Garij Napałkow – radziecki gladiator przestworzy

  • 2017-04-09 12:52

W ponad półwiecznej historii rozgrywania dwóch konkursów indywidualnych na mistrzostwach świata tylko pięciu skoczkom udało się zgarnąć oba tytuły. Byli to w kolejności chronologicznej: Bjoern Wirkola, Garij Napałkow, Hans Georg Aschenbach, Adam Małysz i Stefan Kraft, który tej niezwykle trudnej sztuki dokonał minionej zimy podczas zmagań w Lahti. Stosunkowo najmniej znaną personą spośród tej plejady gwiazd jest reprezentant ZSRR, Napałkow, który stanie się bohaterem niniejszego tekstu.

Radziecka machina

Pierwszy obiekt do skoków narciarskich na terenach Rosji, niewielka drewniana skocznia, powstał w 1906 roku w okolicy Petersburga. Sześć lat później w miejscowości Jukka rozegrano pierwsze odnotowane w kronikach zawody w skokach. Przez dwie kolejne dekady dyscyplina ta najpierw w Rosji, a potem w Związku Radzieckim, funkcjonowała na marginesie krajowego sportu, a skoczkowie ze Wschodu na międzynarodowej arenie nie istnieli. Sytuacja zaczęła się zmieniać w latach 30-tych, kiedy to wyrastały jak grzyby po deszczu nowe skocznie, coraz bardziej dostosowane swoimi parametrami do przyjętych w Europie standardów. W latach 40-tych stanął duży, nowoczesny obiekt K-70 w Krasnojarsku, który stał się krokiem milowym w rozwoju tamtejszych skoków. Utworzona baza i system szkolenia zawodników okazały się nad wyraz skuteczne, a radzieccy skoczkowie szybko nadrabiali stracone lata. W połowie lat 50-tych z przytupem włączyli się do światowej rywalizacji i przez ponad dwadzieścia lat gościli w elicie skoczków narciarskich. Takie nazwiska jak Kamieński, Szamow, Biełousow, Cakadze, Borowitin po wsze czasy zapisały się historii skoków. Najbardziej udanym owocem radzieckiej myśli szkoleniowej był chyba jednak Garij Napałkow.

Grubas na skoczni

- Mieszkałem w centrum miasta Gorki (od 1990 roku Niżny Nowogród – przyp. red.), gdzie głównym zajęciem dzieci i młodzieży była jazda na nartach po okolicznych wzgórzach i wąwozach – wspomina 68-letni dziś znakomity przed laty skoczek - Zanim na stałe polubiłem się z nartami próbowałem kilku innych dyscyplin. Zacząłem osiągać dobre wyniki w pływaniu, jednak szybko straciłem do niego zapał. Następny był hokej, ale skończyło się podobnie. Skoki zafascynowały mnie wtedy, gdy w moim mieście zorganizowano zawody w międzynarodowej obsadzie z udziałem zawodników ze Skandynawii. Wówczas dotarło do mnie, że to jest ta dyscyplina, której chcę się bez reszty poświęcić.

Choć narty skokowe miał po raz pierwszy na nogach w wieku ośmiu lat, to skoki regularnie zaczął uprawiać późno, bo dopiero po ukończeniu czternastego roku życia. Dziś trudno sobie wyobrazić skoczka, który osiągnąłby światową klasę, rozpoczynając swoją przygodę na skoczni w takim wieku. Inna ciekawostka to taka, że gdy zaczynał przygodę na skoczni liczył sobie 148 cm. wzrostu i ważył... 68 kg! Tak bardzo zależało mu na osiągnięciu sukcesu w ukochanej dyscyplinie, że szybko pozbył się nadwagi. Na skoczni robił błyskawiczne postępy, niewiele czasu potrzebował, by przedrzeć się do krajowej czołówki.

