Poczet skoczków polskich: Andrzej Marusarz - Między nartami a morskim żywiołem...

  • 2006-01-04 01:05
[strona=1]
Między nartami a morskim żywiołem...

Opisując wyczyny narciarskie Marusarzów warto przypomnieć sylwetkę Andrzej Marusarza, Andrzej Marusarz, fot. Roman Serafindwukrotnego olimpijczyka, zawodnika klubu SN PTT i kuzyna Stanisława Marusarza. W czasie II wojny światowej był marynarzem i pływał w alianckich konwojach. Zawodnik i trener klubu SN PTT.

SN PTT - Sekcja Narciarska Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego - klub założony w 1907 r. W szeregach tego klubu walczyli o narciarskie laury tej miary narciarze, co między innymi: Henryk Bednarski, bracia Schiele, Bronek Czech, Karol Szostak, Józef Zubek i czterech Marusarzy: Jan, Stanisław, Andrzej i Józef. Były to piękne czasy, gdy SN PTT była prawdziwą potęgą polskiego narciarstwa, a zawodnicy tego klubu zajmowali czołowe miejsca w mistrzostwach Polski i jeździli za granicę. Andrzej Marusarz powiedział kiedyś o SN PTT: "ukochanych barw klubowych nie zmieniłem nigdy" - dlatego niniejszy rozdział poświęcamy narciarzowi wiernemu barwom SN PTT od pierwszych aż do ostatnich swoich narciarskich startów. Zacznijmy opowieść od wspomnienia jego ojca Andrzeja Marusarza, Jędrzeja Marusarza-Jarząbka, słynnego przewodnika tatrzańskiego. Jego matką była Agnieszka Gąsienica-Daniel. Oboje pochodzili ze znanych góralskich rodów.

Jędrzej Marusarz - Jarząbek, przewodnik tatrzański co się zowie...

Na rozbiegu skoczni Andrzej MarusarzRodzina Marusarzy, jak już było o tym mowa, wydała wielu wybitnych ludzi. Dlatego warto wspomnieć, że z tej rodziny wywodzi się także znany przewodnik i ratownik TOPR, Jędrzej Marusarz-Jarząbek, ojciec olimpijczyków Andrzeja i Józefa Marusarzów. Jędrzej Marusarz-Jarząbek był stryjem Stanisława Marusarza. Przydomek "Jarząbek" zawdzięcza Jędrzej swojej matce, która pochodziła z rodziny Jarząbków.

Piękny góral, z daleko patrzącymi, niebieskimi oczami, był jednym z najlepszych przewodników tamtej epoki. Pięknej epoki pionierskich wejść w Tatry, pierwszych wspinaczek, czasów doktora Chałubińskiego i pierwszych turystów tatrzańskich. Był jednym z najbardziej cenionych przewodników latem, a potem także i zimą. Gdy w 1909 r. Mariusz Zaruski tworzył Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe (TOPR), to Jędrzej Marusarz stał się jednym z pierwszych ratowników tej organizacji i zasłynął w wielu akcjach ścianowych jako doskonały wspinacz. W 1910 r. wziął udział w wyprawie po Szulakiewicza na Mały Jaworowy Szczyt, w akcji, w której zginął Klimek Bachleda. Brał udział w wielu wyprawach Pogotowia. Tak wspominał Jędrzeja Marusarza-Jarząbka towarzysz jego wspinaczek - Aleksander Schiele.

