam Małysz inaczej- wywiad
Mistrzu Adamie, jest propozycja: nie będziemy gadać o zawodach w Lahti i Planicy, nie będziemy ci liczyć punktów i szans na kolejne zdobycie Pucharu Świata. Słowem - zapominamy o skokach. Przyjmujesz ofertę?
- Z radością! Ale o czym - w takim razie - będziemy mówić?
O typowo męskich upodobaniach: dziewczyny, samochody, fotografia prasowa, komputery... To - zdaje się - twoje pasje?
- Owszem, ale z takim jednym zastrzeżeniem...
Nie powiesz chyba, że nie lubisz kobiet?
- Nie powiem, ale dżentelmeni nie mówią nie tylko o pieniądzach. Nie roztrząsają też publicznie kwestii męsko-damskich.
Zatem - pozostając dżentelmenem - powiedz jakie kobiety kochasz?
- Ładne, energiczne, z silnym charakterem, o wyraźnej osobowości, a przy tym trochę opiekuńcze.
Ile takich w życiu poznałeś?
- Powiedzmy, że jedną, jedyną...
Na imię jej Izabela?
- Owszem.
Poniekąd piękne, ale i trochę nudne. Tylko żona?
- Tylko. Nie, jest jeszcze jedna kobieta w domu: Karolinka.
Mistrz nie chce być wylewny. A może jeszcze parę damskich imion?
- Bardzo proszę: Xanthia, Lancia, Nubira, Formuła...
Mistrz kierownicy?
- O nie, za mistrza nie uważam się w żadnej dziedzinie. Nawet w skokach.
Mistrz się wyłamał. O skokach mieliśmy nie mówić. Skoro jednak zeszło na samochody - jakie było pierwsze ukochane auto Adama Małysza?
- ,,Maluch"! Ukochany tylko dlatego, że pierwszy. Od wczesnych dziecięcych lat była we mnie pasja do samochodów. Zaczęła się od tego, że z kolegami szaleliśmy na... rowerach, udając, że jeździmy TIR-ami albo jakimiś bardzo szybkimi samochodami.
Naśladowaliście odgłosy pracy silników? Było "brrr, brrrum"?
- Chyba bywało. A poza tym mnie bardzo pasowały samochody terenowe. Rowerem szalałem po górkach, wyobrażając sobie, że prowadzę terenowe auto z napędem na cztery koła.
Nie był to rower terenowy - typu mount bike?
- Nie. Takich wówczas jeszcze w Polsce nie było, w każdym razie ja nie miałem takiego roweru. Miałem "Pelikana".
Wróćmy do przesiadki do samochodu.
- Był ,,maluch", potem Volkswagen Golf, którego kupiłem w 1996...
Przepraszam: a prawo jazdy mistrz miał już wówczas?
- Miałem. Gdy tylko było to możliwe, kiedy skończyłem 18 lat, zrobiłem kurs. Kupiłem trzynastoletniego Malucha, w stanie dość opłakanym. Miałem jednak szwagra - blacharza, który pomógł mi doprowadzić ów bolid do stanu względnie normalnego. Wymieniliśmy, co było przegniłe, i pojechałem nim - dość późnym już wieczorem - do Frensztatu na zgrupowanie. Uparłem się, że pojadę właśnie moim pierwszym samochodem. Do ósmej robiliśmy, a o dziewiątej pojechałem. Szwagier z siostrą poszli spać, ale on nie mógł zasnąć. Miał wyrzuty sumienia, że puścił mnie w drogę do Czech tym zabytkiem. Wreszcie wstał, ubrał się i... ruszył za mną. Dojechał do granicy, ale mnie nie spotkał i wrócił. I to jemu cokolwiek się zepsuło, a nie mnie. Zgasły mu światła i wracał do domu na przeciwmgielnych. Takie były moje motoryzacyjne "pierwsze koty za płoty".
A później przyszły pierwsze zwycięstwa w konkursach Pucharu Świata, miejsca na podium i trochę kasy, więc...
- Pojechałem więc - marząc o Golfie "dwójce" - do Niemiec, w okolice Bielefeld, i kupiłem używaną "trójkę". Szukaliśmy czegoś - znów ze szwagrem - nawet w Holandii, ale było ciężko. Zbliżały się Święta Wielkanocne, więc wreszcie wrzuciliśmy tego Golfa na lawetę i przywieźliśmy go. Był lekko rozbity, ale w sumie bardzo dobry egzemplarz. Byłem z niego zadowolony. Jeździłem trzy lata i sprowadziłem z zagranicy Audi - "trójkę". Diesla TDI, zresztą Golf też miał silnik dieslowski. I tak się już przyzwyczaiłem, że nie wiem, czy kiedykolwiek kupiłbym "benzynę".