Podwójnie złoty

Napałkow międzynarodowy debiut zanotował w sezonie 1967/68 podczas Turnieju Czterech Skoczni. Wygrał wówczas jeden z konkursów – na Bergisel w Innsbrucku. - To było przełomowe wydarzenie dla mnie i dla mojego trenera. Pamiętam, że warunki były wtedy bardzo trudne. Było ciepło i padał deszcz. Nikomu nie przyszło wcześniej do głowy, że zawodnik taki jak ja może wtedy pokonać Wirkolę czy Raszkę. A jednak – cieszy się Napałkow. Miesiąc później, w Grenoble, przyszedł czas na olimpijski debiut, o tym jednak później. Kolejnej zimy Garij utrzymywał kontakt ze światową czołówką, aż nadszedł w końcu bajeczny dla niego sezon 1969/70. Już Turniej Czterech Skoczni, który ukończył na trzecim miejscu, wygrywając inaugurację w Oberstdorfie, pokazał, że może się liczyć w walce o medale na najważniejszej imprezie sezonu. Po drodze zajął jeszcze czwarte miejsce podczas zawodów w Klingenthal i drugie w Oberhofie. Oba złote medale w Szczyrbskim Jeziorze wywalczył dzięki znakomitym skokom w drugich seriach atakując z dalszych pozycji. Na mniejszej skoczni uzyskał w pierwszej próbie 78,5 m. i plasował się na 10 miejscu. Na półmetku prowadził jego kolega z reprezentacji, mistrz olimpijski z Grenoble, Władimir Biełousow. - Traciłem do niego, jeśli mnie pamięć nie myli 7,6 pkt. Przed drugim skokiem byłem spokojny, byłem pewien, że uda mi się utrzymać miejsce w czołowej dziesiątce, co byłoby umiarkowanie zadowalającym rezultatem, zwłaszcza, że szanse na wygranie zawodów miał mój rodak – opowiada podwójny złoty medalista tamtych mistrzostw.

W drugiej próbie Napałkow uzyskał 84 m. i w ostatecznym rozrachunku wyprzedził o 3,9 pkt. Yukio Kasayę zdobywając złoty medal. Biełousow nie wytrzymał presji i ukończył rywalizację na szóstym miejscu. Na dużej skoczni zawodnik z Gorki po pierwszej części zawodów plasował się na 13 pozycji. - W przerwie dostałem od trenera wskazówkę, co można zrobić, żeby skoczyć dalej niż w pierwszej serii. Efekt był szokujący. Uzyskałem 109,5 m. Po wylądowaniu wpadłem w taką euforię, że mogłem zrobić sobie krzywdę. Zacząłem szaleńczo skakać z radości. Mogło się to skończyć upadkiem, dostałem potem burę od trenera – przypomina sobie rewelacja Czechosłowackiej imprezy. Napałkow finalnie wyprzedził o prawie 14 punktów, reprezentanta gospodarzy Jiriego Raskę. Jedynym, który teoretycznie mógł mu przeszkodzić w zdobyciu drugiego złota, był Ingolf Mork. Norweg uzyskał w finale taką samą odległość co reprezentant ZSRR, ale skoku nie ustał i nie liczył się w walce o medale.

Po mistrzostwach Garij nie zwalniał tempa. W marcu wybrał się na cykl konkursów rozgrywanych na północy Europy. Wygrał rywalizację w Lahti, Kuovali, Rovaniemi, a na Holmenkollen w Oslo zajął drugie miejsce. Tak znakomitego sezonu nigdy już jednak nie powtórzył...

Skoczek niespełniony

Napałkow nie miał szczęścia do rywalizacji na igrzyskach olimpijskich. Brak medalu z najważniejszej zimowej imprezy sprawił, że nigdy nie poczuł się do końca spełnionym sportowcem.

- Podczas igrzysk olimpijskich w Grenoble nasza drużyna składała się wyłącznie z młodych zawodników, którzy po raz pierwszy brali udział w imprezie tak dużej rangi – wspomina były radziecki skoczek - Na treningu przed pierwszym konkursem oddałem tak długi skok, że na zeskoku straciłem kontrolę nad nartami, skutkiem czego upadłem i uderzyłem głową w bryłę lodową. W punkcie medycznym zdiagnozowano mi wstrząśnienie mózgu. Stało się to podczas relacji na żywo. Moi rodzice oglądali transmisję w swoim domu, a moja mama tak to przeżyła, że się poważnie rozchorowała. Miałem zawroty głowy, ale uparłem się, by wystartować. W Grenoble zająłem 11 i 14 miejsce, moje aspiracje sięgały jednak wyżej. Przygotowując się do moich drugich igrzysk, w 1972 roku w Sapporo, trzykrotnie złamałem nogę. Na olimpiadzie startowałem ze złamaną stopą. Podkładałem pod nią metalową płytkę, owijałem bandażem i przyjmowałem środki przeciwbólowe. W pierwszej serii konkursu na dużej skoczni oddałem bardzo dobry skok na 99,5 m., oczyma wyobraźni już widziałem siebie na najwyższym stopniu podium, w drugiej nie wytrzymałem ciśnienia. Do dziś nie mogę się pogodzić z tym, co zrobiłem w drugiej serii i mam problemy, żeby o tym mówić (Napałkow uzyskał 92 metry i zawody zakończył na szóstej pozycji, na mniejszej skoczni był 7. – przyp. red.). Więcej olimpijskiej szansy nie dostałem.