Z osobą Jędrzeja Marusarza łączy mnie wiele bardzo pięknych wspomnień. Poznałem go, gdy sam byłem chłopcem, i pamiętam, jak wielkie wywarł wrażenie na mnie i moim bracie Kazimierzu. Właśnie przeważnie pod okiem Jędrzeja zachłystywaliśmy się pięknem Tatr. Jak wyglądał wtedy?. Młody, śmigły góral, średniego wzrostu z bujnym blond wąsem. Miał piękny orli nos i pełne pogody niebieskie oczy. Przylgnęliśmy do niego obaj od razu i większość wycieczek i wspinaczek górskich robiliśmy wspólnie. Nawet ukuto w tamtym okresie żartobliwy wierszyk: "Hej Marusarz, Marusarz, czemu w góry nie ruszasz? Hej czekam na tę chwilę, kajdy przyjadą Schiele". Rzeczywiście Jędrzej bardzo chętnie chodził z nami w góry jako przewodnik, a z biegiem czasu umawiał się z nami na wspinaczki już jako towarzysz na linie, bezinteresownie. Gdy padła jakaś nowa grań lub ściana, Marusarz zgłaszał się wkrótce z propozycją powtórzenia problemu. Przystawaliśmy z entuzjazmem, ale zawsze staraliśmy się wytargować od niego obietnicę zmieniania się w prowadzeniu na linie.
Pierwszą wspinaczkę w Tatry pod przewodnictwem Marusarza odbyliśmy w roku 1907 w grupie Spiskich Tatr Wysokich. Już na zwykłej drodze na Lodowy Szczyt zaimponował nam niebywale. Przeszedł na nogach, bez pomocy rąk słynnego wówczas "konia", wąski, przepaścisty odcinek grani. Szedł pewnie, szybko, lekko, jak baletnica balansująca na napiętej linie w cyrku. W kilka dni później schodziliśmy z Jędrzejem z Niebieskiej Turni wschodnią granią. Stromy ten i jakże trudny uskok grani niedawno właśnie został zdobyty przez Marusarza. Znaleźliśmy się wraz z bratem już na przełączce Niebieskiej, zaraz po zjeździe na linie z ostatniego przewieszonego odcinka grani. "Jędrzeju, zjeżdżajcie" - wołamy do Marusarza. On przyjrzał się tylko urzeźbieniu skały i odpowiedział spokojnie: „po co zjeżdżać, przecież zejdzie tędy bez liny, co wypowiadając cisnął linę na przełęcz. Podziwialiśmy, jak ostrożnie i szybko schodził w dół metr za metrem, obrócony tyłem do ściany, co chwila oglądając się w dół za siebie, aby dla nóg znaleźć odpowiednie punkty oparcia. Droga odchylała się od przełączki, a więc rosła ekspozycja. Jędrzej pewnie zatrzymał się na małym występie skalnym, aby w następnej chwili zdecydować się na długi krok w poprzek ścianki i osiągnąć nowy stopień już w pobliżu przełączki. Było to zejście bez asekuracji nazwane później "trawersem Klemensiewicza". Wspaniały pokaz techniki wspinania w ścianie.
[strona=2]
Charakterystyczne było dla Marusarza to, że w chwili rozpoczęcia się wspinaczki budził się w nimOkolicznościowy znaczek FIS 1939 sportowiec wielkiej klasy. Sportowiec, dla którego każde przejście, niezależnie od tego, ilu ludzi przed nim zmagało się z tą skałą - było pierwszym przejściem. Dlaczego? Dlatego, że Jędrzej nie czytał opisów dróg i nie studiował przewodników. Można go nazwać "wielkim improwizatorem", który ma za sobą dziesiątki pierwszych przejść i drugie tyle powtórzeń szlaków skalnych. Zyskały mu one rozgłos wśród braci taternickiej. Technikę wspinania doprowadził do perfekcji najwyższej i to nie tylko w mocnej skale, lecz również w formacjach kruchych, na urwistych stokach przetykanych trawkami, albo oślizgłych od deszczu i śniegu. Haki brał ze sobą bardzo rzadko (bez młotka i karabinków), wychodząc z założenia, że można się bez nich obyć, wystarczy zaasekurować się liną, no i trzeba... umieć się wspinać.
A trzeba widzieć Marusarza podczas wspinaczki. Jednoczył on w sobie zadziwiającą zdolność Bednarskiego w odnajdywaniu właściwej drogi, spokój i opanowanie podczas roboty właściwą Świerzowi, technikę wspinaczki Znamięckiego i akrobatyczną zręczność Bronka Czecha (wymieniam taterników, z którymi łączyła mnie wspólna lina). Ciekawą jest rzeczą, że Marusarz, ten nieustraszony zdobywca niezliczonej ilości ścian i szlaków skalnych nie przeszedł południowej ściany Zamarłej Turni w latach swojej młodości, a dokonał tego przejścia jako człowiek w wieku lat siedemdziesiąt. Dlaczego tak późno?. Być może, że moje wspomnienia rzucą światło na ten dziwny w karierze sławnego taternika fakt. Marusarz zapoznał się ze ścianą już w 1909 roku, w czasie, gdy odparła ona zwycięsko wiele ataków najlepszych taterników. Pewnego dnia Jędrzej zaproponował mi podjęcie nowej próby. Gdy stanęliśmy u stóp imponującego urwiska, Marusarz długo badał urzeźbienie skał, wreszcie wzrok jego zatrzymał się na prostopadłym kominie (raczej rysie) przecinającej środkowe partie ściany. "Spróbujemy przejść rysą?" - zapytał. "czy nie lepiej pójść na prawo?" - zaproponowałem. "Tam pełno przewieszek..." - zdecydował. Był to jedyny chyba wypadek, w którym Marusarz pomylił się w ocenie przejścia, gdyż w rok później właśnie tym szlakiem wspinał się Bednarski dokonując pierwszego przejścia. Poszliśmy rysą i dalej w ścianie przebrnęliśmy przez niezwykłe trudności. Wspinaczka ta biegła mniej więcej tą drogą, którą wiele lat później ochrzczono nazwą braci Wrześniaków (różnica: szliśmy nie kantem filara, lecz ograniczającą go rysą). Ale nie zdołaliśmy osiągnąć grani szczytowej. Nie mieliśmy haków i nie mogliśmy pokonać jakby toporem ciosanych skał zamykających dojście do grani. Rozpoczęliśmy odwrót. Zeszliśmy szybko rynną Komarnickich. Ta droga, po przebytych trudnościach, nie wydała nam się już zbyt trudna.
Wspomniałem o hakach. Otóż chciałbym przypomnieć, że pomiędzy wojnami światowymi, a przede wszystkim przed pierwszą wojna światową taternicy prawie nie posługiwali się sztucznymi ułatwieniami w skale. Uważano wtedy, że to nie godzi się z samą istotą umiejętności wspinania się. "Chłop to bele jaki, co nie chodzi czysto, a nabija haki" - takie kursowało powiedzenie. Wbicie haka dla asekuracAndre - olimpijczyk 1932, 36ji uznawane było wyłącznie w miejscach wybitnie eksponowanych.... Gdy czterech zakopiańczyków zdobyło Zamarłą Turnię mówiono: "no tak, ale Bednarski bił haki". A jednak wiadomo, że pierwszy zdobywcy ściany wbili tylko kilka haków dla asekuracji na pierwszym i drugim trawersie (wszyscy uczestnicy wyprawy to potwierdzili). Cieszyliśmy się wtedy sukcesem Bednarskiego. Marusarz przyznał się: "Nie myślałem, że tamtędy puści". Swój zamiar przejścia ściany zrealizował bardzo późno - na kilka lat przed śmiercią. Szedł oczywiście drugi na linie, prowadzony przez Wojtka Juhasa.
Gdy w 1952 roku wypadła 75-letnia rocznica urodzin Marusarza, koledzy z Pogotowia, przyjaciele i liczna brać taternicka uczciła ten dzień, gromadnie odwiedzając Jubilata w jego chałupie na Żywczańskim. Nastrój był zarazem uroczysty i wesoły. Wręczono Jędrzejowi dyplom honorowego członka Klubu Wysokogórskiego i piękny, artystycznie wykonany upominek. W roku zeszłym w Zakopanem dowiedziawszy się o ciężkim stanie jego zdrowia z uczuciem smutku popędziłem na Żywczańskie... Dzisiaj Jędrzej Marusarz już nie żyje. Góral z dziada pradziada, którego bujna natura wyżywała się w szlachetnej walce z surową przyrodą wysokogórską. Wiem na pewno, że duch jego zasiądzie na honorowym miejscu dla najlepszych gazdów i zdobywców turni tatrzańskich - tam gdzie już nie dociera zgiełk fizycznego bytu człowieka. Oby Jędrzej czuł się tam tak pięknie i lekko, jak dobrze jest człowiekowi na Ziemi po zdobyciu trudnego szczytu1.


