Karel Kodejska – pierwszy złoty medalista z Kulm, ostatni mistrz w czapce i bez kombinezonu

  • 2024-01-23 13:13

Pierwsze mistrzostwa świata w lotach na obiekcie Kulm, który areną walki o kolejne medale stanie się już w tym tygodniu, rozegrano w 1975 roku. Najlepszy okazał się wówczas Karel Kodejska, jeden z wielu wybitnych wówczas skoczków z Czechosłowacji.

Skocznia w każdej wiosce

Dzieciństwo urodzonego w 1947 roku Karela Kodejski przypadło na lata 50., kiedy to w Karkonoszach skoki uprawiało się w każdej wiosce, a liczba startujących podczas zawodów młodych adeptów bywała niekiedy nawet trzycyfrowa. - Zdarzało się, że podczas jednego weekendu skakaliśmy w zawodach na trzech różnych skoczniach. Robiłem notatki z każdego miejsca, w którym startowałem, do pewnego momentu miałem naliczone 74 skocznie, na których skakałem – opowiadał. Wyróżniający się na tle rówieśników Kodejska szybko zwrócił na siebie uwagę i dostał się najpierw do kadry juniorów, a potem do pierwszej reprezentacji. Pojechał w 1968 roku do Grenoble na igrzyska olimpijskie, ale wtedy jeszcze musiał pogodzić się z rolą rezerwowego i cieszyć się z sukcesów Jiriego Raski, który zdobył tam złoty i srebrny medal.

- Zdenek Remsa potrafił wejrzeć w nasze dusze i zjednoczyć nas. Każdy z nas poszedłby za drugim w ogień – relacjonował po latach Kodejska. - Zaraz po igrzyskach polecieliśmy samolotem do Bad Mitterndorf. Były to moje pierwsze loty, skoczyłem wtedy 136 metrów. Od tego czasu bardzo polubiłem skocznie mamucie, moja dobra technika przy odbiciu była tam najbardziej efektywna. Na takim obiekcie lot jest dłuższy a widoki piękniejsze - wyjaśnia. Byli i są wśród wśród skoczków zawodnicy skrojeni pod skocznie do lotów. Takim sportowcem był Walter Steiner ze Szwajcarii, a w czasach nam współczesnych choćby Robert Kraniec czy Martin Koch. Ale takim skoczkiem był też właśnie Kodejska, który spektakularne wyniki osiągał wyłącznie na mamutach. Już wspomniany debiut na Kulm skończył się dla niego czwartym miejscem z dwoma punktami straty do podium. Kolejne jego spotkania ze skoczniami - gigantami wiązały się już tylko medalami. Jeżeli chodzi o znaczące rezultaty na mniejszych obiektach, to nie było ich dużo. Można tu wymienić drugie miejsce w Bishofshofen na zakończenie Turnieju Czterech Skoczni w sezonie 1974/75. I to w zasadzie tyle.

Plecaki dla Sowietów

W sierpniu 1968 roku, kiedy wojska Układu Warszawskiego pod wodzą Związku Radzieckiego wkroczyły do ​​Czechosłowacji, Kodejska znajdował się wraz z reprezentacją na obozie w Jugosławii. Skoczkowie mieszkali tam w namiotach nad Adriatykiem i z uwagi ma sytuację w kraju musieli na Półwyspie Bałkańskim zostać dłużej niż początkowo planowano. - Jugosłowianie zakwaterowali nas w hotelu, mieliśmy darmowe mieszkanie, jedzenie, picie, a nawet dali trochę pieniędzy – wspomina. - Przyszło mi wtedy do głowy, by nie wracać do domu i zostać już za granicą, ale odsunąłem te myśli. Bałem się, że nie mógłbym już skakać na nartach.

Półtora roku później w Wysokich Tatrach odbyły się mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym. - To były prawdopodobnie najpiękniejsze mistrzostwa świata pod względem frekwencji i atmosfery na trybunach. Mówiło się, że pod skocznie przybyło prawie dwieście tysięcy widzów – twierdzi Karel Kodejska. - Udało mi się ukończyć na drugim miejscu pierwszą serię na dużej skoczni. Spaliłem się w drugim skoku i skończyło się dopiero na ósmym miejscu. Popełniłem błąd na progu, odbiłem się trochę późno.

Na tych mistrzostwach królowały nastroje antyradzieckie. Słychać było przeciągłe gwizdy, gdy skakali reprezentanci Związku Radzieckiego i jęk zawodu, gdy Garij Napałkow wygrywał konkursy na obu skoczniach. Kodejska pamięta też duże zawody w Bańskiej Bystrzycy rozegrane jakiś czas później. - Sowieci też tam startowali. Niezależnie od miejsca każdy z nich otrzymał w nagrodę plecak  – wspomina. W ten sposób czechosłowaccy organizatorzy, zawodnicy i trenerzy dawali im jasno do zrozumienia, że mają się pakować i wracać do domu, najlepiej razem ze swoją okupacyjną armią.

