Strona główna • Artykuły

Upadki w skokach narciarskich – część 1: Thams – pierwsza ofiara pogoni za rekordem...

[strona=1]

Skoki narciarskie należą od lat, zaryzykowałbym nawet twierdzenie, że od początków dziejów podniebnej dyscypliny, do grupy sportów nazwijmy je ekstremalnych. Może nawet wybitnie ekstremalnych. I chociaż niezapomniany Bogumił Kobiela mówił: - Jak się nie wywrócis to się nie naucys, to akurat to twierdzenie w przypadku skoków mija się z prawdą. Czasami upadki kończyły kariery i to świetnych zawodników, czasami niweczyły trud wieloletniego treningu. Są jednak wpisane w ryzyko tego sportu i zawodnicy świadomie to ryzyko podejmują. Dlatego też zdarzają się w czasie konkursów upadki zawodników. Niektóre bardzo poważne (obecnie coraz rzadziej na szczęście), inne mniej. One właśnie są tematem niniejszego artykułu, a raczej serii artykułów.

Ciekawe, ale w sieci ten pasjonujący temat nie doczekał się wyczerpującego opracowania, które byłoby dla nas autorów w stu procentach satysfakcjonujące. Jest trochę danych, są filmy na "YouTube", ale to wszystko nie to... Dlatego podjęliśmy ten właśnie temat, licząc że pokażemy go w sposób ciekawy i wywołamy, na progu sezonu zimowego ciekawą dyskusję. Chcemy pokazać upadki od początku skoków narciarskich (od 1928 r.) aż do dzisiaj. Naszym celem jest przede wszystkim zobrazowanie jakie najcięższe upadki w historii skoków miały miejsce od lat 20. do okresu nam współczesnego, dlaczego się one wydarzyły i jakie były ich konsekwencje dla zawodników i dla dyscypliny. Oczywiście dokonaliśmy wyboru i pokażemy kilkadziesiąt sytuacji ekstremalnych, które zakończyły się upadkami zawodników. Pokażemy też takie, niestety, które skończyły się śmiercią zawodników, oraz te które spowodowały ich trwałe kalectwo. Najwięcej będzie w poniższym tekście upadków, które skończyły się, o ile można tak powiedzieć, "szczęśliwie" i bez trwałych konsekwencji zdrowotnych. Pokażemy też kilka sytuacji komicznych. Generalnie temat jest jednak bardzo poważny. Ja jako miłośnik dawnych skoków opracowałem upadki w latach od 1924 - 2000, a Natalia Konarzewska w czasach współczesnych i w ostatniej dekadzie. Ponadto opracowała ona fragment tekstu dotyczący tego jakie jest stanowisko Komisji Skoków FIS w sprawie bezpieczeństwa zawodników. Znakomitym uzupełnieniem tego tekstu będzie film o upadkach, autorstwa "Nanu" (Natalia Konarzewska), który można sobie ściągnąć na komputer. Polecam go wszystkim. Życzymy Państwu udanej lektury i liczymy na liczne, przychylne głosy i ciekawą dyskusję na temat upadków w skokach narciarskich, ich przyczyn etc.

Polowanie na "siedemdziesiątkę" i upadek Thamsa... w St. Moritz (1928)

Zacznijmy od lat 20., przenosząc się do jednej z europejskich stolic sportów zimowych - do uroczego, pokrytego świeżym śniegiem szwajcarskiego Saint Moritz. Miasto zmienia się: na ulicach pełno narciarzy, wielojęzyczny tłum wokół nich, narty, narty i jeszcze raz drewniane narty. Ludzie w pumpach, ekipy, kolorowe swetry - tryumf sprawności fizycznej, radości życia i rywalizacji na najwyższym poziomie. Jest przecież rok 1928 i zaczynają się II. Zimowe Igrzyska Olimpijskie. W ich ramach ma być rozegrany, jako część programu narciarstwa klasycznego, konkurs skoków na pięknym obiekcie olimpijskim, spod którego w tle widzowie widzą góry. Na skoczni tysiące widzów. A kibice - wiadomo chcą, by skoczkowie ryzykowali... wtedy było tak samo... Myli się i to mocno ten, kto myśli, że sensacja i pogoń za rekordem są wytworem czasów nam współczesnych, tj. ostatnich lat XX wieku, doby: wszechobecnych mediów, uroczej "Dody" i internetu. Zwłaszcza w dyscyplinie skoków na nartach tłum żądny był zawsze tego, by zawodnik skakał, jak to się wtedy mówiło - "na całego", przełamywał bariery, ustanawiał nowe, coraz bardziej ryzykowne i wyśrubowane rekordy. Ludzie chcieli "chleba i igrzysk". Upadków na skoczniach świata było w tym okresie (lata 20.) o wiele więcej niż dziś: skocznie były gorzej przygotowane do zawodów (zeskok często był zbyt miękki), nie było wiązań bezpiecznikowych, kasków, nikt nie zawracał sobie głowy pomiarami wiatru i jego siły, bo tak naprawdę czym miałby je zmierzyć (takich przyrządów do pomiaru wiatru jeszcze nie było)? Dlatego konkursy wielokrotnie odbywały się w bardzo niekorzystnych warunkach atmosferycznych, na słabo przygotowanych obiektach i upadków było wiele. Trzeba więc stwierdzić, że w latach 20. kibice skoków także wymagali wiele od swoich idoli. Psychologiczne uzasadnienie takiego rozumowania jest przecież bardzo proste: ludzi bawią rzeczy ekstremalne, przełamywanie barier - tak było, jest i będzie. To pociąga. Tak było i wtedy 80 lat temu.

