Kristoffer Eriksen Sundal: "Moja największa frajda" [WYWIAD]

  • 2025-03-07 15:34

Kim jest Kristoffer Eriksen Sundal? Typowym norweskim skoczkiem, który pojawił się na krótko, by odnieść kilka sukcesów i zostać szybko zastąpionym kolejnym młodym talentem? A może zawodnikiem, przed którym otwiera się długa, obfitująca w trofea kariera? Tego na razie nie wiemy, ale kilku rzeczy można się dowiedzieć z poniższego tektu. Zapraszamy do lektury. 

Skijumping.pl: Dlaczego skoki?

Kristoffer Eriksen Sundal:  To dość ciekawa historia. Nie pamiętam dokładnie kiedy to było, być może w 2008, lub w 2009, może nawet w 2010 roku. Czyli miałem 7 lub 8 lat. Byłem na wycieczce na narty z rodziną. Nie byłem fanem biegów narciarskich. Nudziły mnie i męczyły. Więc mój dziadek wybudował mi małą skocznię ze śniegu tuż obok trasy biegowej. Zacząłem sobie skakać i to było to! Skakałem i skakałem. "Mamo, jeszcze godzinę, jeszcze dwie." Potem wybudowałem sobie sam skocznię we własnym ogródku i spędzałem całe weekendy skacząc. I właściwie cały wolny czas. Wracałem do domu ze szkoły, rzucałem torbę w kąt i prosto na moją skoczeńkę. A rok później dostałem w ramach prezentu pod choinkę roczną opłatę za trenowanie w klubie. Rodzice znaleźli trenera w Oslo i tak się zaczęło. To było moje życie od dzieciństwa, moja największa frajda. Na początku tylko tak to traktowałem - jak frajdę z kolegami, nieustanną rywalizację dla zabawy - kto skoczy dalej. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że to może być mój pomysł na życie. I zacząłem traktować skoki coraz bardziej poważnie.

Czy pamiętasz swoje pierwsze zawody? 

- Tak, pamiętam. Pierwsze takie na serio. To były Mistrzostwa Norwegii Młodzików w 2013 roku. Skacze się w trzech kategoriach - U12, U13 i U14. Zająłem 25. miejsce, jeśli dobrze pamiętam. Było 54 albo 55 uczestników. Ale to było dla mnie duże przeżycie - móc tam pojechać i wziąć udział. Prawdziwe podium, ceremonia wręczenia nagród - pierwsze prawdziwe zawody. Myślę, że każdy norweski skoczek pamięta swój występ na tej imprezie, bo to jest taka brama do poważnego skakania.

2013 to rok przed Igrzyskami Olimpijskimi w Soczi. Byłeś jeszcze dzieciakiem. A dziś rywalizujesz z zawodnikami, którzy tam skakali, a nawet zdobywali medale.

- Super, nie?

Norweska kadra nie rozpoczęła tego sezonu od sukcesów, ale Ty od pierwszych konkursów wyróżniałeś się lepszą formą. Jak wyglądały Twoje przygotowania do zimy? Czy różniły się czymś od reszty drużyny?

- Trudno stwierdzić. Wiosną musiałem przejść rehabilitację. Zacząłem zasadnicze przygotowanie troszkę później, niż koledzy, ale nie bardzo. Oceniłbym, że miałem takie samo przygotowanie, jak w poprzednim sezonie, spokojne, stabilne, bez żadnych przeszkód. Technicznie moje skoki są wciąż takie same. A co do formy, to latem zawsze ona u mnie faluje. Na jesień wszystko zaczęło się już dobrze układać i podczas zawodów LGP w Klingenthal czułem się już mocny (Sundal zajął tam piąte miejsce - przyp. aut.) Więc późne lato, jesień, czułem, że forma jest już przygotowana, ale wcale nie uważałem, że jestem w jakiejś wyjątkowej dyspozycji. Skakałem z Mariusem Lindvikiem i porównywałem się do niego, a on był przecież latem w fantastycznej formie (Lindvik wygrał wszystkie trzy konkursy, w których wystąpił - przyp. aut.). A potem przeszliśmy na tory lodowe. Ja lubię tory lodowe. Skacze mi się na nich lepiej. Mistrzostwa Norwegii fajnie mi wyszły (w rozegranych 19 października na Midtstubakken K-95 Sundal przegrał tylko z Lindvikiem - przyp. aut.) więc kontynuowałem przygotowania w ten sam sposób. Ale nie forsowałem się podczas treningów, taki miałem plan. Wydaje mi się, że dlatego rozpocząłem ten sezon lepiej, niż poprzednimi laty. W poprzednich latach moje przygotowania były bardziej złożone i cięższe. Tym razem trzymałem się podstaw. Wygląda na to, że ten sposób przygotowania się do sezonu bardziej mi odpowiada.

