Witke Ryszard

  • 2002-10-25 21:18
[strona=1]

Karpacz to miejscowość położona u stóp Śnieżki - najwyższego szczytu Karkonoszy. Pierwsi byli tutaj w czternastym stuleciu poszukiwacze złota i kamieni półszlachetnych, potem zielarze. Od XIX wieku Karpacz rozpoczął swój rozwój jako ośrodek sportowo-turystyczny.Posiada skocznię narciarską, nartostrady, liczne wyciągi narciarskie i tor saneczkowy. To także miejsce, gdzie mieszka kolejny bohater tej książki - Ryszard Witke. A swoją długoletnią karierę zaczynał na pobliskiej skoczni na "Orlinku". Nic tak jak szeroko rozłożone skrzydła orła nie przypomina lotu skoczka.Dlatego w prasie sportowej lat sześćdziesiątych Witke był nazywany "orłem Karkonoszy". Dwukrotnie startował na Zimowych Igrzyskach Olimpijskich (1964, 1968) i raz w Mistrzostwach Świata w 1966r.

Ryszard Witke urodził się w 9 listopada 1939 r. w Sanoku jako syn Franciszki i Ireny Witke. Była to usportowiona rodzina, w której młodsi bracia Ryszarda z zapałem uprawiali narciarstwo, a zwłaszcza konkurencje alpejskie: Andrzej był utalentowanym slalomistą na poziomie województwa, a Jerzy startował nawet w mistrzostwach Polski w których zajął szóste miejsce. Reprezentował także barwy Akademickiego Związku Sportowego na Uniwersjadzie. Ryszard wybrał natomiast narciarskie skoki. Wybór tej właśnie dyscypliny był realizacją jego młodzieńczych marzeń o lataniu.

Jak prawie każdy chłopiec chciałem latać szybowcem lub samolotem. Wyżywałem się budując modele i z kolegą Markiem Iruską mieliśmy wspólną modelarnię w Karpaczu, na Wilczej Porębie. Latanie na nartach wypełniło te niespełnione marzenia. Poza tym w Karpaczu w latach pięćdziesiątych ten, kto skoczył z "Orlinka" to był ktoś!

Początki jego kariery miały miejsce w latach pięćdziesiątych i nie były wcale łatwe. Brakowało wszystkiego: art, wiązań, właściwych ubiorów, ale za to nigdy woli do walki i zapału do uprawania "białego szaleństwa". Ryszard Witke wspomina tamte czasy:

Korzystając z poniemieckich nart o długości powyżej dwóch metrów nauczyłem się od ojca jeździć na wprost i hamować tak zwanym "pługiem". To wystarczało do skoków. Następnie w kilku miejscach Karpacza wybrałem właściwe miejsca na budowę małych skoczni narciarskich ze śniegu, umożliwiających skoki do dziesięciu metrów. Po śnieżnych progach następnym etapem była "treningowa" skocznia o sztucznym rozbiegu, na której skakałem do trzydziestu metrów, położona koło FWP. Mój najdłuższy skok na niej wynosił 26 metrów. Skakałem w półbutach matki, z których wypadłem i zakończyłem skok w skarpetach. Miałem wtedy dwanaście lat i równolegle obok skoków uprawiałem konkurencje alpejskie, slalom. Startując, jako uczeń - harcerz, w igrzyskach województwa wrocławskiego zająłem pierwsze miejsce i w nagrodę dostałem rower. Wtedy zainteresował się mną klub "Budowlani" z którego dostałem pierwsze narty "Rommingery" i narty skokowe, na których, po dorobieniu dwóch rowków mogłem przejść na pięćdziesięciometrowy "Orlinek". Na "Orlinku" odbywały się co niedzielę konkursy skoków, gdzie spiker zapowiadał mnie jako najmłodszego uczestnika, ale już w 1953 r. (miał wtedy 14 lat - W.S) wygrałem konkurs skoków.

Od początków swojej kariery sportowej miał szczęście do dobrych szkoleniowców, którzy nauczyli go poprawnego skakania na nartach, właściwej techniki, a także czegoś więcej: samodyscypliny i wymagania od siebie. Te cechy charakteru, które ukształtowały go w solidnego zawodnika, uważa i dzisiaj za bardzo ważne.

