Pięć tygodni w szpitalu psychiatrycznym - Eddie Edwards o swojej karierze

  • 2022-08-14 09:16

Świat wciąż dobrze pamięta Eddiego Edwardsa. W teatrze we francuskim Avinionie hitem jest obecnie sztuka "Leć, Eddie leć", opowiadająca o historii uważanego za największego nieudacznika wśród skoczków narciarskich Brytyjczyka. Sam Edwards co rusz pojawia się na różnego rodzaju eventach, nie dając o sobie zapomnieć. Niedawno udzielił obszernego wywiadu węgierskiej rozgłośni Sportradio, podczas którego po raz kolejny wrócił pamięcią do swojej absolutnie nietuzinkowej kariery.

"Wielka Brytania" na plecach

Moje marzenia o igrzyskach zaczęły się, gdy miałem siedem lub osiem lat. Oglądałem wtedy zmagania brytyjskich sportowców i pomyślałem sobie, że fajnie mieć na plecach dresów napis "Wielka Brytania" i dumnie w nim chodzić. Chciałem być taki jak oni. Próbowałem wielu różnych dyscyplin sportu, piłki nożnej, krykieta, rugby, siatkówki. Można powiedzieć, że byłem młodym, zdolnym, wszechstronnym sportowcem. Narty były pierwszą rzeczą, którą naprawdę pokochałem. Zacząłem rywalizować. Najpierw było narciarstwo alpejskie (Edwards zajął 9. miejsce w mistrzostwach świata amatorów w narciarstwie alpejskim - przyp. red.). Potem, kiedy pojechałem do Ameryki, aby wziąć udział w zawodach, skończyły mi się pieniądze. Zacząłem skakać na nartach, ponieważ było to tańsze. I dzięki temu później udało mi się zakwalifikować do igrzysk rozgrywanych w Calgary i spełnić swoje marzenia jako skoczek narciarski. Początki jednak były bardzo trudne. W ciągu pierwszych dwudziestu miesięcy uprawiania skoków miałem dwukrotnie pękniętą czaszkę. Złamałem szczękę, obojczyk, trzy żebra, uszkodziłem nerkę, kolano. Ale ciągle wracałem. Miesiąc po doznaniu pęknięcia czaszki, byłem już znowu na skoczni.

Z szafy na łóżko

Zacząłem skakać na nartach w Lake Placid w USA, gdzie dostałem trochę używanego sprzętu do skoków narciarskich. Najpierw była skocznia K-10, potem K-15, a potem przeniosłem się na K-40 i tak dalej. Kiedy przebywałem w Wielkiej Brytanii, trenowałem na sucho. Skakałem z dachu na materace w ogrodzie, z szafy na łóżko, z brzegu basenu do wody, żeby ćwiczyć odbicie. Robiłem więc wszystko, co na tamten czas mogłem, ponieważ tam gdzie mieszkałem, nie było skoczni narciarskiej ani śniegu. Również i te ćwiczenia pomogły mi spełnić marzenie i pojechać na olimpiadę.

Szpital psychiatryczny

Pamiętam okoliczności, w których dowiedziałem się, że pojadę na igrzyska. Przebywałem wtedy w Finlandii, zostałem tam zaproszony na treningi z fińską drużyną. Nie miałem gdzie się zatrzymać, nie miałem pieniędzy na hotel. Będąc na skoczni powiedziałem wszystkim, że nie mam gdzie spać. Jednym ze skoczków był malarz pokojowy i tynkarz, który pracował przy budowie szpitala psychiatrycznego. Zabrał mnie na recepcję szpitala i powiedział, kim jestem, że trenuję z fińską drużyną i że próbuję dostać się do Calgary na olimpiadę. W budynku tego szpitala psychiatrycznego remontowano jedno ze skrzydeł i pozwolono mi zająć jeden z pokoi. Spałem tam około pięciu tygodni. Było tam bardzo wygodnie i ciepło. Finowie byli bardzo mili. I w tym czasie dostałem list od Brytyjskiego Komitetu Olimpijskiego - "Gratulacje, zostałeś nominowany do reprezentacji, jedziesz do Calgary". Byłem bardzo, bardzo szczęśliwy. Ale zdarzało mi się sypiać w różnych miejscach: w samochodach, oborach, stodołach w temperaturze sięgającej minus 25 stopni. Bywało blisko tego, bym z braku pieniędzy przetrząsał śmietniki w poszukiwaniu jedzenia. Ale nigdy nie myślałem o rezygnacji. Za bardzo kochałem to, co robię.

