Podsumowanie weekendu w Trondheim
Dwa konkursy na skoczni Granåsen pokazały kto dzieli i rządzi w pierwszym periodzie tego sezonu.
Thomas Morgenstern udowodnił, że doskonale przepracował jesienny okres przygotowawczy. Trzy konkursy - trzy zwycięstwa. Może to za mało, by nazywać go dominatorem, ale z pewnością pierwszy okres rywalizacji odbywa się w jego cieniu. Tuż za nim kroczą jego koledzy z drużyny.
Morgenstern - dominator?
Wiele wskazuje na to, że może to być sezon Thomasa Morgensterna. W każdym razie już na początku zaznaczył on bardzo mocno swą obecność na scenie. Jeszcze nie wiadomo, czy to początek takiego okresu dominacji, jakie mieli w swej karierze Goldberger, Peterka, Schmitt, Małysz, Janda czy Ahonen, ale na pewno "Morgi" nauczył się wygrywać. Niegdyś "wiecznie drugi", obecnie zwycięża lekko i z coraz większą przewagą. W drugim konkursie w Trondheim znokautował rywali w stylu wielkich mistrzów. W pierwszej serii skoczył o siedem metrów dalej niż zajmujący drugą pozycję Romøren, w drugiej już tylko spokojnie przypieczętował swój triumf i wygrał konkurs z przewagą 14.4 punkta.
Tradycyjnie Austria to nie jedna lokomotywa i tło, ale silna drużyna. W Trondheim na podium stawali obok Thomasa - Gregor Schlierenzauer, Andreas Kofler i Wolfgang Loitzl. Gdyby lider gdzieś się pogubił - każdy z nich jest w stanie walczyć o najwyższe laury.
Jeszcze w Kuusamo wydawało się, że Norwegowie są w stanie nawiązać walkę z gośćmi z Alp. Tymczasem na własnym terenie spisali się poniżej oczekiwań. Wiatr w żaglach stracili Roar Ljøkelsøy i Andres Bardal. Anders Jacobsen miał groźny upadek i przynajmniej na tydzień jest wyłączony z rywalizacji. Honor gospodarzy starali się ratować Tom Hilde i Bjørn Einar Romøren. Jeszcze w sobotę znalazło się w czołowej trójce miejsce dla tego młodszego, ale już w niedzielę polegli na całej linii. Austriackie podium w Norwegii to niemal policzek dla dumnych Skandynawów. Austriacy udowodnili, że na razie nie mają sobie równych. W Trondheim osiągnęli niemal wszytko co się dało osiągnąć, bo na sześć miejsc na podium zgarnęli aż pięć. A w tym tygodniu PŚ przenosi się na ich teren. Wskutek złych warunków pogodowych w słoweńskim Kranj, w Villach odbędą się dwa konkursy. Tak więc Alexander Pointner ma powody, by szeroko się uśmiechać.
Kto podejmie rękawicę?
Poza Austriakami i Norwegami mało kto dobija się na razie do czołówki. Jernej Damjan stara się nawiązać walkę, ale brakuje mu stabilizacji. Podobnie jest z Adamem Małyszem, który dwukrotnie zajmował miejsca pod koniec pierwszej dziesiątki dzięki drugiemu skokowi. Również Finowie nie pokazują na razie wszystkiego na co ich stać. W pierwszej dziesiątce plasują się na razie zawsze mocny Janne Ahonen i Matti Hautamäki. Na pewno rozczarowała póki co postawa takich skoczków jak Harry Olli, Arttu Lappi czy Janne Happonen.
Również Szwajcarzy skaczą na razie nieco słabiej niż przed rokiem. Ammanowi brakuje błysku, a Kuettel powoli podnosi się z kryzysu jaki przeżywał latem. W Trondheim pokazał się za to Guido Landert - dwa razy zdobywając punkty. Nadal jest to jednak "pół drużyny".
W przypadku innych narodów trudno w tej chwili wskazać jakiegokolwiek zawodnika, który były w stanie nie tyle nawet wygrać konkurs, ale choćby na stałe zagościć w czołówce. Niemcy, Japończycy czy Rosjanie prezentują w tej chwili zaledwie przeciętny poziom.