Trzy tygodnie po igrzyskach w Sapporo wywalczył jeszcze srebrny medal na Uniwersjadzie w Lake Placid, potem do końca kariery niczym szczególnym już się nie wyróżnił. Zakończył ją dość wcześnie, bo już w wieku 28 lat. Przez całe sportowe życie towarzyszyły mu liczne urazy, stan jego zdrowia stale się pogarszał, mimo to zawziął się, by wystartować na jeszcze jednych igrzyskach, w 1976 roku w Innsbrucku. Mimo że na krajowym podwórku przeskakiwał kolegów z reprezentacji, którzy dostali bilet na austriacką imprezę, on sam do kadry się nie załapał. Powiedziano mu, że jest za stary. Po tym wydarzeniu stracił motywację i odstawił narty.



Od sportu do biznesu

Tuż po zakończeniu kariery, w 1977 roku, Napałkow objął funkcję trenera reprezentacji radzieckich skoczków. Był prawdziwym młokosem wśród szkoleniowców, mimo to długo nie musiał czekać na swój pierwszy sukces. Podczas mistrzostw świata w Lahti w 1978 roku doprowadził swojego podopiecznego Aleksieja Borowitina, ostatniego liczącego się na światowych skoczniach skoczka z ZSRR, do brązowego medalu. Dwa lata później w amerykańskim Lake Placid odbyły się igrzyska olimpijskie. Napałkow, pomimo że rozpoczął przygotowania z kadrą do tej imprezy, do Stanów Zjednoczonych nie poleciał. Jak sam twierdzi, starszym trenerom nie było na rękę, że taki młodzian jest opiekunem radzieckiej reprezentacji i doprowadzili do jego odwołania ze stanowiska. Był to czas, gdy reprezentanci ZSRR na dobre przestali się liczyć w światowej rywalizacji. Jedną z przyczyn był fakt, że rozpoczął się wówczas wyścig technologiczny, w którym przodowali Austriacy, a radzieckie skoki zostały pod tym względem w tyle. Inna sprawa, że wśród młodych skoczków próżno było szukać talentów na miarę Napałkowa, Biełousowa czy Kamieńskiego.

Po zakończeniu pracy z reprezentacją mistrz świata ze Szczyrbskiego Jeziora przez ponad dekadę opiekował się z powodzeniem ekipą młodych skoczków w klubie Dynamo. - Po 1990 roku zmniejszyły się dotacje państwowe, skoki zaczęły w Rosji po cichu umierać. Ja miałem rodzinę, którą musiałem wykarmić. Z pracy trenera było to już niemożliwe – żali się Napałkow.

Od tego czasu nie ma praktycznie kontaktu ze sportem. Został biznesmenem prowadząc własną dużą firmę. - Czasem obejrzę sobie jakąś trasmisję z zawodów Pucharu Świata, czasem sobie coś po cichu skomentuję – wyznaje były skoczek - To wszystko. Nie byłem w Soczi podczas igrzysk olimpijskich, na które, mogłoby się wydawać zostanę zaproszony jako zasłużony sportowiec. Nic z tych rzeczy. Kiedy przed członkami komisji oceniającej skocznie w Krasnej Polanie trzeba było wygłosić mowę, wtedy poproszono mnie o pomoc. Potem już nie byłem potrzebny... Czasami w nocy podczas snu skaczę jeszcze na nartach, ale nie mam już ochoty funkcjonować w tym sporcie.