Pracowity, utalentowany, ambitny, uparty, odporny. Które z tych pięciu określeń najlepiej Cię opisuje?

- Gdybym miał wybrać jedno - byłoby trudno. Niektórzy uważają, że jestem utalentowany, bo nieźle skakałem w wieku piętnastu lat. Ale gdy miałem dwadzieścia, skakałem beznadziejnie. W skoki trzeba włożyć naprawdę dużo pracy. Jestem ambitny. Bez wątpienia. Czasami nawet zbyt ambitny. Chciwy na sukcesy. Zawsze chciałem być naprawdę dobry bardzo szybko. Czasem to dobrze, a czasem to źle. Dobrze być ambitnym, ale jest cienka linia między ambicją z zachłannością. Jeśli chodzi o upór, to chyba nie jestem uparty. Jestem dość otwarty na pomysły i sugestie. Lubię słuchać tego, co moim trenerzy czy koledzy mają do powiedzenia. Więc słowo, którego szukasz, to chyba "ambitny". Ale inne też się do mnie odnoszą.

Wyobraźmy sobie na chwilę smutny świat, w którym nikt nie wymyślił skoków narciarskich. Jak myślisz, co byś robił w życiu. Uprawiałbyś jakiś inny sport, a może zająłbyś się zupełnie inną pracą?

- Wiesz, to bardzo dobre pytanie. Grałem sporo w piłkę nożną, gdy byłem młodszy. Ale szczerze mówiąc, nie lubiłem jej aż tak bardzo. Nie, chyba nie zostałbym zawodowym piłkarzem. Może zostałbym inżynierem. Na pewno byłbym wtedy zupełnie inną osobą. Być może poszedłbym na studia ekonomiczne, albo inżynierskie.

A dlaczego inżynieria?

- Przez osiem miesięcy studiowałem inżynierię mechaniczną. To było dość interesujące. Budowanie, konstruowanie rzeczy, które pracują, działają. Inżynieria to naprawdę, duży, otwarty świat. Możesz robić mnóstwo różnych rzeczy. I wiele się uczysz. Nie tylko aspektów technologicznych, nie tylko tego jak radzić sobie z produkowaniem różnych rzeczy, ale też uczysz się o tym, co jest przydatne i potrzebne w świecie, a co niekoniecznie. Więc inżynieria albo ekonomika. Być może kiedyś się przekonam. Skoki nie są na całe życie.

Jakie osiągnięcie w dotychczasowym skakaniu uznałbyś za swój największy sukces?

- Chyba podium w Oslo w zeszłym sezonie (9 marca 2024 Sundal zajął tam drugie miejsce). W każdym razie, jeśli chodzi o wynik indywidualny. To moja skocznia, skakałem przed własną, stołeczną publicznością. Bardzo mi zależy na tym, żeby tam kiedyś wygrać. To był moment, gdy byłem najbliżej zwycięstwa. Pamiętam, że kwalifikacje do tamtego konkursu były dla mnie dość nieudane (27. miejsce - przyp. aut.) a w konkursie zająłem najlepsze miejsce w karierze. Zatem poprawa była dość znaczna. W piątkowy wieczór zrobiłem mnóstwo imitacji i mocno skupiłem się na technice skoku. I naprawdę opłaciło się to w sobotę. Inny konkurs, który napawa mnie dumą, to drużynowy w Lahti (2 marca 2024 Norwegia wygrała przed Austrią i Niemcami). To było dla mnie dość emocjonalne przeżycie. Jako drużyna nie prezentowaliśmy się zbyt dobrze tamtej zimy (Norwegia wygrała tylko jeden konkurs drużynowy z sześciu - przyp. aut.) ale w Lahti udało nam się wygrać, to było naprawdę radosne doświadczenie.