Moim pierwszym trenerem w klubie "Sport Budowlani" był Włodzimierz Daszkiewicz - trener biegów, a ja chciałem być skoczkiem lub slalomistą. Był to człowiek systematyczny w treningach i sprawiedliwy. Po dwóch latach, w nowym klubie AZS Wrocław miałem drugiego trenera - Bronisława Haczkiewicza, który mi bardzo pomógł wykonując kinogramy (zdjęcia ze skoków) i filmy ze skoków, które analizowałem z trenerem Kozdruniem. Trener Kozdruń był wspaniałym człowiekiem. Doskonały nauczyciel, wychowawca i praktykujący katolik. Był jednak niszczony przez niektórych działaczy partyjno - sportowych. Moim zdaniem zbyt długo opierał się w szkoleniu o styl "K" i nie doceniał szeroko prowadzonych nart u Józefa Przybyły, który mógł mieć świetne wyniki.

Reprezentował barwy klubowe "Śnieżki" Karpacz. W 1958 r. startował jako dziewiętnastoletni junior w mistrzostwach Polski w Szczyrku i zajął szóste miejsce (z upadkiem), zaś wśród seniorów, w tym samym roku, był czwarty. Skakał wtedy na nartach poniemieckich, potem na norweskich "Splitkainach", a w w latach sześćdziesiątych na krajowych "Krokwiach" i niemieckich "Poppach". Miał dwu i półmetrowe skokówki, z wiązaniami linkowymi "Kandhar", z możliwością regulacji siły linek. Trochę przy nich eksperymentował i na przykład podkładki pod pięty zaczął zmieniać od połowy lat 60-tych. Buty miał zawsze produkcji krajowej. Jeśli chodzi o strój skoczka to rewolucję ok. 1960 r. wywołał elastik, a znakomite spodnie z tego materiału szył w Zakopanem Hoły. Dobre występy spowodowały, że został zauważony i włączony do kadry młodzieżowej , a w następnym sezonie (1959/60 - przyp. W. S) do narodowej. Było to dwa lata przed mistrzostwami świata w Zakopanem. Nie startował jednak w zakopiańskim "fisie", gdyż na Wielkiej Krokwi przeżył tuż przed zawodami bardzo niebezpieczny upadek, w wyniku którego złamał nadgarstek i miał wstrząs mózgu. To wyeliminowało tego utalentowanego skoczka z Karpacza z imprezy rangi mistrzowskiej. W rok później (1963) zdobył tytuł mistrza Polski w skokach, tym cenniejszy, że kandydatów do medalu było wielu, a wśród nich kilku świetnych skoczków: Przybyła, Wala, Sztolf i wielu innych. W 1964 r. reprezentował Polskę na Zimowych Igrzyskach w Innsbrucku. Wypadł słabo, gdyż w styczniowym Turnieju Czterech Skoczni upadł na skoczni w Garmisch-Partenkirchen. Przez trzy tygodnie leżał w szpitalu w gipsowym gorsecie. Po jego zdjęciu pojechał wprost na olimpiadę. Był poza trzydziestką. [strona=2]

Życiowy sezon

 

Największym sukcesem sportowym Ryszarda Witke był start w Mistrzostwach Świata w Oslo/ Holmenkollen (1966), gdzie zajął siódme miejsce na skoczni średniej. Nawiązał na niej wyrównaną walkę z najlepszymi wtedy skoczkami świata: Wirkolą, Neuendorfem, Sjőbergiem, Raąką i innymi. Skakał z ręką w gipsie, gdyż przed mistrzostwami świata złamał rękę. Dlatego buty przed skokiem sznurował mu sam mistrz świata - Norweg Björn Wirkola. Obaj skakali z ostatnimi numerami Po udanym starcie na średnim obiekcie Ryszard Witke tak wspomina swój start na dużej skoczni w Holmenkollen:

Liczyłem na lepszy wynik na dużej skoczni, ale mgła i skrzywiony tor na progu wypaczyły według mnie wyniki mistrzostw świata. Miałem świetny sezon. Po Mistrzostwach Świata wygrałem w Norwegii jeszcze jeden konkurs skoków. Potem na dużej skoczni w Japonii wygrałem z przewagą około dwudziestu punktów z wicemistrzem świata z Oslo na dużej skoczni - Takahashi Fujisawą, a w Zakopanem, podczas Memoriału im. Bronisława Czecha i Heleny Marusarzówny Neuendorf upadł na treningu i musiałem wygrać "tylko" z Queckiem. To był mój najlepszy sezon sportowy i mogę powiedzieć, że należałem wtedy do najlepszych skoczków świata.

Wyniki konkusu skoków na skoczni średniej K 70 - Mistrzostwa Świata w Oslo/Holmenkollen (1966)

Imię i nazwisko zawodnika (kraj, I skok, II skok, nota)

1. Björn Wirkola (Norwegia, 79,5m, 78m, 234, 6pkt)

2. Dieter Neuendorf (NRD, 79,5m, 77, 5m, 230,8 pkt)

3. Paavo Lukkariniemi (Finlandia, 77,5m, 75,5m, 219,9 pkt)

4. Jiři Raąka (Czechosłowacja, 76m, 73 m, 215,3pkt)

5. Kurth Veith (NRD, 75m, 73,5m, 214,7 pkt)

6. Kjell Sjőberg (Szwecja, 74,5m, 73 m, 212,1pkt)

7. Ryszard Witke (Polska, 75,5m, 72 m, 210,1 pkt)

Zwyciężył także w skokach rozegranych na największej skoczni Japonii ze skokami - 91,5 i 95 m, a na średniej był trzeci. To zwycięstwo pozostawiło w jego pamięci dodatkowe wspomnienia, gdyż Puchar za zwycięstwo wręczył mu japoński następca tronu. Polski skoczek uścisnął dłoń samego cesarza Japonii - Hirohito. W tym samym roku ożenił się ze znaną sportsmenką, wielokrotną mistrzynią Polski w pływaniu - Bożeną Cedro.Dwa lata później był olimpijczyckiem i startował w Grenoble. Tuż przed olimpiadą, w styczniu wygrał skoki w Szczyrku, był też trzeci w Szczyrbskim Jeziorze, za Biełousowem i Raąką. Za niecałe dwa tygodnie ci dwaj świetni skoczkowie zostali olimpijskimi medalistami, a Witke? Przed startem mocno doskwierała ma choroba - wirusowe zapalenie rogówki oka. Na olimpijskiej skoczni w Grenoble wypadł słabo. Wielokrotnie w latach 1961 - 1972 startował w konkursie Czterech Skoczni, a najlepsze jego miejsce to dziesiąte. Prześladowały go kontuzje: trzy razy złamał rękę w nadgarstku, łopatkę, nogę. Trzykrotnie odniósł wstrząs mózgu, na skoczniach: Wielka Krokiew, Garmisch-Partenkirchen i Brotterode. Marzył o trzecim starcie olimpijskim - w Sapporo. Ale wracając z Bułgarii odniósł kontuzję - było to groźne naderwanie mięśnia dwugłowego uda i mimo dwumiesięcznej rehabilitacji prawa noga była o trzydzieści procent słabsza od zdrowej, co uniemożliwiło dalsze starty. Dlatego skończył z wyczynem. Zresztą znalazł godnych następców. Gdy Przybyła i Witke kończyli swoje kariery sportowe na Krokwi pojawił się skoczek, który zdobył najcenniejsze trofeum dla polskiego narciarstwa - olimpijskie złoto. Był nim Wojciech Fortuna. Witke nie zerwał łączności ze sportem. Dążył do poprawy obiektów sportowych regionu Dolnego Śląska i dzięki jego pracy zostały przebudowane skocznie w Karpaczu i Lubawce. To także piękna karta jego kariery. [strona=3]

"W powietrzu czułem się jak ptak!"