1Aleksander Schiele, Andrzej Marusarz, tekst ze zbiorów Witolda H. Paryskiego. W zbiorach Muzeum Tatrzańskiego w Zakopanem.
[strona=3]
Morze i góry - dwa żywioły Andrzeja Marusarza...

Na zakopiańskim Fisie w 1939 r. 4 w kombinacji norweskiejTeraz możemy zająć się Andrzejem Marusarzem. Morze i góry - to dwa żywioły, które od dawna fascynowały ludzi. Żywioły te czasami wyznaczają życie ludzi, którzy są w nich zakochani bez reszty. Tak było z zakopiańczykiem Andrzejem Marusarzem. Pierwszym żywiołem, w którym wyżywał się Andrzej Marusarz, były góry, a właściwie góry i narty. Dlatego Andrzej w wieku 14 lat rozpoczął starty i był na dwóch Olimpiadach Zimowych. Drugim żywiołem Andrzeja było morze. Dwa lub trzy razy był torpedowany w alianckich konwojach i godzinami pływał w lodowatej wodzie, czekając na ratunek. Po wojnie pływał także na transatlantyku "Batory".

W narciarstwie odniósł szereg nieprzeciętnych sukcesów. Był mistrzem Polski w skokach (1938)2.Sztafeta SN PTT, w której wielokrotnie biegł podczas mistrzostw Polski, zajmowała w latach trzydziestych czołowe pozycje. Andrzej Marusarz uczestniczył pięciokrotnie w narciarskich zawodach FIS: w Innsbrucku (1933), Solleftea (1934), Szczyrbskim Jeziorze (1935), Chamonix (1937) oraz w Zakopanem (1939). Nartom, jak wspominał, poświęcił swoją młodość. W czasie wojny ruszył na morze. Mimo że płynąc na „Ile de France do Nowego Jorku w roku 1932 przyrzekał, że na statku jego noga więcej nie postanie, nie dotrzymał słowa i lata wojny spędził na morzu, w alianckich konwojach. Z tego wynika układ niniejszego tekstu, w którym pierwsza jego część jest poświęcona życiu Andrzeja w górach i w Zakopanem, oraz jego osiągnięciom narciarskim, a druga morzu. Trzeba podkreślić, że był wspaniałym Polakiem, patriotą, który walczył z niemieckim najeźdźcą przez pełne 6 lat wojny na morzach i oceanach świata.

Góry i narty...

Andrzej Marusarz urodził się 31 sierpnia 1913 r. w Zakopanem. Jego ojcem był znakomity Skoczkowie na Krokwi FIS 1939. Z numerem 76 Andreprzewodnik i ratownik TOPR, Jędrzej Marusarz. Ojciec wychowywał Andrzeja po swojemu, w atmosferze pracy i kontaktu z górami, kiedy młody chłopak towarzyszył ojcu w wycieczkach górskich, początkowo jako tragarz. Z czasem poznał Tatry na tyle dobrze, że w 1932 r. zdał egzamin na przewodnika tatrzańskiego III klasy, potem, w 1937 r., II klasy, a już po wojnie, w roku 1967 został przewodnikiem najwyższej, pierwszej klasy. Wspinał się w Tatrach coraz więcej i jego towarzyszem wypraw był jeden z najlepszych taterników okresu międzywojennego, nazywany "estetą skały" - Stanisław Motyka. Razem dokonali w Tatrach wielu arcytrudnych przejść taternickich, między innymi w roku 1938 pokonali południową ścianę Małego Kołowego Szczytu drogą uważaną do dzisiaj za jedną z najtrudniejszych w Tatrach Wysokich.

W latach międzywojennych budował wraz z ojcem ścieżki turystyczne w Tatrach. Ciężka praca fizyczna i wycieczki górskie zbudowały jego tężyznę fizyczną. Śladami ojca, współzałożyciela Pogotowia, Andrzej w 1934 r. został ratownikiem TOPR. Rok wcześniej brał udział w wyjątkowo trudnej i niebezpiecznej wyprawie zimowej po ciało Wincentego Birkenmajera, na Galerię Gankową. Uprawiał też narciarstwo turystyczne.

Początki narciarstwa Andrzeja Marusarza...
Skocznia na Krokwi - MŚ FIS Zakopane 1939
Już jako mały chłopak zapragnął spróbować nart i pewnego dnia razem z kuzynem Staszkiem udał się do Kuźnic. Po drodze spotkali dwóch wytrwałych turystów, którzy właśnie szykowali się do wyjścia na Kasprowy Wierch. Młodzi chłopcy niewiele się namyślając postanowili pójść za doświadczonymi narciarzami. Szli na nartach przez Halę Goryczkową. Mimo że nie mieli dobrych nart, tylko bukowe z drucianymi wiązaniami, nie przejmowali się - liczył się tylko upragniony, wyśniony szczyt. Oto jak wspominał to wejście Stanisław Marusarz:
Dookoła panowała niczym nie zmącona cisza, ani śladu żywej duszy. Tu i ówdzie umknął tylko spod krzaka czy drzewa wypłoszony lis, zając czy wiewiórka. ..Od kotła Goryczkowego podejście stawało się coraz forsowniejsze. Górne partie zbocza były oblodzone, toteż zdobywanie Kasprowego kosztowało nas sporo wysiłku. Płytkie kierpce góralskie kuzyna i moje przemoczone, rozmiękłe kapce utrudniały podchodzenie. Nie było mowy o dobrym kantowaniu nartą czy trawersowaniu zbocza. Na domiar złego sznurki i druty "wiązań" rozluźniły się i nogi "schodziły" z osi narty...3