Opracowano na podstawie:
Svoboda.org
Championat.com
Wyniki-skoki.hostingasp.pl
Źródła własne


Adrian Dworakowski, źródło: Informacja własna
oglądalność: (20659) komentarze: (23)

Komentowanie jest możliwe tylko po zalogowaniu

Zaloguj się

wątki wyłączone

Komentarze

  • Janeman profesor

    Miło , że jakby po pewnej przerwie wróciły artykuły historyczne.
    Zawsze czyta się je z ciekawością, niezależnie czy stanowią źródło wiedzy o "zamierzchłej" historii skoków, czy są tylko przypomnieniem tego co "przecież było tak niedawno ".
    O Napałkowie, aż wstyd się przyznać , wiedziałem dużo mniej niż o Cakadze, którego sylwetka też niedawno się tutaj pojawiła, ale to pewnie przez to, że Cakadze jest bardzo znany ze względu na samą narodowość, że już o tym jak "rozsławił" to nazwisko jego syn nie wspomnę ;)
    Jak zwykle świetna robota.

  • MarcinBB redaktor
    zasady pisowni

    Są regulowane przez Radę Języka Polskiego przy Polskiej Akademii Nauk. Tak jak przepisy ruchu drogowego albo kodeksu cywilnego przez odpowiednie ciała. Czym się różni spolszczanie od transkrypcji zalfabetów niełacińskich wyjaśnił Wojciechowski. Zasasy transkrypcji są jasne i obowiązujące. Natomiast transkrypcji polskiej z japońskiego po prostu nie ma. Stąd używamy angielskiej - Hepburna. Nie ma tu żadnej niekonsekwencji. Dlatego zasadniczo Yukio, nie Jukio. Natomiast gdyby tego imienia zaczętoużywać powszechnie, możnaby kiedyś dojść do formy Jukio. W końcu używamy niezgodnych z transkrypcją Hepburna słów: Tokio, Jokohama, gejsza czy wspomniany szogun.

  • Wojciechowski profesor
    @gosposia @Maradona

    To zapewne tradycja z dawnych wieków, kiedy nikt prawie nie znał żadnych obcych języków, a monarchów jakoś trzeba było na co dzień nazywać. W końcu i nasz Stefan Batory tak się przecież nie nazywał, a co dopiero mówić o władcach innych ziem. ;)

  • Maradona profesor
    @gosposia @Wojciechowski

    Wiem, że to trochę nie temat, ale jak już jesteśmy przy tym, to mnie osobiście strasznie irytuje spolszczanie imion zagranicznych władców i monarchów np. królowa Elżbieta, książę Karol itd. Wiem, że tak się przyjęło i tak jest niby poprawnie, ale dla mnie to jest dziwne i niezrozumiałe.

  • Wojciechowski profesor
    @gosposia @kolos

    W jakim "powszechnym obiegu"? Na pewno nie w Polsce - bo i po co, skoro od wieków przepisujemy cyrylicę na swoje?

    I o jakim "spolszczeniu" piszesz? To nie jest żadne spolszczenie. Spolszczenie byłoby wtedy, gdybyśmy pisali np. Dymitr Wasiljew, Dionizy Korniłow, Mikołaj Szamow, Mikołaj Kamieński. Chyba tego nie robimy, o ile czegoś nie przegapiłem.

  • Kolos profesor
    @gosposia @Wojciechowski

    I dlatego wszelkie spolszczania są złe. Także nazwisk rosyjskich, ukraińskich itp. Potem mamy po kilka wersji niby to "spolszczonych" imion i nazwisk... A i tak w powszechnym obiegu jest wersja angielska bo i tak po za wielkimi znawcami skoków nikogo nie interesuje jakie wyniki uzyskuje jakiś tam trzeciorzędny Kazach, czy Ukrainiec.

    Co do nazwisk Japońskich to przyjęła się szeroko taka a nie inna transkrypcja. I zmienianie tego na niby polską jest śmieszne.