Bez pieniędzy, trenera i sprzętu

Właściwie zawsze przyciągałem uwagę mediów. Kiedy startowałem w Pucharze Europy, lub kiedy brałem udział w niektórych zawodach Pucharu Świata, pojawiało się duże zainteresowanie, no bo jak to - skoczek narciarski z Wielkiej Brytanii? Wszyscy wiedzieli, że nie ma tam śniegu ani skoczni, a po mnie było widać, że nie miałem pieniędzy, trenera, sprzętu, ale wciąż tam byłem i próbowałem konkurować z innymi. Na stopy nakładałem sześć par skarpet, żeby za duże buty nie zsuwały mi się z nóg. Potem, kiedy pojechałem do Calgary, popularność przybrała gigantyczne rozmiary. Zaakceptowałem to, udzielałem wywiadów, wszystkim, którzy o to prosili i świetnie się przy tym bawiłem. Po igrzyskach, w samym tylko 1988 roku zarobiłem 700 000 funtów. Dostawałem 10 000 za godzinę, otwierając centrum handlowe. Zdarzyło mi się zarobić 65.000 w jeden dzień. Nawet dziś trudno mi uwierzyć, że to faktycznie się działo. 

Podcięte skrzydła Orła

99 procent skoczków obecnych w Calgary było zadowolonych z szumu, który zrobił się wokół mnie, ponieważ wiedzieli, że uwaga skierowana na mnie oznacza również, że w centrum uwagi są także skoki narciarskie. Było może kilku, którzy patrzyli na to krzywo, większość uważała jednak, że ​​to świetna reklama dla naszego sportu. Z pobytu w Calgary pamiętam wszystko. Jak jem śniadanie, jak minibus podjeżdża pod skocznię narciarską i jak przygotowuję się do zawodów. Miałem nowe wiązania narciarskie, które pożyczył mi zespół niemiecki, ponieważ moje pękły, więc przyzwyczajenie się do tych nowych wiązań zajęło mi trochę czasu. Miałem wcześniej tylko jeden skok próbny, ponieważ mój sprzęt był zepsuty, więc pominąłem serie treningowe. Nie byłem specjalnie przygotowany do rywalizacji na 70-metrowym obiekcie. Dlatego skoczyłem tylko około 55 metrów. Na 90-metrowej skoczni udało mi się jak na moje możliwości skoczyć całkiem dobrze. To był piękny dzień, niebo było błękitne, pogoda spokojna, nie było wiatru. Pamiętam też tłum pod skocznią. 50 tysięcy osób oglądających zawody, więc atmosfera była świetna. Cała Anglia modliła się wtedy, żebym się nie zabił (śmiech). Chciałbym powiedzieć, że leciałem jak orzeł, ale w rzeczywistości leciałem jak struś. Część działaczy była bardzo niezadowolona, że skoczek który kończy jako 58., bardziej przyciąga uwagę niż ten, który wygrywa złoty medal. Tak więc w końcu Międzynarodowa Federacja Narciarska wymyśliła tę nową zasadę, znaną również jako zasada „Eddiego Orła”. Chodziło o to, że sportowiec może zakwalifikować się na igrzyska tylko wtedy, gdy znajduje się na określonym miejscu światowego rankingu. I to naprawdę było smutne, bo chciałem kontynuować karierę i wziąć udział w kolejnych 3-4 olimpiadach, poprawiać się przez następne 20 lat. Podcięli mi skrzydła. 


Film naprawdę inspirujący

Kiedy byłem tam w Calgary, te 34 lata temu, nie przyszło mi do głowy, że moją przygodę ktoś kiedyś przeniesie na ekran. Trochę później zaczęło się to wydawać bardziej możliwe, ale gdy nakręcono film "Reggae na lodzie" o jamajskiej drużynie bobslejowej, pomyślałem, że już nigdy nie zrobią innego filmu o tej olimpiadzie. Jednak 23 lata temu, w 1999 roku, zaproponowano mi nakręcenie filmu o moim życiu. Podpisałem kontrakt z bardzo małą firmą, która musiała dopiero zebrać pieniądze na rozpoczęcie produkcji. Jeśli dobrze pamiętam, sytuacja wymagała kwoty 5 milionów dolarów. Musieli znaleźć reżysera, aktora, który mnie zagra. To był okres, kiedy spotykałem się ze scenarzystami. Rozmawialiśmy co wieczór przez dwa tygodnie i wspólnie ze mną prześledzili historię mojego życia w najdrobniejszych szczegółach, a następnie przygotowali scenariusz. Film został ukończony dopiero w 2016 roku, ale kiedy go zobaczyłem, bardzo mi się spodobał. Wszyscy wykonali fantastyczną robotę. Rozśmiesza mnie, sprawia, że ​​płaczę.Jest naprawdę inspirujący i dość autentycznie przedstawia historię mojego życia. Do dziś łzy napływają mi do oczu. Oczywiście niektóre fragmenty nie są prawdziwe, to licencja artystyczna. Na przykład gdy koledzy upijają mnie i w ten sposób nie uczestniczę w ceremonii otwarcia. W rzeczywistości nie mogło wydarzyć się nic, co sprawiłoby, abym ją przegapił. Ujmę to w ten sposób: gdyby Angelina Jolie zaoferowała mi gorący seks w zamian za odpuszczenie ceremonii otwarcia, powiedziałbym: dziękuję Angelino, schlebia mi to, ale nie dzisiaj. Oddałem życie za igrzyska olimpijskie.