2Andrzej Marusarz zdobył mistrzostwo Polski: w skokach (1938), a w sztafecie 5 razy 10 km (1930, 1931, 1932, 1933), oraz w sztafecie 4 razy 10 km (1936), zajmował czołowe miejsca w mistrzostwach Polski w latach 1930-39. Startował także po wojnie, ale krótko. Potem był trenerem w SN PTT.
3 St. Marusarz, Na skoczniach Polski i świata, Warszawa 1974, s. 10-11.
[strona=4]
Andrzej, Stanisław Marusarze i Bronek CzechJednak w końcu osiągnęli szczyt. Upajali się panoramą tatrzańskich szczytów i czuli, że choć te góry są groźne i wielkie, to jest im w nich bardzo dobrze i są ich żywiołem. Czuli, że dokonali w życiu czegoś wielkiego i niesamowitego, co zmieni ich życie. Potem był upajający pędem zjazd do Zakopanego. Takie były początki ich narciarstwa - początki wspaniałej, jak się okazało, kariery. W roku 1926 znani działacze klubu SN PTT Józef Oppenheim i Ignacy Bujak4 zauważyli, że spośród wielu zawodników trenujących pod Krokwią i na Lipkach zdecydowanie wyróżniają się dwaj. Byli to Stanisław Marusarz i jego kuzyn Andrzej, którzy mieli wtedy dopiero po 13 lat. Działacze klubu zgodnie postanowili się nimi zająć. Chłopcy otrzymali nowe narty i buty w miejsce nart własnego wyrobu przymocowanych sznurkami do butów5. Odtąd rozpoczęła się przygoda Andrzeja Marusarza z nartami i zawodami w barwach SN PTT. Pierwszym jego większym sukcesem narciarskim był start w międzynarodowych mistrzostwach Czechosłowacji, w Tatrzańskiej Polance.
Te pierwsze zwycięstwa ugruntowały jego zamiłowanie do nart. Mimo, że był wszechstronnym narciarzem i donosił poważne sukcesy w zjazdach, zawsze pozostał rasowym kombinatorem i w tej dyscyplinie osiągnął światowe wyniki. Pierwsze sukcesy syna zwróciły też uwagę ojca, zaczął mu poświęcać więcej uwagi i stał się jego pierwszym trenerem Ojciec Marusarz aplikował swemu synowi potężne porcje wędrówek górskich oraz pracy fizycnej6.

"Andre", jak go nazywano, był też oprócz skoków, mistrzem biegu rozstawnego, czyli narciarskiej sztafety. Jego pierwszy znaczący sukces w tej konkurencji miał miejsce w 1931 r. na XII Międzynarodowych Zawodach Narciarskich o mistrzostwo Polski, gdzie sztafeta SN PTT zajęła dobre trzecie miejsce. W jej skład wchodzili: A. Marusarz, Stanisław Marusarz, Jan Marusarz, Jan Żytkowicz, Władysław Żytkowicz. W roku 1932 Andrzej Marusarz był na olimpiadzie w Lake Placid, a w mistrzostwach Polski, rozegranych po powrocie kadry ze Stanów Zjednoczonych w marcu w Zakopanem był trzeci w biegu zjazdowym, co świadczy o jego dużej wszechstronności jako narciarza. Ale zanim wrócimy do zawodów krajowych prześledźmy olimpijskie zmagania górali za Wielką Wodą.

Na skoczni w Lake Placid (1932)...

Andrzej Marusarz brał udział w III Olimpiadzie Zimowej, która odbyła się w Stanach Zjednoczonych w Lake Placid, w górach Adirondacks, w dniach od 4 do 13 lutego 1932 roku. Nasza ekipa liczyła 16 osób, w tym 5 zawodników: Bronisław Czech, Andrzej Marusarz, Stanisław Marusarz, Zdzisław Motyka i Stanisław Skupień. Nasi narciarze byli dobrze przygotowani do olimpijskich zmagań, jak wspominał Stanisław Marusarz. Ale to, w jaki sposób dotarli na miejsce olimpijskich zmagań, to osobna historia. Nasza ekipa trafiła najpierw z Warszawy do Hawru, gdzie czekał na nich jeden z największych statków pasażerskich w historii żeglugi, francuski "Ile de France". Na jego pokładzie sfotografowali się uśmiechnięci nasi reprezentanci. Aż do momentu, kiedy, jak to bywa na morzu, zaczęło mocno kołysać. "Andre" źle znosił morską podróż. Chorował. Marzył o tym, by wreszcie jego stopa stanęła na stałym lądzie, i w duchu, przysięgał sobie, że już nigdy nie wejdzie na statek. To życzenie Andrzeja Marusarza nigdy się nie spełniło. W czasie wojny pływał przecież w alianckich konwojach, a po wojnie na "Batorym". Podróż przez ocean, którą każdy z polskich narciarzy pamiętał długo, trwała aż 10 dni. "Andre" chorował jak diabli, i miał dość morza. Miał powiedzieć wówczas: - Już nigdy nie pojadę okrętem! Z uczuciem nieopisanej ulgi górale z Zakopanego stanęli na stałym lądzie, czyli w Nowym Jorku. W wielkim mieście fatalna pogoda, typowa siąpawica, deszcz albo przelotna mżawka. Szybko wsiedli do pociągu i pojechali sleepingiem do Lake Placid. W pociągu, jak pisał Kapeniak, Andrzej Marusarz zapoznał się z jakimś Murzynem i zaczął z nim rozmawiać, podobno o skokach i nartach... po góralsku. Rozmawiali tak bardzo długo. Ciekawe, jak się porozumieli... Murzyn nie rozumiał ani jednego słowa po góralsku, a Andrzej nie znał angielskiego... W Lake Placid Andrzej Marusarz zajął w biegu do kombinacji 25. miejsce, ogólnie w kombinacji norweskiej 19 miejsce. W otwartym konkursie skoków był 22. (skoki na 51,5 i 54 m, nota 185,9 pkt), ale jak wspominał, skocznia w Lake Placid, silnie oblodzona i źle przez Amerykanów przygotowana do skoków, nie pozwoliła mu na osiągnięcie poważniejszych sukcesów. Pomógł za to Bronkowi Czechowi, gdy temu urwała mu się klamra od wiązania - wtedy Andrzej połączył wiązanie kolegi za pomocą wielkiego zagiętego gwoździa i Bronek mógł skakać! Po zawodach olimpijskich pojechali do Pittsfield, gdzie "Andre" wygrał bieg na 18 km. Polska Polonia w Stanach Zjednoczonych była dumna z naszych zawodników.