Przykładem szaleńczego pościgu za rekordem, a w konsekwencji tego wyścigu bardzo ciężkiego upadku, była historia norweskiego skoczka, Jacoba "Tulli" Tullina Thamsa, dzierżącego zaszczytny tytuł pierwszego mistrza olimpijskiego w skokach z Chamonix (1924), który jako pierwszy pokonał magiczną dla zawodników granicę 70 m, na skoczni w norweskim Odnes. Niestety, na swoich drugich ZIO, odniósł ciężką kontuzję, próbując pobić swój dotychczasowy rekord, a opis jego upadku skreślił działacz PZN, późniejszy kapitan sportowy PZN, Stanisław Faecher: - Popołudniowy "wielki" konkurs skoków, przyniósł podobno szerokiej publiczności rozczarowanie o tyle, że nie padła upragniona "siedemdziesiątka". Ogół był tak opętany manją rekordowej długości, że zapoznał nawet istotną wartość, którą w tym konkursie można było spostrzec. Ofiarą tej manji padł zresztą słynny król nart I Olimpiady Tallin Thams, który w niesamowitem polowaniu na długość, wybił się z całą potęgą swej umiejętności i przelatując jak rozpętany pocisk 73 m, dał na zeskoku widowisko katastrofy upadku. Trzaskowi łamanych nart towarzyszył okrzyk przerażenia tłumów, a porwane na strzępy wiązania uwolniły nogi skoczka, który o szczęściu może mówić, że względnie cało wyszedł z groźnego upadku1.


1Stanisław Faecher, II. Olimpiada Zimowa w St. Moritz, 11 - 19.02. 1928, w: "Narciarstwo Polskie", Kraków 1929, t.3, s. 76-77[strona=2]Tyle Faecher. Po pierwsze przypomnijmy pewne mało znane fakty. Konkurs ten przeszedł do historii z powodu rozbieżności pomiędzy Norwegami a Szwajcarami, co do ustawienia wysokości rozbiegu (znalazłem taką informację w zbiorach po Bronku Czechu, teczka "Bronek Czech 1928"). Norwegowie nie chcieli dopuścić, by rozbieg był zbyt wysoki, bo mogło to doprowadzić do upadków najlepszych (w tym oczywiście Norwegów, którzy byli jednak najlepszymi wtedy na świecie). Jak się miało okazać ich postulaty były słuszne. Z kolei Szwajcarzy liczyli, że wysoki rozbieg promuje ich zawodników, którzy dobrze znali obiekt w St. Mortitz i byli na nim "oskakani". Koniec końców stanęło przy wysokim rozbiegu. Thams chciał bronić swojego tytułu mistrza olimpijskiego, po pierwszej serii skoków był 5., a w drugim skoku poszedł na całego - po potężnym wybiciu i ładnym locie osiągnął aż 73 m, co było najdłuższym skokiem oddanym kiedykolwiek w tym czasie, ale go nie mógł ustać, ciężki upadek wyeliminował go z walki o medal (zajął dopiero 28. miejsce). Faecher pisze o trzasku łamanych nart, co świadczy, że upadek musiał być potwornie ciężki. Zawodnik z tego co wiadomo nie stracił przytomności, ale jedno ze źródeł mówi o kontuzji kręgosłupa, a więc było to bardzo poważne. Być może nie opuścił skoczni o własnych siłach.

Tego dnia, w czasie olimpijskiego konkursu skoków było 8. upadków na 38. zawodników, a więc ponad 20%; upadli: Ban (Japonia), Kleppen, Thams (Norwegia), Czech (Polska), Bernasconi (Włochy), Trojani, Vuilleumier (Szwajcaria), Ericsson (Szwecja). Warto dodać, że w tej grupie miało upadki aż 3. czołowych zawodników: Thams, Kleppen i nasz Czech, którzy, gdyby swoje skoki ustali, mieli szanse nawet na medal (z pewnością Thams), bądź na miejsca w czołówce (Kleppen i Czech), co rodzi całkiem uzasadnione podejrzenie, że rozbieg był jednak ustawiony zbyt wysoko, lub wiał na skoczni zbyt silny wiatr, ale raczej to pierwsze. Sędziowie i jury konkursu tym razem trochę zawiedli. Wśród tych, którzy upadli było też dwóch czołowych skoczków szwajcarskich.