A poza sportem?

- O, to dopiero ciekawe pytanie! Wiesz co, pod tym względem to ja jestem dość nudnym gościem. Nie mam jakichś ciekawych hobby albo dużych osiągnięć na jakimś polu. Mogę Ci powiedzieć, w czym jestem dobry. Lubię się dobrze bawić. Umiem żartować. Potrafię sprawić, że jakaś nudna sytuacja stanie się ciekawa, zabawna. Szczególnie w towarzystwie znajomych.

Wróćmy myślami do mistrzostw w Planicy. Stoisz na podium ze srebrnym medalem na szyi, obok Twoi koledzy z drużyny. Co wtedy czułeś?

- Czułem się trochę jak dodatek do tej drużyny. Bo to był mój pierwszy sezon w pucharze świata, nie miałem za sobą zbyt wielu dobrych konkursów na najwyższym poziomie. Przed tą zimą byłem w zasadzie anonimowy poza Norwegią. Byłem niezwykle szczęśliwy, że wybrano mnie w ogóle do składu na puchar świata. Bycie z drużyną, to było coś. A potem zostałem wybrany do kadry na mistrzostwa w Planicy. A potem zostałem wybrany, by skakać w konkursie drużynowym! I nagle mam ten srebrny medal na szyi! To był bardzo szybki przeskok od zawodnika skaczącego bardzo rzadko w pucharze kontynentalnym do skoczka występującego regularnie w pucharze świata, a potem nagle drużynowego medalisty mistrzostw świata. Naprawdę czułem się jeszcze wtedy trochę, jakbym nie przynależał do tego świata. Ale ogólnie to jest bardzo miłe wspomnienie.

Które trofeum w skokach narciarskich uważasz za najcenniejsze?

- To zależy. Mistrzostwo olimpijskie jest cenne, bo niezwykle trudno je zdobyć. Masz szansę tylko raz na cztery lata. I tylko dwa konkursy, jeden na normalnej, drugi na dużej skoczni. Musisz być zawodnikiem ze światowego topu i musisz umieć dobrze się spisać pod presją. Z kolei puchar świata pokazuje, jak dobry jesteś, że świetnie się spisywałeś całą zimę. Że potrafiłeś skakać na bardzo wysokim poziomie i zwyciężać przez pięć miesięcy. A to naprawdę coś imponującego. Mistrzostwo Świata jest podobne do Igrzysk Olimpijskich, ale masz je co dwa lata. Więc złoto z Igrzysk postawiłbym wyżej. Te dwa trofea pokazują, że zawodnik potrafi wygrywać w chwili, gdy to się najbardziej liczy. Chyba złoty medal olimpijski jest najcenniejszy. Jest w tych olimpijskich krążkach coś wyjątkowego.

Kto jest mistrzem świata w długości skoku? Stefan Kraft Czy Ryoyu Kobayashi?

- Na swój sposób oba skoki można by sklasyfikować jako rekordy świata. Ale ten skok Ryouyu... no cóż, jest duuużo, duuużo dłuższy [śmiech]. No i sposób w jaki to zorganizowali... Wow! To wszystko było takie cool... To musiało być dla niego przerażające. Żadnych przedskoczków. Tylko on i ta olbrzymia skocznia. Trudno rozstrzygnąć... Ale jedną rzecz mogę Ci powiedzieć. Gdybym skoczył tej zimy na przykład 255 metrów czy to w Vikersund, czy w Planicy, to na pewno nie czułbym się rekordzistą świata. Na pewno nie.

Gdzie widzisz się na koniec tego sezonu? Masz jakiś plan, jakiś cel? Czy po prostu na każdy konkurs idziesz z myślą "zrobię co się da i zobaczymy, jak będzie?"