Reprezentacja na FIS w Innsbrucku 1933Andrzej wspominał, że po zawodach największe wrażenie zrobił na nim ogrom Nowego Jorku. Motyka, Skupień i Czech w drodze powrotnej wybiegli jeszcze na "Empire State Building" - na 102 piętro, bijąc rekord w biegu na czas na ten budynek. Mimo opieki Polonii czuli się w Stanach obco. Po zakończeniu zawodów nasi narciarze tym razem bez większych przygód wrócili do Zakopanego.

W ciągu kariery Andrzeja Marusarza zdarzały się także momenty naprawdę zabawne. Oto dwa z nich. Obydwa opowiedział Kapeniakowi Zdzisław Motyka, znany przedwojenny biegacz, olimpijczyk, mistrz Polski i lekkoatleta. "Andre", chciał się odzwyczaić od palenia. W związku z tym nie nosił przy sobie całego pudełka papierosów, lecz miał tylko jednego, w kieszonce na piersiach. Poproszony o papierosa - oczywiście odmawiał, mówiąc, że ma ostatniego. Raz na treningu przejeżdżając w poprzek stromy jar zahaczył szczęką więźby o korzeń i wpadł na drzewo. Ledwo się pozbierał skrzywiony z bólu.
Zdaje się złamałem...
Nim zdążył wskazując ręką wypowiedzieć, że obojczyk, Zdzisiek (Motyka) szybko dokończył:
Ostatniego papierosa7.

Tę drugą z kolei opowieść posiadamy ze wspomnień innego doskonałego narciarza okresu międzywojennego, jakim był Izydor Łuszczek, zawodnik "Wisły", mistrz Polski w biegu złożonym. Ekipa polskich narciarzy płynęła statkiem na narciarskie zawody FIS do Szwecji, do Solleftea w roku 1934. Między nimi Andrzej Marusarz i Izydor Łuszczek. Do naszego stolika podeszła jakaś pani, więc jeden z zawodników zwraca się do Jędrka Marusarza: - Podaj pani krzesło. Jędrek skoczył do sąsiedniego stolika i zaczął się mocować z przyśrubowanym do podłogi krzesłem, a my wszyscy w śmiech8.


4M. Matzenauer podaje relację A. Marusarza: "11 lat mi było - opowiada o sobie (A. Marusarz), kiedy stawałem z chłopakami do zawodów. Zauważył mnie wtedy działacz SN PTT, kazał przyjść do klubu. No i stało się, zostałem zawodnikiem". (Narciarstwo polskie, Warszawa 1961, s. 69).
5Maria Sandoz, Dynastia Marusarzy, "Światowid" nr 5, z 28 stycznia 1933, s. 10 - 11.
6M. Matzenauer, 35 lat pracy Andrzeja Marusarza, "Narciarstwo Polskie", s. 68 - 69.
7Józef Kapeniak, Tatrzańskie diabły, Warszawa 1971, s. 97- 98.
8Ibidem, s. 154- 155.
[strona=5]
W kraju, Solleftea i na skoczniach Czechosłowacji...