  • Wojciechowski profesor
    @gosposia @gosposia

    "Niech będzie jedno, a dobrze" - i właśnie po to, Gosposiu, muszą być jednolite zasady stosowane przez wszystkich. Jakoś z "każdy słyszy i pisze jak słyszy" mi się to nie zgadza. ;)

  • gosposia weteran
    @dervish @dervish

    No, toś Pan sypnął takie uzasadnienie, że nie ma wyjścia.
    Dobrze, żeś Pan się jeszcze nie podparł do tego jakimś autorytetem moralnym.
    Na mój gosposi nos mógłby to być wybitny znawca spraw japońskich Bronisław Szogun. Na przykład.

  • gosposia weteran
    @gosposia @Wojciechowski

    A co tu tworzyć?
    1.Tak samo potrzebne jak trankrypcja rosyjskiego.
    Każdy słyszy i pisze jak słyszy. Wielka filozofia. Jak ktoś koniecznie musi zgarnąć kasę za 'tworzenie' to nie to sobie "transkrybuje". Być może, na mój gosposi nos, nie trzeba z tym nawet walczyć. W końcu nie może byc Toszimoto i Toczimoto. Niech będzie jedno, a dobrze.
    2. Porównania stosuje się zawsze takie, żeby każdy potencjalny interlokutor zrozumiał.
    3. No i na koniec. Ci, co ujadają na nas z powodu pisania po polsku nazwisk Japończyków i Rosjan są, przynajmniej, konsekwentni. Tych, którzy popierają pisanie nazwisk rosyjskich po polsku, a japońskich po angielsku w ogóle nie jestem w stanie zrozumieć. Ale może dlatego, żem tylko gosposia.

  • dervish profesor
    Yukio - zawsze i wszędzie

    Dla mnie imię japońskiego skoczka zawsze będzie kojarzyło się jako pisane przez "Y". Tak było od pierwszego razu kiedy dane mi było spotkać się z tym skoczkiem czyli podczas sławetnego T4S kiedy to po zwycięstwie w 3 pierwszych konkursach wrócił do Japonii by tam przygotowywać sie do IO w Sapporo. Wówczas w polskich gazetach pisało się jego imię przez "Y". To samo podczas konkursu olimpijskiego.
    Nie jestem purystą ale transkrypcja Jukio razi mnie podobnie jak raziłaby mnie transkrypcja innego sławnego japońskiego imienia Yoko (od Yoko Ono) pisanego "Joko".

  • Wojciechowski profesor
    @gosposia @gosposia

    Jednak jakieś emocje są - być może cyniczne - jeśli stosuje się takie porównania. Niczym przyrównanie masowego rozstrzeliwania jeńców do zabicia muchy plastikową łapką. Sam wolałbym transkrypcję polską japońskiego, ale takowej... po prostu nikt nie stworzył.

    Problem w tym, że jeszcze większy jest krzyk tych, którzy nie mogą przeboleć, że Polacy śmią mieć inną transkrypcję rosyjskiego niż Anglicy! I takich jest coraz więcej.

  • gosposia weteran

    @Wojciechowski
    Jakich emocji?
    Moje emocje w tej sprawie są żadne.
    A to, że używamy na angielską modłę, to nie znaczy, że nie trzeba tego zmienić.
    W czasie wojny, zgodnie z hitlerowskim prawem, za pomoc Żydom, każdy Polak miał dostać, w trybie przyspieszonym, kulę w łeb. W najlepszym wypadku. Do takiego prawa tez się należy stosować?
    Na mój gosposiny łeb, to pisanie przez Polaka "Kasaya" jest tak samo mądre jak pisanie "Vassiliev". Nie powinno być żadnej różnicy między traktowaniem rosyjskiego, a japońskiego. Oba łączy tylko i wyłącznie jedno. To, że zdecydowanie najłatwiej nam napisać te nazwiska tak jak je słyszymy. I tego należy się trzymać. Nawet jak "językoznawcy" uważają chwilowo inaczej. Ja w nich wierzę. Na mój gosposi nos muszą kiedyś wreszcie zmądrzeć.

  • Wojciechowski profesor
    @gosposia @gosposia

    Proponuję obojgu dyskutantom powściągnięcie emocji. Tak jak nie widzę oznak "szału spolszczania", tak chciałbym zauważyć, że akurat do transkrypcji alfabetu japońskiego używamy (może dość niefortunnie, ale tak się przyjęło) transkrypcji Hepburna, czyli na modłę angielską. Z wszelkimi odmianami cyrylicy i grażdanki historia jest zupełnie inna...