Od czasu premiery do dziś codziennie otrzymuję e-maile. Wśród ich nadawców są osoby starsze, które wciąż pamiętają, co wydarzyło się w Calgary 34 lata temu. Piszą takie rzeczy jak: „byłem w kinie i bardzo mi się podobało, to była świetne". Piszą też młodzi, których nie było na świecie, gdy startowałem w Calgary. Piszą, że obejrzeli film i pokochali sport. Piszą ludzie, których zachęciłem w ten sposób do nauki jazdy na nartach, do tego by rozwijać się fizycznie, a także osoby, które również chcą wystąpić kiedyś na igrzyskach w dyscyplinie, którą uprawiają. Inspirowanie innych ludzi jest naprawdę wspaniałe. 

"Tynkuję i buduję"

Dziś jeżdżę po świecie i wygłaszam wiele wykładów. Opowiadam o moim życiu, o tym, jak dostałem się do światowego sportu, jak znalazłem się na olimpiadzie, o wszystkich zabawnych historiach, których doświadczyłem podczas przygotowań. Opowiadam trochę o filmie, o tym jak zobrazował moje życie. W ten sposób podróżuję po świecie, byłem w Australii, Nowej Zelandii, Chinach, Europie i Skandynawii, Ameryce, Kanadzie. A kiedy tego nie robię, buduję i remontuję domy. Nadal lubię brudzić sobie ręce i wykonywać swoją codzienną pracę. Tynkuję i buduję.

 
Czytaj też: Największy rywal Eddiego Edwardsa, czyli niezwykła opowieść o skoczku z Holandii

Adrian Dworakowski, źródło: Sportradio/Dailymail.co.uk/Theguardian.com
oglądalność: (9086) komentarze: (10)

Komentowanie jest możliwe tylko po zalogowaniu

Zaloguj się

wątki wyłączone

Komentarze

  • fridka1 profesor

    Bardzo lubię te wspomnienia sprzed lat. Sam film o Eddiem to była sympatyczna komedyjka, nie jakieś wielkie dzieło, ale film taki "akurat". Znalazłabym jeszcze parę nazwisk w świecie skoków za którymi stoi historia warta sfilmowania. Ogólnie za mało jest na dużym ekranie historii ze świata sportu.

  • Arturion profesor
    @alelesz22

    Ja bym jednak wolał po polsku. :-)

  • Adam90 profesor

    Być może wyników nie miał ale przynajmniej był uparty.A nasze orły jak zwykle mają do dyspozycji wszystko nic tylko trenować :). A wyników nie ma. W sensie podia, zwycięstwa eh dziwne.

  • alelesz22 bywalec
    @alelesz22

    Autorem książki jest Eddie Edwards.

  • alelesz22 bywalec
    @Arturion

    Jest książka „Eddie the Eagle: My Story” :D

  • Arturion profesor

    Dodam, iż jego biografię lub autobiografię (może nawet bardziej), przeczytałbym z przyjemnością.

  • Arturion profesor
    @alelesz22

    Tak. Sportowiec typu przedwojennego. I bardzo brytyjski z ducha.

  • alelesz22 bywalec

    Nie miałam okazji oglądać występów Eddiego, ale bardzo go lubię. Pozytywny, wesoły, a do tego niesamowicie ambitny facet. :D

  • Arturion profesor

    No i świetny tytuł! :-)

  • Arturion profesor

    "Chciałbym powiedzieć, że leciałem jak orzeł, ale w rzeczywistości leciałem jak struś".
    Fajny facet z fajnym poczuciem humoru. Kibicowałem mu.

Regulamin komentowania na łamach Skijumping.pl