W powietrzu Andre22 stycznia 1933 r. wziął udział w mistrzostwach Okręgu Podhalańskiego PZN i w konkursie skoków był piąty. W tym samym, 1933 r., w Westerowie (Czechosłowacja) walczył w biegu na 18 km i był wtedy czwarty, drugi w skokach do kombinacji i w kombinacji klasycznej. Sztafeta SN PTT zwyciężyła w składzie: Stanisław i Andrzej Marusarzowie oraz Zdzisław Słowiński. Pamiętajmy, że w tym czasie nasi południowi sąsiedzi reprezentowali bardzo wysoki poziom i byli prawdziwą potęgą zwłaszcza w biegach płaskich, więc sukces odniesiony na tamtym terenie miał dużą wartość. W dniach od 3 do 5 marca 1933 r. rozegrano narciarskie mistrzostwa Republiki Czechosłowackiej w Harrachowie. Andrzej w ogólnej klasyfikacji tych mistrzostw był czternasty. Z Harrachowa przyjechał wprost na mistrzostwa Polski i w biegu zjazdowym oraz w kombinacji alpejskiej zajął trzecie miejsce. W Solleftea nie odnieśliśmy większych sukcesów. Norwegowie byli wtedy prawdziwą potęgą w narciarstwie i w biegu na 18 km Andrzej Marusarz był dopiero 111, Stanisław Marusarz - 65, Bronek Czech - 72. W kombinacji klasycznej siódmy był Stanisław Marusarz, Bronek Czech 13, a Andrzej 31. W otwartym konkursie skoków Stanisław Marusarz zbliżył się do Skandynawów i zajął 21 miejsce, Andrzej był 369 . W biegu rozstawnym 4 razy 10 km Andrzej Marusarz był 18, a zwyciężyli niepokonani Finowie10 . W 1934 r. w mistrzostwach Polski, rozegranych w Zakopanem, zajął trzecie miejsce w ogólnej klasyfikacji. Dużym sukcesem był kolejny wyjazd do Czechosłowacji, na mistrzostwa do Bańskiej Bystrzycy, rozegrane od 2 do 4 lutego 1934 r. Był dziewiąty w ogólnej klasyfikacji (skoki do biegu złożonego - piąty, skoki otwarte - drugi). Na skoczni w Bańskiej Bystrzycy, która była obiektem "powietrznym" i dopuszczała skoki w granicach 60 m Marusarze doprowadzili do pogromu czechosłowackich narciarzy. Konkurs wygrał Stanisław Marusarz (dwa skoki po 67 m), drugi był Izydor Łuszczek, a trzeci "Andre" - przy czym wszyscy Polacy mieli skoki powyżej 60 metrów. Najlepszy zawodnik Czechosłowacji Vrana skoczył 59 m. W 1935 r. miał miejsce konkurs skoków na Wielkiej Krokwi, zakończony zwycięstwem Marusarzy, bowiem pierwszy był Stanisław, drugi Andrzej i piąty Jan. Stąd zaczęto mówić o „narciarskiej dynastii Marusarzy. Takich "dynastii" w naszym przedwojennym sporcie narciarskim było więcej: Zubki, Bujaki, Motykowie i wreszcie Marusarzowie. Sport był bardzo rodzinny i "cieplejszy" niż dzisiaj, jak wspominają dawni zawodnicy. W lutym 1935 r. na MŚ w Szczyrbskim Jeziorze Andrzej był 21. w otwartym konkursie skoków ze skokami o długości 49 i 51 m, notą 203,7 pkt. Należał więc do "20" najlepszych skoczków świata.

Był bardzo dobrym skoczkiem, choć w locie, jak widać choćby z zachowanych fotografii, latał w powietrzu szeroko prowadząc swoje deski z mocnym załamaniem w biodrach. Za to sędziowie lubili wówczas odejmować punkty. Naśladował, jak wówczas czynili wszyscy polscy skoczkowie, styl braci Ruud z Kongsbergu. Jak widać, lista jego sukcesów sportowych jest bardzo długa.

W Ga-Pa (1936), na skoczniach Polski i Europy...

Drugim startem olimpijskim Andrzeja Marusarza był wyjazd do Garmisch-Partenkirchen, zimą 1936 roku. Podczas treningu Andrzej zajął 20 miejsce, ze skokami 69 i 71 metrów. W konkursie skoków z Polaków najlepiej wypadł Stanisław Marusarz, który mimo choroby (przeziębienie grypy) zajął piąte miejsce, a Andrzej Marusarz był 21, z dwoma skokami po 66 metrów. Ponadto Andrzej Marusarz brał udział w kombinacji norweskiej , w biegu na 18 km i skokach; w ogólnej punktacji kombinacji klasycznej był 31. W 1936 r. na MP które przeprowadzono na skoczni terenowej na Hali Kondratowej był w czołówce, a w grudniu 1936 r. został wicemistrzem Podhalańskiego Okręgu PZN. W 9 stycznia 1938 r. na Krokwi odbył się drużynowy konkurs skoków. Drużyna SN PTT w składzie: Jan, Stanisław Kulowie i Andrzej Marusarz zajęła 2 miejsce za narciarzami z "Wisły" Zakopane W latach 1932-1939 Andrzej Marusarz zaliczał się do najlepszych polskich narciarzy, a specjalizował się w kombinacji klasycznej (norweskiej: skoki i biegi). Konkurencję tę nazywano biegiem złożonym. Startował w barwach klubu SN PTT i nie bez dumy, w jednym z wywiadów, stwierdził, że ukochanych barw klubowych nie zmienił nigdy. W kwietniu 1937 r. uczestniczył w obchodach 30-lecia swego ukochanego klubu SN PTT, w klubowym schronisku na Hali Pysznej. Brał udział w biegu zjazdowym z Przełęczy Pyszniańskiej i zajął drugie miejsce. Zwyciężył Stanisław Marusarz. W XIX narciarskich mistrzostwach Polski był trzeci w ogólnej klasyfikacji, piąty w biegu na 18 km i 27 w konkursie skoków. W 1938 r. zdobył pierwsze miejsce w konkursie skoków w ramach narciarskich mistrzostw Polski, ustanawiając rekord Krokwi skokiem na 76,5 metra11 . Rekord pobił 22 stycznia 1938 r. "we wspaniałym stylu", jak pisały gazety sportowe. Był wtedy lepszy od swego kuzyna Stanisława. Otrzymał wtedy od Olgi i Franciszka Bujaków piękną papierośnicę z napisem "Drogiemu Andremu za rekord Krokwi. 10 luty 1938". Andre wygrał po skokach na 68 i 65 metrów, jego kuzyn Staszek miał dłuższe skoki, gdyż osiągnął 72 metry, ale jeden skok miał z upadkiem. Drugi był Marian Zając, ze skokami na 57 i 60 metrów, trzeci Czarniak (57, 60 m). W zawodach, jak pisał Kapeniak, startowało też czterech Niemców, ale jak powiedział Andre - po prostu dostali "po rzyci"12 . Startował też w zawodach alpejskich na Pilsku (1 marca 1938 r.) i w zjeździe i slalomie w Pucharze Babiogórskim zajął 3 miejsce.