- Mam cele. Moje główne cele to zdobyć medal w Trondheim i 10 podiów w pucharze świata (ta część rozmowy została przeprowadzona 8 grudnia w Wiśle). To bardzo ambitne zadanie. Ale liczę również podia drużynowe. Na razie mam jedno z miksta w Lillehammer, wiec jeszcze tylko dziewięć! To mnie motywuje, powoduje, że chcę się ścigać z samym sobą. Myślę, że nastawienie "wykonam dobrze swoją pracę" wystarczy, by mnie odpowiednio zmotywować. Oczywiście to też robię - myślę że moim zdaniem jest jak najlepiej wykonać poszczególne elementy, skupić się odpowiednio na skoku. Ale dodatkowo motywuję się stawianiem tych trudnych celów. Wymagam od siebie więcej. 

Zadam Ci teraz serię krótkich pytań i poproszę Cię o instynktowne odpowiedzi, bez zastanawiania się.

- Ok, jasne.

Słodkie, czy pikantne?

- Słodkie

Szybko, czy wygodnie?

- Wygodnie

Playstation czy rollercoaster?

- Rollercoaster

Robbie Margot, czy Taylor Swift?

- Robbie Margot

Heavy metal, czy techno?

- Techno

Nykänen czy Weißflog?

- Nykänen

Drużynówka cztery- czy dwuosobowa?

- Tradycyjna

Pies czy kot?

- Kot

Gorące czy zimne?

- Gorące

Stok narciarski czy plaża?

- Plaża

To Twoje drugie mistrzostwa świata. Jak czujesz się skacząc tu w Trondheim, przed własną publicznością, w porównaniu z mistrzostwami w Planicy?

- Lepiej. Znaczy się, moje skoki nie są lepsze, ale atmosfera jest lepsza. Znajome miasto, znajome miejsca, znajomy hotel. Mieliśmy tu tego lata chyba z pięć zgrupowań. Cała nasza kadra dobrze zna te skocznię. Ja - chyba wciąż za mało, ale mam nadzieje, że to się jeszcze zmieni.

Gdy poprzednio mistrzostwa odbywały się w Norwegii, byłeś jeszcze dzieciakiem, ale już trenowałeś skoki. Pamiętasz tamte mistrzostwa?

- Jasne, nawet całkiem nieźle. Tak, te mistrzostwa były jednym z powodów, dla których chciałem trenować skoki. I mam nadzieję, że może te mistrzostwa mogą sprawić coś podobnego dla innych. Gregor Schlierenzauer zdobył wtedy złoto na dużej skoczni. I pamiętam całą tę atmosferę. Dopingowałem też bardzo Pettera Northuga w biegach. Piękne wspomnienia z dzieciństwa. I jak wiele dzieciaków, marzyłem wtedy o tym, by samemu wystąpić w mistrzostwach świata. I oto jestem.

Z Krostofferem Eriksenem Sundalem rozmawiał Marcin Hetnał


Marcin Hetnał, źródło: Informacja własna
oglądalność: (2480) komentarze: (2)

Komentowanie jest możliwe tylko po zalogowaniu

Zaloguj się

wątki wyłączone

Komentarze

  • zimowy_komentator profesor

    "Moje główne cele to zdobyć medal w Trondheim i 10 podiów w pucharze świata (ta część rozmowy została przeprowadzona 8 grudnia w Wiśle). To bardzo ambitne zadanie. Ale liczę również podia drużynowe. Na razie mam jedno z miksta w Lillehammer, wiec jeszcze tylko dziewięć!".

    Obecnie ma 5 podiów w PŚ i jeden medal na MŚ. Zatem brakuje mu jeszcze 4 lub 5 podiów (zależy jak liczyć), aby cel mógł zostać uznany za spełniony. Do końca sezonu pozostało 8 konkursów PŚ + jeden na MŚ.

  • TheDriger doświadczony

    Sympatyczny facet!

Regulamin komentowania na łamach Skijumping.pl