Zatem - w motoryzacji - mistrz szedł cały czas do przodu?
- Nie. Przestałem wygrywać na skoczni i zrobiło się krucho. Przyszło sprzedać tę "audicę", żeby mieć co jeść. Chyba z pół roku nie miałem żadnego samochodu. Ale wciąż nie opuszczała mnie namiętność do aut terenowych. Pamiętam, jak byliśmy na zgrupowaniu w Harrachovie, to na jakimś podwórku stał Jeep Grand Cherokee. Chodziłem wokół niego jak wokół relikwii. Zaglądałem z tyłu, z przodu, z boku - aż się bałem, że właściciel się zainteresuje, czy jakiś złodziej mu nie chce ukraść tego samochodu. Trzy - cztery razy dziennie oglądałem owo cacko - tak mi się podobało.
I przyszedł dzień spełnienia marzeń - stałeś się właścicielem Jeepa Grand Cherokee?
- No, tak. Najpierw znów przyszły sukcesy na skoczni i po niejakich staraniach zrealizowałem dziecięce marzenia.
Pamiętam, że miałeś też Opla Tigrę?
- Nic ciekawego. Żona się napaliła, ale ja nie miałem sympatii dla tego samochodu. Strasznie żarł benzynę.
I tak dojechaliśmy do Citroena - "piątki", którą wygrałeś w naszym plebiscycie...
- Bardzo udany samochód, szczególnie jeśli chodzi o zawieszenie. Super, byłem zachwycony. Nie miałem zbyt wielu okazji, żeby nim jeździć, ale to płynie, a nie jedzie.
A teraz - jak wiem - mistrz wkrótce odbierze kolejnego Citroena za drugie zwycięstwo w Plebiscycie na Sportowca Roku...
- Tak, ale tego nie piszcie!
Czego?
- Nie podawajcie dnia, ani godziny... Trochę się boję "komitetów powitalnych".
Ale paru dziennikarzy możemy zaprosić?
- Paru... - tak. Wiem, że będzie jakaś minikonferencja prasowa.
Teraz - po negocjacjach z Citroenem - odbierzesz "ósemkę", w zamian za dwie "C-piątki" - roczną i nową.
- Tak mi się wymarzyło. Lubię duże samochody, więc chcę spróbować czegoś nowego.
Miałeś jakieś przygody związane z pasją motoryzacyjną, odbyłeś ciekawe wycieczki?
- Byliśmy w Chorwacji, na wyspie Krk, dość daleko... Tak w ogóle to mnie nie przeraża długa jazda samochodem. Lubię prowadzić - nawet w nocy, na długich trasach. Wolę to niż samoloty, bo coś się dzieje i sprawia mi przyjemność. Chyba, że jest to w Stanach Zjednoczonych - tam się nie da jeździć!
A to dlaczego?
- Prowadziłem samochód, gdy jechaliśmy - przed igrzyskami w Salt Lake City - do Cedar City. Piękna, szeroka autostrada, a ograniczenie prędkości takie, że można usnąć za kierownicą. Załączasz "drivera", który ci nie pozwala na przekroczenie dozwolonych mil na godzinę, wszyscy śpią koło ciebie i wleczesz się, wleczesz, aż masz już tego dosyć. A szybciej nie pojedziesz, bo zaraz pojawią się "koguty", które cię skasują.
Dość o samochodach. Czy nigdy nie ciągnęło cię - kiedy "posuwałeś" rowerkiem po górach - do motocykli? Rajdy obserwowane - trial, a może nawet żużel?
- Nie. Nigdy nie miałem do tego zamiłowania. Tomaszem Gollobem na pewno bym nie został. Teraz zastanawiam się nad motocyklami, ale myślę, że jeśli już - to raczej czterokołowce. To bardzo fajne i kojarzy się z terenem, a więc z... terenowymi samochodami.
A skutery-bajery, na przykład wodne? I wodne narty?
- Wodne skutery - tak. Narty na wodzie? Próbowałem, właśnie w Chorwacji, ale nie wciągnęło mnie.
Czy mistrz pozwoli, że do szaleństw wodnych oraz innych powrócimy przy następnej rozmowie?
- O kurczę, tak - muszę zacząć się pakować. Rano lecimy do Helsinek, a potem do Lahti.
W Oslo rozmawiał Marek Serafin