Wielkim sukcesem Andrzeja Marusarza był start w Narciarskich Mistrzostwach Świata FIS rozegranych w Zakopanem (1939). W biegu złożonym (kombinacja klasyczna) zajął doskonałe czwarte miejsce13 . W protokołach klubu czytamy: W konkursie skoków do biegu złożonego o Mistrzostwo Świata, pierwsze miejsce zajął uzyskał Stanisław Marusarz (73,5 m i 71,5 m), trzecie Andrzej Marusarz (64 i 65 m) - zawodnik ten pokazał "lwi pazur" i potwierdził tę ocenę w kombinacji norweskiej o Mistrzostwo Świata uzyskując czwarte miejsce w ogólnej klasyfikacji jako pierwszy z Polaków14 . Był to największy sukces polskiego narciarstwa na zawodach FIS w 1939 r. Niedużo brakło Polakowi do brązowego medalu. 19 lutego 1939 r. w otwartym konkursie skoków na Krokwi Andrzej Marusarz był 15., ze skokami o długości 71,5, 71 m i notą 200,7 pkt., a w biegu na 18 km był 55. Potem wybuchła wojna, która spadła jak grom z jasnego nieba.

9Wyniki Andrzeja Marusarza w konkursie skoków - MŚ Solleftea (1934) - 36 miejsce- 40,5 i 49 m, nota 194,9 pkt. na 71 sklasyfikowanych zawodników, za: J. Jahn, E. Theiner, Enzyklopaedie des Skispringens, 2004, s. 151.
10Wyniki Narciarskich Mistrzostw Świata FIS w Solleftea, Szwecja, rozegranych od 22 do 22 lutego 1934, spisał Józef Zubek, w zbiorach klubu SN PTT Zakopane.
11Życiorys A. Marusarza w zbiorach Witolda H. Paryskiego.
12J. Kapeniak, Tatrzańskie diabły..., s. 178. "rzyć" po góralsku, dla niewtajemniczonych, to tylnia część ciała, przeznaczona do siadania - przyp. Autora.
13Nota za bieg - 202,5 pkt., a nota za skok - pkt. 208,1, z : Narciarskie Mistrzostwa Świata FIS - Zakopane 1939, wydawnictwo PZN, 1939, s. 64
14Sprawozdanie z działalności SN PTT w Zakopanem za 1938/39, w zbiorach klubu.
[strona=6]
W alianckich konwojach...

Stadion sportowy PZN pod Krokwią - FIS 1939Andrzej Marusarz po wybuchu wojny, wobec aresztowań zakopiańskich sportowców, musiał opuścić Zakopane i przedostał się na Węgry, a potem do Grecji, gdzie zaokrętował się na polski statek S/S "Warszawa"15. Wtedy też rozpoczęła się jego przygoda z morzem. Z początku pływał krótko także w marynarce wojennej.

"Warszawa" płynęła do oblężonej twierdzy w Tobruku i 10 mil od brzegu została storpedowana. Andrzej uratował się i został wyłowiony z wody po kilku godzinach przez jednostki alianckie. Oto jak relacjonował to storpedowanie Tadeusz Pawłowski, komandos, żołnierz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, walczący pod Tobrukiem, a po wojnie Naczelnik TOPR, który spotkał Andrzeja Marusarza w Aleksandrii:
Miałem z nim (z Andrzejem Marusarzem) śmieszne spotkanie po wyjściu ze szpitala. Spotykam Jędrka na ulicy (cześć - cześć, tak jak gdybyśmy się spotkali na Krupówkach, jak to bywało ongiś niemal co dzień). Dopiero po dłuższej rozmowie dowiedziałem się, że jest po miesięcznym urlopie, bo okręt, którym jechał, został właśnie gdzieś pod Tobrukiem storpedowany i Jędruś pływał po morzu wiele godzin. Była to noc i słyszał, jak inne okręty ratują pływających i świecą reflektory, ale jego nie wytropiły i sobie odjechały. Dopiero po pół godziny jeszcze jakaś jednostka zawróciła i tak Jędrka wyłowiono. Oblaliśmy to wydarzenie solidnie16.

Nie ma się co dziwić. Po storpedowaniu "Warszawy" 26 grudnia 1941 r. Andrzej Marusarz pływał na S/S "Kolno" i kilku innych jednostkach polskich, między innymi na: S/S "Modlin", "Kraków", "Narocz", "Kolno", "Wilno" i "Opole" (tak wynika z jego książeczki marynarskiej). Pływał w alianckich konwojach jako sternik i wziął udział w bitwie o Atlantyk. Dziwna to była bitwa, która trwała aż 4 lata. Wroga nie było widać, bo był pod wodą - niemieckie "wilcze stada", całe grupy okrętów podwodnych, czyhały na atlantyckie konwoje, zadając im długo ciężkie straty. Trzeba się było strzec dniem i nocą. Wybuchy torped mieszały się z wyciem syren niszczycieli i wybuchami bomb głębinowych. Wtedy marynarze ze statków alianckich z niecierpliwością czekali na plamę ropy, której pojawienie się na powierzchni oceanu oznaczało zatopienie kolejnego U-boota. Czasami sytuacja się odwracała i wysoka fontanna wody i huk informowały o storpedowaniu statku. Los marynarzy był różny - czasami ginęli od razu, inni ranni, poparzeni ropą, skakali wprost w morze i czekali na ratunek. Najgorzej było marynarzom na statkach z amunicją i na tankowcach. Wybuch torpedy na takim statku oznaczał koniec. Wyższa niż zwyczajnie fontanna wody oznaczała miejsce, gdzie kilka sekund wcześniej był statek. Mimo osłony niszczycieli i korwet konwoje ponosiły straty. Jak wynika ze źródeł, Andrzej Marusarz jeszcze raz przeżył storpedowanie na morzu. Niektórzy podają, że przeżył storpedowanie aż 3 razy! Inne mówią o dwóch storpedowaniach.