 

Skakał na nartach, gdyż, o ile skok był udany, to odczucia towarzyszące zawodnikowi podczas kilku sekund lotu uważa za niesamowite. Stwierdza, że wynagrodziły mu one lata ciężkiej pracy:

Chodzi tu o uczucie w czasie lotu, ponieważ dojazd i lądowanie są bliższe każdemu człowiekowi, który jeździ na nartach. Natomiast ta faza skoku - jaką jest lot, jest zarezerwowana tylko dla tych spośród narciarzy, którzy odważą się skoczyć. Jest to odczucie podobne dla mnie do jazdy na motocyklu z szybkością 80 - 100 km/godzinę, ale po odbiciu z progu skoczni motocykl "zmienia" się w dwie narty, które utrzymują zawodnika jak pilota na lotni. Każda nowa skocznia, bądź niekorzystne warunki atmosferyczne (mgła, silny wiatr) zmuszają do większej koncentracji i respektu dla tej bardzo trudnej dyscypliny sportu. W czasie lotu można też sterować tor lotu dłonią, w prawo lub lewo, co często robiłem podczas wiatru, ale po wykonaniu właściwych treningów. Można się delektować przyjemnością lotu, ale pod warunkiem, że zostały wykonane właściwie najazd i odbicie.

Ryszard Witke nadal mieszka w Karpaczu. W swoim domu wynajmuje turystom pokoje zarówno zimą jak i latem. Sprzedał swoje mieszkanie w Warszawie, które otrzymał od ówczesnego ministra budownictwa za najlepsze sportowe starty w 1966 r. Nauczył jazdy na nartach swoje dzieci: najpierw syna Roberta (w wieku czterech lat) i córkę Martę (w drugim roku życia). Teraz dzieci gonią jego, po stokach Karkonoszy i Czech, a latem z ojcem chętnie zbierają grzyby, szczególnie gdy następuje wysyp tych najcenniejszych - borowików. W ostatnich latach Ryszard Witke podpisał umowę z Akademią Wychowania Fizycznego w Katowicach na prowadzennie zajęć z instruktorami i zawodnikami. Zdał egzamin na trenera skoków i kombinacji norweskiej. Pracuje także jako sędzia FIS. W ostatnim sezonie z przyjemnością obserwował Mistrzostwa Świata juniorów, rozegrane w Karpaczu, a szczególnie skoki na "Orlinku". - Na tej skoczni skoczyłem w 1979 r., a zaraz za mną mój dwunastoletni syn Robert. Oglądałem też loty podczas pucharu świata w Harrachovie i cieszyłem się z formy Małysza i Mateji oraz z nowego rekordu Polski - 212 m. Uważa, że w rejonie Karpacza brakuje skoczni małych, na których mogłaby trenować młodzież i dzieci. Zdewastowana jest skocznia "Karpatka", a remontu wymagają obiekty w Szklarskiej Porębie, Lubawce, Dusznikach i Mikołowie. 10 lat wstecz był nawet rozbieg na szynach z dwoma wózkami do ćwiczenia najazdu i odbicia. Obecnie na takim wózku trenują w Wiśle następcy Adama Małysza. Ryszard Witke pragnie jednak, aby w rejonie Karpacza ponownie rozwijały się narciarskie skoki, a w barwach Polski, na zimowych igrzyskach, startowali kolejni olimpijczycy z Dolnego Śląska. Chciałby mieć następców. Na razie jest to marzenie, ale kto wie?


Wojciech Szatkowski, źródło: Informacja własna
oglądalność: (11748) komentarze: (2)

Komentowanie jest możliwe tylko po zalogowaniu

Zaloguj się

wątki wyłączone

Komentarze

  • anonim
    Witke Ryszard

    Kolejny świetny artykuł. Szkoda, że Witke nie zdobył jakiegoś medalu ważnego. Widzę zresztą, że faworytów do medali mieliśmy wielu, ale szczęście nam jakoś nie dopisywało i dlatego tak mało zdobyliśmy, ostatnio to się zmienia.
    Podoba mi się u tego pana, że wciąż aktywnie interesuje się skokami i jeździ na różne zawody.

  • Malyszomaniak profesor
    Oooo

    To prawie jak książka historyczne kolejny wspaniały artykuł

Regulamin komentowania na łamach Skijumping.pl