Olimpijski niedosyt

Duży niedosyt pozostawiły u bohatera tego tekstu igrzyska w Sapporo. - Na mniejszej skoczni byłem siódmy, a na dużej, gdzie szło mi lepiej na treningach, myślałem o medalu – wyjaśnia. - Ale przyszła okropna pogoda, wiał silny wiatr. Na dużą skocznię wskoczyliśmy dopiero w ostatni dzień igrzysk i tych zawodów nie można było już przełożyć. Trafiłem na podmuch wiatru, upadłem i do dziś jestem z tego powodu wkurzony. Wtedy nie mierzono wiatru tak jak dzisiaj, inaczej nie byłoby w ogóle skakania. Gdy mocno wiało, mówiliśmy trenerowi, żeby zamiast płóciennej flagi kupił blaszaną, żebyśmy nie widzieli, jak wieje i nie bali się.

Po tym olimpijskim niepowodzeniu doczekał się swoich wielkich chwil. W 1973 roku wywalczył w Oberstdorfie brązowy medal mistrzostw świata w lotach. - Wręczał mi go słynny niemiecki bokser Max Schmelling – podkreśla z dumą. Nabrał wówczas wiatru w żagle. Rok później wygrał międzynarodowe zawody w Kawgołowie w Rosji, a także zdobył swój pierwszy złoty medal mistrzostw Czechosłowacji w Libercu. Na rok 1975 przypadł jego największy sukces.

Ostatni mistrz w czapce

Mistrzostwa świata w lotach Bad Mitterndorf w 1975 roku trwały trzy dni. Każdego z nich skoczkowie oddawali po dwie oceniane próby, z których liczyła się ta lepsza. W piątek Karel Kodejska był trzeci, w sobotę awansował na drugie miejsce, a w niedzielę przesunął się na same czoło klasyfikacji. Do ostatniego dnia prowadziła zapomniana już w dużej mierze, ale bardzo ciekawa postać z Norwegii - Frithjof Prydz. Skandynaw równolegle do skoków uprawiał również tenis ziemny na wysokim poziomie. Zdobył łącznie 21 tytułów mistrza kraju w latach 1968–1985 i rozegrał 15 meczów w Pucharze Davisa. Wygrał cztery z nich. Na Kulm miał pecha, bo trzeciego dnia rywalizacji znalazł się dopiero na 10. miejscu, co zepchnęło go na czwartą pozycję w końcowej klasyfikacji.

Skoki Kodejski były doskonałe w przekroju całego weekendu i nawet upadek podczas pierwszego lotu nie wytrącił go z równowagi. Oprócz złotego medalu i dużego szklanego pucharu zachował jeszcze jedną pamiątkę ze zwycięskich mistrzostw. Nosi ją na dłoni od 48 lat. Podczas wspomnianego upadku spadł na plecy i wbił rękę w śnieg. - W tym czasie poruszaliśmy się z prędkością do stu czterdziestu kilometrów na godzinę i otarłem sobie dłoń przez rękawicę, która się rozerwała – wspomina Karel. - Ale brakowało mi jeszcze jednego dobrego skoku, uwierzyłem w siebie, dałem radę i wygrałem. Mój tata zbierał wycinki z gazet na mój temat i zdjęcia. Przeglądając je, odkryłem, że jestem ostatnim mistrzem świata, który skakał w czapce, niskich butach do skoków i bez kombinezonu.

Rok później Zimowe Igrzyska Olimpijskie odbyły się w w Austrii, w Innsbrucku, ale jakiś czas przed ich rozpoczęciem Karel doznał kontuzji po upadku na trudnej skoczni w Bischofshofen i na Bergisel nie wystąpił. W 1977 roku zakończył karierę i rozpoczął pacę trenera młodzieży w Dukli Liberec. Miał swój udział w wyszkoleniu medalistów olimpijskich Pavla Ploca i Jiriego Malca.

Czytaj też: Nadzieje na 200 metrów, dramatyczne upadki i zakaz notowania rekordów - Kulm'86


Adrian Dworakowski, źródło: Memoryofnations.eu/informacja własna
oglądalność: (5152) komentarze: (2)

Komentowanie jest możliwe tylko po zalogowaniu

Zaloguj się

wątki wyłączone

Komentarze

  • Arturion profesor

    Już wtedy starałem się oglądać skoki, zwłaszcza loty, ale - przyznaję - ten zawodnik w ogóle nie zapisał mi się w pamięci. Zatem dziękuję za artykuł, który tę pamięć "podłatał". :-)
    Jak to naprawdę ostatni mistrz z czapką na głowie i bez profesjonalnego kombinezonu, no i z butami z poprzedniej epoki, to szacun wielki!

  • Arturion profesor

    "Sowieci też tam startowali. Niezależnie od miejsca każdy z nich otrzymał w nagrodę plecaki".
    Niezłe, naprawdę. :-)

Regulamin komentowania na łamach Skijumping.pl