Ponadto "Andre" pływał w najcięższych warunkach w konwojach do Murmańska (o oznaczeniach kryptonimami PQ i QP). Tam bywało jeszcze gorzej. Jeśli na Atlantyku lub Morzu Śródziemnym można było liczyć na wyłowienie z wody i przeżycie nawet godziny w morzu, to w lodowatej wodzie wód polarnych czas ten skracał się dramatycznie. Andrzej Marusarz pływał także na statkach, które wzięły udział w inwazji Afryki Północnej (1943), Sycylii i Włoch (1943), w Operacji "Overlord", czyli w lądowaniu aliantów w Normandii (1944). Wspominał, że w czasie nocnego lądowania w Normandii artyleria tysięcy alianckich okrętów strzelała tak często, że w nocy zrobiło się jasno jak w dzień. Za wybitne bohaterstwo otrzymał 9 odznaczeń wojennych polskich i brytyjskich17.

Po wojnie jakiś czas Andrzej Marusarz pływał jeszcze w marynarce handlowej, a potem wrócił do Polski. Swój czas dzielił między góry i morze. Latem pływał na statkach handlowych, między innymi na naszym transatlantyku "Batory" (do lipca 1952 r.), a zimą pracował w Zakopanem jako instruktor narciarski i trener młodzieży. Pływał na statkach S/S "Kutno", "Kościuszko", "Lublin", "Lech". Brał także w kilku wyprawach ratunkowych Pogotowia, ale jak wspominał Tadeusz Pawłowski: "przypuszczam, że już wtedy serce dawało mu znać o sobie"18. Kąpiele w lodowatej wodzie i mordercze tempo biegów narciarskich nadwyrężyły mięsień sercowy. Andrzej Marusarz pracował także jako przewodnik tatrzański. W 1948 r. wziął ślub z Zofią Becker. Państwo Marusarze mają dwoje dzieci: Ewę i Andrzeja juniora. W 1954 r. skończył z morzem, jak pisze Aniela Tajner: "na zawsze". Bowiem nawet gdy dzieci prosiły go, by pojechał z nimi nad morze, odmawiał, bo zbyt ciężko byłoby mu wrócić19.

Trener w SN PTT...

Andrzej Marusarz i Magnar Fosseide (Norwegia)Zajął się wtedy pracą z młodzieżą i jak wspominają narciarze SN PTT, opiekował się młodymi chłopakami jak ojciec, sprowadzał dla nich smary, smarował deski, doradzał. Na treningi z dziećmi zabierał zawsze do skórzanej torby zwoje kiełbasy, gdyż, jak mawiał, głodne dzieci w biegach nic nie osiągną. Dzieci nocowały także w jego domu. Na treningi dojeżdżał na motorze. Był trenerem w swym ukochanym klubie SN PTT. Zajmował się też organizacją motocyklowych Rajdów Tatrzańskich. Po śmierci żony opiekował się przede wszystkim dziećmi. Stan zdrowia Andrzeja pogarszał się, zwlekał jednak z operacją serca i zmarł 3 października 1968 roku. Miał zaledwie 55 lat. Został pochowany na Pęksowym Brzyzku. Tak dokonało się życie kolejnego z "tatrzańskich diabłów", jak dawniej pisano o zakopiańskich narciarzach, piękne życie Andrzeja Marusarza, dzielone między rodzinę, narty, morze i góry. Leży na Pęksowym Brzyzku, a stara góralska melodia przypomina "Byli chłopcy, byli, ale sie mineni". Ja myślę jednak, że Pamięć (przez duże P) o "Andre" się jednak nie minie...

WOJCIECH SZATKOWSKI
Muzeum Tatrzańskie



15Powyższa informacja pochodzi z: "Podtatrze", zeszyt 1-2 (30), Zakopane 1987, art. Członkowie SN PTT - uczestnicy II wojny światowej.
16List Tadeusza Pawłowskiego do Bolesława Chwaścińskiego z 22 lutego 1977 r., w zbiorach Witolda H. Paryskiego.
17"Podtatrze", j.w, s. 43.
18List T. Pawłowskiego do B. Chwaścińskiego. W zbiorach Witolda H. Paryskiego.
19Aniela Tajner, Legendy polskiego sportu, cz. 1 Białe szaleństwo. Z rodu Marusarzy, s. 17.

Wojciech Szatkowski, źródło: Informacja własna
oglądalność: (19395) komentarze: (3)

Komentowanie jest możliwe tylko po zalogowaniu

Zaloguj się

wątki wyłączone

Komentarze

  • anonim
    W sprawie Motyki

    Słynnym w latach 40 i 50 spikerem zawodów na Wielkiej Krokwi w Zakopanem był Zdzisław Motyka, olimpijczyk z 1928 i 32 r., który posiadał wielką tubę (niestety gdzieś zaginęła, ostatni ślad na Kasprowym Wierchu)i z z niezwykłym poczuciem humoru, ale i znawstwem komentował skoki.

    Pozdr. Wojtek

  • anonim

    Kolejny bardzo ciekawy tekst. Gratuluję !
    W swoich tekstach Wojtku często wymieniasz członków zakopiańskiego rodu Motyków. A który to z nich (chyba "Zdzisek") był tym słynnym zapowiadaczem skoczków na Krokwi z tą Wielką Tubą kiedy jeszcze nie było nagłośnienia ?.Pozdrowienia.

  • anonim

    I znów z wielką przyjemnością , przeczytalam , calość tej historii ,
    i choć ja znam , Andrzeja Marusarza , tylko z opowiadań mojego ojca ,
    to zawsze czytam , chętnie o tak odleglych czasach .
    Wojtku , jesteś Mistrzem w tym co robisz ,
    Mistrzem , przez duże "M" ,
    rewelacyjny tekst ,
    gratulacje.

Regulamin komentowania na łamach Skijumping.pl