Faecher wspomina, że zawodnik (chodzi o Thamsa): "względnie cało wyszedł z groźnego upadku", ale czy rzeczywiście tak było naprawdę? Znalazłem informację, że po tym pechowym konkursie Thams przestał skakać na nartach, z powodu kontuzji kręgosłupa, której nabawił się podczas feralnego upadku w Szwajcarii. Informacja ta jednak jest nie do końca prawdziwa i nie znajduje potwierdzenia w dalszych źródłach, bo w późniejszych latach znajdujemy niewiele jego wartościowych wyników sportowych, ale jednak je znajdujemy i np. wiemy, że był 10. na MŚ FIS w Oslo (28 lutego 1930 r.), ale widać, że po St. Moritz poziom jego skakania uległ jednak znacznemu obniżeniu (wcześniej był w czołówce, a tu nagle miejsca 10. i poza "dziesiątką", a więc gorsze - przyp. Autorów). Ślad w psychice musiał pozostać. Na szczęście "Tulla" nie zerwał ze sportem profesjonalnym i został srebrnym medalistą olimpijskim w żeglarstwie w kategorii łodzi do 8 m długości. Był on jednak pierwszą ofiarą pogoni za rekordem w skokach narciarskich.[strona=3]Upadki Bronka Czecha w St. Moritz i w Raxie...

Na tych igrzyskach dwa upadki w otwartym konkursie skoków miał nasz Bronek Czech, na szczęście obydwa niezbyt groźne (to były bardziej podparcia skoku niż ciężkie upadki). Natomiast rok wcześniej przed olimpiadą pierwszym sukcesem Czecha było zdobycie tytułu międzynarodowego mistrza Austrii w kombinacji norweskiej w 1927 r.2 w Raxie, gdzie na tamtejszej skoczni Bronek miał ciężki upadek spowodowany przez powiew silnego wiatru. Tak relacjonował ten skok, a w jego konsekwencji upadek na łamach "Przeglądu Sportowego":

...skoki odbywały się w najfatalniejszych warunkach, jakie sobie można wyobrazić, bo przy huraganowym prawie wietrze. Na terenowej skoczni z śnieżnym progiem wykazaliśmy jednak, że Polacy zrobili duży postęp w skokach. W pierwszej kolejce ustanowiłem rekord Raxu 33.5 metra. W drugim skoku wybiłem się na jakieś 32 metry. Gdy znajdowałem się w powietrzu na kulminacyjnej wysokości, potężne uderzenie wiatru zniosło mnie o cztery metry na lewo (!), poza nawias śnieżny, który kończył się około 27 m. Zamiast wylądować na zeskoku, zostałem rzucony na lód, poczułem piekielne uderzenie w głowę i półprzytomny, wykonawszy na stromym zboczu kilkanaście koziołków, poleciałem w dół. Tak się zemścił Rax za pokonanie jego skoczni. Podnosząc się po tym upadku, największym z wszystkich dotychczasowych moich wywrotek, czułem, że momentalnie cały puchnę: głowa, twarz, ręka, noga i nieszczęsny bok, na który mnie rzuciło!.3

Aby ubarwić ten tekst posłużę się wspomnieniem pana Mariana Woyny-Orlewicza, którego niedawno odwiedziłem w jego domu (pan Marian niedawno skończył 94 lata, ale pamięta szczegóły przedwojennych startów z niesamowitą dokładnością), który wspomina także trochę zabawne, bo gnojowe... upadki na Krokwi: - Kiedyś na Krokwi było dużo upadków już na zeskoku skoczni. Działo się tak dlatego, że na wiosnę górale do których należały pola pod Krokwią wywozili gnój na łąki na dole zeskoku i było tam często kilka kopek takiego gnoju. Stąd nieraz zawodnicy już po lądowaniu musieli je omijać, ci którzy robili to nieskutecznie, lądowali na stwardniałej kupie gnoju! To także były groźne upadki!

Zobacz filmy o upadkach w skokach autorstwa Natalii Konarzewskiej »

Za dwa tygodnie II część opowieści o upadkach skoczków w latach trzydziestych. Serdecznie zapraszamy!


2Zawody rozegrano 25 III 1927 r. na Rax-Plateau- W.S.

3Fragment wypowiedzi B. Czecha o zawodach o Mistrzostwo Austrii w 1927 r., z: H. Zdebska, Bohater sportowy. Studium indywidualnego przypadku B. Czecha, Kraków 1996, s. 44.

4Z wywiadu z Marianem Woyną-Orlewiczem, najstarszym w Polsce zimowym olimpijczykiem, z 14 listopada 2007 r. Wywiad nagrał i opracował Wojciech Szatkowski