Co z tym Stochem?
Jeśli chodzi o Polaków - to okazało się, że przedsezonowe zapowiedzi były jednak mocno na wyrost. Wciąż punktuje tylko Adam Małysz a reszta ma problemy z zakwalifikowaniem się do konkursu, o drugiej serii nie wspominając. Wszytko jest więc po staremu a postawa Kamila Stocha pokazuje, że jego wspaniałe występy pod koniec Grand Prix były tylko epizodem. Oby trenerzy znaleźli szybko sposób na powtórzenie takiego epizodu. Widać wyraźnie, że Kamil ma spory potencjał, ale wykorzystać go potrafi tylko okazjonalnie. Głównie zresztą podczas skoków treningowych i próbnych. Gdy nadchodzi walka o poważną stawkę, coś się psuje. Szkoda, że na razie nie udaje się zmienić tego trendu, bo przecież występy Kamila na MŚ w Sapporo, w wybranych konkursach zeszłej zimy, czy w końcówce lata pokazały, że jest to możliwe. Z wielką radością dla Kamila i polskich kibiców.
Tę niepokojącą tendencję można bardzo łatwo zobrazować na przykładzie dotychczasowych skoków Kamila w tym sezonie. Na treningach w Kuusamo Kamil dwukrotnie zajmował 31. miejsce, skacząc 131 i 124,5 metra. A już w kwalifikacjach do konkursu indywidualnego było fatalnie - tylko 109,5 metra i 48. miejsce. W serii próbnej wszakże Kamil oddał chyba najlepszy skok - 134 i 10. wynik, by już w konkursie skoczyć o 18 metrów krócej, co było 37. wynikiem indywidualnym! W Trondheim było podobnie. W treningach odpowiednio 126 metrów (7. miejsce) i 120,5 metra (18. miejsce) a w kwalifikacjach tylko 113 metrów co było 27. lokatą (a przecież w kwalifikacjach nie bierze udziału najlepsza "10"). W serii próbnej jednak było całkiem przyzwoicie - 119,5 to był 18. wynik, natomiast w konkursie znów tylko 113 i 34. lokata. Kamilowi udało się zmobilizować na niedzielne kwalifikacje - skoczył aż 121 metrów (13. pozycja) ale nie starczyło już sił na konkurs - 108 metrów i 35. miejsce.
Pokusiłem się o małą statystykę: skoki Kamila Stocha w treningach i seriach próbnych w tym roku to średnio 126 metrów oraz średnio 16 miejsce. Natomiast w kwalifikacjach oraz skokach konkursowych (a więc tam, gdzie skok ma znaczenie dla zawodnika) Kamil skakał przeciętnie 113,5 metra i zajął statystycznie 32 miejsce.
Oczywiście - taka statystyka nie daje nam pełnego obrazu sytuacji. Szczególnie w przypadku odległości, gdyż często treningi odbywają się z wyższych belek. Dodatkowo obraz nieco zaciemnia fakt, że w kwalifikacjach nie bierze udziału 10 najlepszych aktualnie zawodników. Ale już materiału do poważnych przemyśleń może nam dostarczyć fakt, że Kamil Stoch skakał nieźle w serii próbnej, a kilkadziesiąt minut później - często z tej samej belki oddawał skok o kilka lub kilkanaście metrów krótszy i zajmował miejsce niższe o kilkanaście oczek. Widać więc wyraźnie - gdy skok jest treningowy - Kamila stać na bardzo dużo. Gdy o stawkę - pojawiają się kłopoty. Podobnie rzecz ma się z pozostałymi polskimi skoczkami. Oni również w treningach skaczą lepiej niż w kwalifikacjach, lub konkursach, jeśli uda im się do nich zakwalifikować.
Póki co powtarza się więc zgrany scenariusz - czekamy na "błysk" Adama Małysza i odliczamy ilu jeszcze skoczków musi zepsuć skok, by któryś z pozostałych Polaków przebrnął do dalszej części rywalizacji. Jak na razie bezskutecznie.
autor: Marcin Hetnał, źródło: Informacja własna weź udział w dyskusji: 48