  • gosposia weteran

    @kolos
    Nie wiem jak tam @redakcja, ale kolega ewidentnie wpadł w amok.
    Oni przynajmniej imię napisali poprawnie.
    Na czym ma polegać, na polskich łamach, wyższość "Yukio" nad "Jukio"?
    Proponuje zimny prysznic. Jak na mój gosposi nos, to może pomóc.
    A jak nie, to już trzeba do szkoły.

  • Kolos profesor

    "Jukio Kasayę" - wyraźnie redakcja zatraciła się w tym szale spolszczania. Poprawna pisownia to "Yukio Kasaya"

  • gosposia weteran
    ten portal zaczyna dawać się lubić

    Od czasu kiedy zaczęły się tu pojawiać tego typu teksty.
    Panowei Dworakowski i Bucholz wprowadzili tu wraz z sobą pewną jakość i rzetelność, której wcześniej praktycznie nie było.
    Oczywiście dalej na portalu króluje główny nurt, czytaj naczelny i jego frauherrcymer, ale na szczęście są też inne materiały. Na tyle interesujące, że potrafią przyciągnąć również uwagę podchodzących do narciarskich artykułów z nieco większym dystansem niż przeciętny grillo-Krupówko-kibic, niektórych domowych gosposi.
    Przy okazji pozdrawiam panów Dworakowskiego i Bucholza. Gosposino-ciemnogrodowe Bóg zapłać.

  • Major_Kuprich profesor
    Porównanie

    W obu przypadkach Rosjanin i Czech mieli za sobą udane starty w lecie, następnie dobry period rozpoczynający sezon zimowy i kryzys podczas TCS wraz z kompletnym dołkiem w 2 części sezonu.

    Władysław Bojarincew - sezon 2014 / 2015 :
    47 miejsce w PŚ - 77 pkt
    Miejsca w 30 :
    14, 16, 16, 22, 23, 27, 27, 28, 30

    Wojciech Stursa - sezon 2016 / 2017 :
    36 miejsce w PŚ - 88 pkt
    Miejsca w 30:
    8, 10, 17, 20, 28, 30, 30

  • anonim
    @Malopolska @Malopolska

    No, akurat to był wybitnie loteryjny konkurs, poza nim Michaił miał tylko dwa miejsca w drugiej dziesiątce. Prędzej tu należy wymieniać Bojarincewa, który wprawdzie w fatalnej obsadzie, ale zajął 3. i 4. miejsce na LGP w Ałmatach, a potem też zaliczył sezon mimo wszystko lepszy od Maksimiczkina. W ogóle jego epizod był bardzo podobny do Stursy z tego roku, też nagły wystrzał w LGP, ale praktycznie tylko w Azji, a potem w PŚ stosunkowo dobry początek sezonu, a dalej mizeria gdzie nie mogli zdobyć ani punktu. Z tą różnicą, że u Vojtecha kryzys zaczął się z miesiąc wcześniej, a zdążył także zanotować lepsze lokaty od Władisława, między innymi dwa miejsca w dziesiątce.

  • Malopolska doświadczony
    Interesujący artykuł

    Napałkow i ogólnie radzieccy skoczkowie wpisali się dość mocno w historię skoków narciarskich. Obecnie w kadrze Rosji to jedynym liczącym się zawodnikiem pozostaje Klimov. Szkoda, że posypał się Maksimoczkin, który od 2 sezonów jest cieniem siebie. A jeszcze w sezonie 2013/14 zajął pamiętne 5 miejsce w Zakopanem.

  • anonim

    Bardzo ciekawy artykuł, wielkie dzięki dla autora za umilanie okresu wiosennej nudy w skokach :)

    Mam tylko dwie małe uwagi: Po pierwsze, Raszka chyba nie jest formą poprawną, mimo że w ten sposób się wymawia. W końcu np. Jiżi, Czestmir, czy Sztursa nikt raczej nie powie. Po drugie, myślę, że warto by było pokazać, w samym artykule, dlaczego te 109 metrów było takim spektakularnym wynikiem, zamiast zmuszać do zaglądania ze stron z wynikami.

Regulamin komentowania na łamach Skijumping.pl